Piotr Horzela:Pingwiny pachnące i wymuskane to może i są, ale tylko w bajkach dla dzieci

Anna Grudzka
Anna Grudzka
Jednym z zadań Piotra na Antarktyce było liczenie pingwinów. Najłatwiej zrobić to, licząc gniazda. Powód? - Gniazda się nie ruszają - wyjaśnia Horzela.
Jednym z zadań Piotra na Antarktyce było liczenie pingwinów. Najłatwiej zrobić to, licząc gniazda. Powód? - Gniazda się nie ruszają - wyjaśnia Horzela. Piotr Horzela [O]
Dlaczego w polskiej stacji na Antarktyce śpi się jak w samolocie, ile kolorów ma lód i jak pachną pingwiny - opowiada Piotr Horzela - leśnik, podróżnik i gość II Opolskiego Festiwalu Podróżniczego.

Nie Egipt, nie Gambia, nie Australia - Antarktyka to chyba najbardziej egzotyczne miejsce, jakie można sobie wyobrazić. Kiedy o niej myślę, od razu mam w głowie pingwiny. Wiem jak wyglądają, jak brzmią, ale nawet najlepszy kanał przyrodniczy nie powie mi, jak pachną. Ty mi powiesz?

Szczerze… Jak wielki kurnik. Telewizja nie przekazuje zapachów, dlatego te pingwiny z programów przyrodniczych, o bajkach nie wspomnę, wydają się takie wymuskane i wesołe. To drugie się zgadza, bo faktycznie bardzo sympatyczne z nich ptaszyska, ale ustalmy jedno - czyste to one są rzadko. No, może przez chwilę - jak wyskakują z wody. Potem, jak posiedzą w gnieździe, wysiadując jajo lub pilnując pisklaka, robią się strasznie upaprane. Nie, to zdecydowanie nie pachnie ładnie.

Co jeszcze możesz powiedzieć o pingwinach, o czym my, zwykli zjadacze chleba, nie mamy pojęcia?

Pingwiny mają absolutnego fioła na punkcie kamieni. Cały czas noszą je w dziobach. Dzieje się tak, ponieważ jako jedyny dostępny budulec służą one do budowy gniazda, które trzeba z kolei cały czas udoskonalać i przebudowywać, żeby młode nie utonęły w błocie.

Jak się zdobywa kamienie? Przecież Antarktyka to pustynia...

Ogólnie pingwiny mają trzy sposoby zdobywania kamieni. Pierwszy, najprostszy, polega na zebraniu tych, które zostały po zeszłorocznej kolonii. Jak się skończą, to kolejne kamienie pingwiny znajdują na plaży. Znoszą je do gniazda, wracając z pożywieniem. Trzeci, trochę pasożytniczy sposób, polega na wykorzystaniu każdego momentu nieuwagi sąsiada, po to, żeby podebrać mu kamień spod jego kupra i niepostrzeżenie przełożyć do swojego gniazda. Gorzej, jak sąsiad się zorientuje - wtedy zaczyna się draka. Mało kto wie też, że pingwiny to prawdziwi monogamiści. Dobierają się w pary na całe życie.

W przeciwieństwie do niektórych ludzi…

Na pewno w przeciwieństwie do słoni morskich, które żyją w haremach dochodzących nawet do 100-150 samic na jednego osobnika. Jeden harem, liczący sobie ok. 25-30 samic, ulokował się przy domu, w którym mieszkałem. Bywało i tak, że młody słoń ułożył się pod drzwiami do mojej toalety, która była na zewnątrz. Trzeba się było nagłówkować, żeby przesunąć takiego 70-kilogramowego brzdąca, zwłaszcza że zwierzęta na Antarktyce w ogóle nie boją się ludzi. Pewnie dlatego, że nie wiedzą, do czego jesteśmy zdolni.

My tak o pingwinach i słoniach, ale opowiedz, jak się trafia na Antarktykę?

Ze sklepu turystycznego... W moim przypadku to był zupełny przypadek. Pracowałem, pisząc pracę magisterską i pewnego dnia odwiedził mnie klient, który chciał kupić rzeczy i ubrania potrzebne do wyjazdu na Antarktydę. Zażyczył sobie faktury na Zakład Biologii Antarktyki, co mnie bardzo zaciekawiło. Zacząłem więc szperać dalej. Okazało się, że rekrutują osoby do pracy w polskiej stacji na Antarktyce. Złożyłem CV, w końcu jestem leśnikiem a więc przyrodnikiem, ale nikt mi nie odpisał. W końcu ktoś zrezygnował i zadzwonili do mnie, bo pamiętali, mnie ze sklepu jako osobę otwartą i zaangażowaną. Poszedłem na rozmowę i pojechałem.

Nieźle. I co miałeś tam robić?

Dostałem dwa kontrakty. Roczny - jako obserwator lodowców oraz półroczny na monitoring biologiczny zwierząt.

Żartujesz? Płacili ci za gapienie się na lodowce? Praca marzeń!

Nie do końca za patrzenie. Moja praca polegała na tym, że musiałem ustawić sieć tyczek pomiarowych, które potem trzeba było, co 10-20 dni odwiedzać i mierzyć jak one się przesuwają wraz z lodem. Musiałem kontrolować też, jak zmienia się powłoka śnieżna. Oczywiście te 10-20 dni to dość umowne granice, zresztą każda praca na Antarktyce jest podyktowana pogodą. Umówmy się, że to, co pokazuje na swoich zdjęciach „National Geographic” nijak ma się do rzeczywistości. Taka zupełnie bezwietrzna, słoneczna pogoda panuje na Antarktyce tylko przez jakieś 15-20 dni w roku. Normalnie wieje cały czas - raz słabiej, raz mocniej. Czasem prędkości wiatru dochodzą nawet do ponad 200 km/h. Stąd też nazwa części stacji, w której spaliśmy. Bo kiedy wiało, ściany się tak trzęsły, że ktoś kiedyś stwierdził, że wpadamy w turbulencje - od tego czasu część mieszkalną zaczęliśmy nazywać „samolotem”.
I wtedy nie dało się wyjść…

Często poza przejściem między budynkami nie opuszczaliśmy stacji. A nawet i ta trasa była oznaczona poręczą. Tam bardzo łatwo pogubić kierunki, bo wszędzie jest biało. Na lodowcu często jest taka sytuacja, że nie widać granicy horyzontu, dlatego, wybierając się w teren, obowiązkowo trzeba mieć ze sobą GPS, radio, telefon satelitarny i zapasy baterii w razie gdyby się zmieniła pogoda.

No, ale jak nie można było wychodzić i tak sobie siedzieliście odcięci od świata w tej stacji, to co robiliście? Ja mam od razu przed oczami sceny z „Lśnienia”…

Na początku na stacji było nas 38 osób, potem tylko 8, a na końcu, gdy musiałem przenieść się w inne miejsce, zostałem tylko ja i jeszcze jedna osoba. Nie jest to łatwo, człowiek jest stworzeniem stadnym. Walczyliśmy z monotonią, wynajdując sobie różne zadania oraz wykonując to, co było nam powierzone. Ja np. liczyłem na zdjęciach gniazda pingwinów. Co ciekawe, na pozór mogłoby się wydawać, że w takim miejscu łatwiej niż gdziekolwiek będzie o kłótnie. Tymczasem wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że jeśli dojdzie do otwartego konfliktu, to nie będzie odwrotu, nie zdołamy tego wyciszyć, więc mieliśmy się na baczności. Chyba nawet bardziej niż tu.

Co do wyciszania. Mówi się, że na Antarktyce najbardziej słychać ciszę…

Jak nie wieje, lodowce nie pękają, a pingwiny przestają się wydzierać - jest absolutnie cicho. Niestety, my nie mieliśmy czasu, żeby się tą ciszą delektować, bo takie warunki wykorzystujemy do intensywnej pracy w terenie.

Jak zimno tam jest? Mam gęsią skórkę na samą myśl o odpowiedzi…

I tu cię zaskoczę. Sam byłem rozczarowany. Myślałem, że wybieram się w rejon, gdzie będzie chociaż -50 stopni, przecież kiedyś na Antarktydzie zanotowano minus 88. Tymczasem polska stacja jest bardzo blisko oceanu na archipelagu Szetlandów Południowych i bliskość oceanu powoduje, że najniższa temperatura zanotowana w ciągu całego roku to było zaledwie -18 st. Średnia temp. zimą to minus 10 stopni, latem koło zera.
Gdzieś tu jest haczyk… na pewno… Mówisz teraz o temperaturze na słupku rtęci, a ona jest bardzo mało istotna. Liczy się tzw. temperatura odczuwalna...

Prawda. A gdy tak wieje w porywach do 200 km/h, przy bardzo dużej wilgotności, bo przecież jesteśmy nad oceanem, temperatura sięga nawet -55 st. Nie zdarzało się to często, ale kiedy już przyszło mi tego doświadczyć, nie pomagała nawet kominiarka i gogle. Czułem tysiące wbijających się w zatoki igiełek.

O swojej wyprawie opowiadasz z wielką pasją. Co cię urzekło na Antarktyce. Ostatecznie to przecież tylko kupa lodu…

No niby tak, ale z drugiej strony to kraina harmonii. Tam wszystko ma sens, dzieje się z jakiegoś powodu. Zwierzęta nie robią niczego zbędnego. No i te kolory!

Kolory? Przecież tam wszystko jest białe od śniegu i lodu…

Lód w lodowcach wcale nie jest biały. Ma różne barwy. Im mniej w nim powietrza i jest on bardziej zbity, tym mniej się światło rozprasza. Widać wtedy błękit. Do kolorów Antarktyki zaliczyłbym, oprócz błękitu i jego odcieni, kolor czerwony.

Bo…

Bo jest tam dużo krwi. Poza tym bardzo mocno kontrastuje z otoczeniem i chyba, dlatego tak zostaje w pamięci. To czysta natura. Zwierzęta polują, muszą jeść. Lampart morski kiedy upoluje pingwina, tak długo uderza nim o taflę wody, aż go nie oskóruje. Jedne zwierzęta padają ofiarami drapieżników, inne zdychają i zostają zjedzone przez padlinożerców.
I to wszystko musiałeś monitorować w ramach swojej pracy?

W ramach drugiego kontraktu moim zadaniem było wychodzić na zewnątrz i się rozglądać, a potem notować wszystkie zdarzenia biologiczne, czyli ile jest fok, czy pingwiny przypłynęły i co robią, kiedy zniosły jaja, ile młodych się wykluło, co się dzieje w zatoce, czy wieloryby przypłynęły.

Ten kontakt jest tam ułatwiony, bo zwierzęta się nas tam nie boją. Można podejść na kilka metrów. Bywa to trochę niebezpieczne w przypadku uchatek, bo potrafią człowieka pogonić. Są wtedy dwie strategie: albo pobiec 15 metrów, aż ona sobie odpuści, albo, kiedy uchatka nas atakuje - upozorować kontratak. Teoretycznie powinna zobaczyć w nas większego przeciwnika i odpuścić, ale czasem nie odpuszcza - wtedy trzeba szybko brać nogi za pas. Są jeszcze lamparty morskie, które polują na pingwiny. Moim zdaniem to jedna z najładniejszych fok. Ma taki gadzi łeb. Wredne są petrele przylądkowe. To ptaki, które plują na odległość półtora metra niestrawionym krylem, dlatego lepiej takiego nie denerwować. Są też wydrzyki - sprytne ptaszyska. Jak one współpracują w czasie polowania. Żywią się albo jajkami, albo małymi pingwinami. Działają w taki sposób, że podlatują do pingwina, drażnią się z nim, a gdy ten próbuje się bronić, to inny wydrzyk podlatuje z tyłu i zabiera jajko. Często można zaobserwować dwa rodzaje wielorybów: długopłetwce i płetwale karłowate. Między sobą mieliśmy nawet taką konkurencję, gdy widzieliśmy przedstawiciela któregoś z tych dwóch gatunków, notowaliśmy ilość sztuk na specjalnej tablicy. Osoba, która zauważyła ich najwięcej, zostawała na koniec sezonu zwycięzcą. Taka zabawa. Trzeba sobie było radzić.
Piotr Horzela wychował się w leśniczówce na Pomorzu. Swoje pierwsze podróże odbywał na dystansie 12 km. Była to codzienna trasa z domu do przedszkola. Później dystans się jedynie zwiększał.

W ciągu ostatnich lat odwiedził Afrykę, Antarktydę, Amerykę Południową i kilka krajów Europy. Łącznie w podróży spędził blisko 4 lata.

Piotra Horzelę i jego przypadki można śledzić na blogu PH on tour. Jego opowieści opolanie mogli posłuchać w trakcie II Opolskiego Festiwalu Podróżniczego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska