Politechnika familijna

Małgorzata Kroczyńska
Małgorzata Kroczyńska
Syn rektora Politechniki Opolskiej, anglista, jest lektorem w studium języków obcych, synowa pracuje w uczelnianej bibliotece. Nie są wyjątkami.

Zatrudniamy wiele osób związanych rodzinnie. Rozumiem, że to może wyglądać na niezdrową sytuację, szczególnie dziś, kiedy tak trudno o pracę - otwarcie przyznaje rektor Politechniki Opolskiej, prof. Piotr Wach, ale dodaje, że nie ma żadnego przepisu, który zakazywałby takich praktyk. On sam nie przyłożył ręki do załatwienia etatów synowej i synowi, a jeśli ktoś ma jakieś pretensje, niech się procesuje, wprawdzie nie wiadomo, na jakiej podstawie, ale może....
Uczelnia nie ma nic do ukrycia.
Wydała nawet drukiem alfabetyczny spis pracowników.
- No, tu jest wiele nazwisk, które się powtarzają - profesor otwiera broszurę na przypadkowo wybranej stronie i czyta: - Na przykład Wróblewskich pracuje pięciu, ale o ile wiem, chyba czterech z nich to rodzina, a tu na "S" mamy pana Jerzego Szteligę i panią Kerstin Szteligową. Często jest tak, że pracuje u nas profesor i jego żona. Nigdy nikomu to nie przeszkadzało, nie było żadnych skarg.
O sprzeciwie wobec rodzinnych powiązań pracowników politechniki - formalnym bądź nieformalnym - nie słyszał także inż. Grzegorz Księżak, prezes uczelnianego Związku Nauczycielstwa Polskiego:
- Wiem, że pracują u nas ludzie spokrewnieni ze sobą, jednak nie słyszałem, żeby komuś to się nie podobało. Oprócz mnie na politechnice pracuje też mój brat, ale to czysty przypadek.
Zdaniem prezesa, politechnika to w ogóle mało konfliktowe miejsce pracy, a gdyby nawet ktoś zgłosił protest, że na przykład przegrał starania o etat z kimś ustosunkowanym rodzinnie, związek niewiele mógłby zrobić, bo to nie on, a kierownictwo każdego wydziału dobiera sobie pracowników. I to w drodze konkursu.
Zgodę na otwarcie konkursu (do którego zazwyczaj startuje tylko jeden kandydat) wydaje rektor, ale o jego rozstrzygnięciu decydują rady wydziałów:
- Zdarza się, że przychodzą do mnie ludzie i proszą o zatrudnienie ich bliskich. Najczęściej rodzice zabiegają o etat dla dzieci, ale kieruję ich na wydziały, sam się w to nie wdaję i specjalnie potem nie śledzę finału.
Plotki wokół zatrudniania "swoich" docierają natomiast do szefa uczelnianej "Solidarności", prof. Romana Ulbricha:
- Mówi się o tym, że ktoś kogoś ściągnął do pracy, że tu studiują dzieci pracowników, ale nie sądzę, żeby dochodziło do wynaturzeń. Sytuacja na rynku jest tak trudna, że bez jakiejś próby znajomości dobrą pracę znaleźć niełatwo.
Prof. Ulbrich uważa też, że szukanie pracowników z ogłoszenia przynosi czasem niepożądane skutki, bo tacy ludzie często się nie sprawdzają, a delikatne poparcie kogoś znajomego daje gwarancję na zatrudnienie właściwej osoby, choć przyznaje: - Granica między rzetelnym poręczeniem a sitwą jest dość płynna.
W sumie PO zatrudnia 800 osób, w tym 400 nauczycieli akademickich. Politechnika i uniwersytet to - jak na małe Opole - duże instytucje.
- Nie mieszkamy w jakimś molochu, gdzie działają setki firm, gotowych na przyjęcie nowych pracowników - argumentuje Krystyna Duda, wiceprzewodnicząca "Solidarności" i szefowa uczelnianej Oficyny Wydawniczej (na PO pracuje także jej szwagier, na drugim etacie, pierwszy ma na krakowskiej AGH). - Te powiązania biorą się więc z konieczności, choć oczywiście, żeby uniknąć posądzeń o nepotyzm, lepiej, żeby ich nie było.
Konieczność decyduje też - jej zdaniem - o tym, że dzieci wielu pracowników uczelni są tu studentami. Tak jest po prostu taniej. Sama wysłała córkę na studia do Katowic: - Bo po pierwsze mnie na to stać, poza tym pomyślałam, lepiej, żeby nie miała zajęć z ludźmi, z którymi ja spotykam się towarzysko.
Prof. Jerzy Skubis, prorektor ds. nauki, którego syn studiuje na politechnice, jest zdumiony sugestią, że ktoś mógłby to źle odebrać.
- Mam troje dzieci. Córki skończyły studia poza Opolem, syn sam wybrał naszą uczelnię. Nie mogłem mu zabronić, bo niby dlaczego. Z mojej strony nie było jednak cienia zabiegów, żeby go pilotować - mówi. - Kiedy już podczas studiów w ramach programu "Erazmus" zakwalifikował się na wyjazd do Szkocji, dowiedziałem się o tym dopiero po fakcie.
I on, i rektor PO argumentują, że ich uczelnia nie jest żadnym ewenementem. W innych miastach, na innych uczelniach też dzieci pracowników studiują w tych samych szkołach, a i rodziny profesorskie, podobnie jak klany lekarskie. O wszystkim decyduje tradycja rodzinna.- Wszędzie większe szanse na zatrudnienie jako nauczyciele akademiccy mają dzieci profesorów, bo w tych rodzinach kształcenie zawsze było i jest rzeczą normalną i oni start mają już ułatwiony, z wielu powodów - twierdzi prof. Wach.
Studenci politechniki nie chcą rozmawiać
o swoich kolegach z roku, których rodzice pracują na uczelni, na różnych stanowiskach. O rodzinnych powiązaniach swoich profesorów mówią krótko: - Są, ale co nam do tego, co możemy poradzić. My tu tylko studiujemy.
Prof. Skubis w koleżeńskie układy swojego syna nie ingeruje, a on sam nigdy się nie skarżył, żeby z powodu taty spotkały go jakieś przykrości.
- Zdaję sobie sprawę, że ja, jak każdy, mogę mieć na uczelni swoich zwolenników i wrogów - mówi prorektor. - I gdyby tak spojrzeć na sprawę, to na moje dziecko mogą się przenosić dotyczące mnie zarówno sympatie, jak i antypatie. Ktoś małostkowy może wykorzystać każdą sytuację.
Dzwoniący do redakcji studenci studiów zaocznych politechniki nie uważają, że są małostkowi, kiedy wytykają władzom uczelni, że pozwalają studiować na tych samych wydziałach ludziom tam zatrudnionym.
- Czy to normalne, że na tym samym wydziale jeden człowiek jest i studentem, i jednocześnie etatowym pracownikiem? - pytają. - Trudno mówić o równych szansach, a poza tym w grę wchodzą jeszcze pieniądze, bo ci ludzie mają zniżki na czesne. Takie są fakty, możecie to sprawdzić.
Sprawdziliśmy. Na Politechnice Opolskiej jest 20 etatowych pracowników, którzy kontynuują studia i w swojej macierzystej uczelni, i na uniwersytecie. Wszyscy, jeśli tylko podpisali stosowną umowę, mają 50-procentową zniżkę w opłatach i prawo do urlopu szkolnego.
- Kiedyś pracownicy studiowali, bo musieli podnosić kwalifikacje, uzupełniać wykształcenie, żeby utrzymać etat. Dziś najczęściej robią to z własnej woli. My możemy tylko im w tym pomóc. Taką możliwość daje nam rozporządzenie ministra pracy i polityki socjalnej - wyjaśnia Anna Boczar, szefowa działu kadr PO. - W umowie zastrzegamy, że pracownik po skończeniu studiów musi u nas przepracować jeszcze co najmniej trzy lata, w przeciwnym razie zwraca nam zainwestowane w niego pieniądze.
Do tej pory zdarzyło się tak dwukrotnie, w przypadku informatyków, którzy po ukończeniu studiów znaleźli sobie znacznie bardziej intratne posady poza uczelnią.
Z szansy połączenia studiów z pracą na politechnice skorzystała m.in. sekretarka rektora. Jest studentką I roku wychowania fizycznego, jej koleżanka z administracji wybrała zarządzanie i marketing. Obie mówią, że poza tą korzystną zniżką w opłatach, studiowanie na uczelni, która jest jednocześnie ich miejscem pracy nie przynosi żadnych profitów.
- Owszem, na początku było takie podejście moich kolegów z roku, że mnie na pewno będzie łatwiej - przyznaje Irena Lizoń. - Teraz już chyba udowodniłam, że sukcesy zawdzięczam sobie. Dlaczego wybrała macierzystą uczelnię, skoro ten sam kierunek studiów jest także na innych.
- Bo tutaj nie musiałam zdawać egzaminu, tu obowiązuje konkurs świadectw - przyznaje.
Na politechnice w systemie zaocznym studiuje 4 tysiące osób, opłaty za semestr w zależności od kierunku studiów oscylują od 900 do 1400 zł.
- Zniżki, które dajemy tym kilkunastu pracownikom, nie mają właściwie żadnego wpływu na bilans finansowy uczelni. Oni studiują, bo chcą. Mnie tak szczególnie na tych ludziach nie zależy. Teraz pozyskanie pracownika z wyższym wykształceniem, za wyjątkiem profesora, to nie jest żaden problem. Więc po prostu idziemy im na rękę - argumentuje rektor Wach. - A czy oni są w inny sposób uprzywilejowani? To już zależy od prowadzących zajęcia. Powinni zachować przyzwoitość.
Inż. Księżak też, już jako pracownik PO, robił tu studia uzupełniające magisterskie: - I starałem się, żeby nikt mi nie zarzucił, że mogę być traktowany ulgowo.
Paweł Chwałowski jest pracownikiem technicznym na Wydziale Elektrotechniki i studentem tego samego wydziału. Ze zniżki nie korzysta, bo "tak wyszło", ale:
- Na pewno jest mi łatwiej - przyznaje. - Mam łatwiejszy dostęp do prowadzących zajęcia, mam z nimi lepszy kontakt, mogę indywidualnie umawiać się na zaliczenia.
W Radzie Głównej Szkolnictwa Wyższego, organie doradczym Ministerstwa Edukacji Narodowej, usłyszeliśmy, że każda uczelnia jest instytucją autonomiczną i jeśli działa zgodnie z prawem, może zatrudniać, kogo chce.
- Szkoła wyższa jako instytucja zaufania publicznego musi trzymać poziom etyczny, znacznie wykraczający poza wymagania prawa - podsumowuje rektor Wach. - Moim zdaniem, to, czy uczelnia jest rodzinna, czy nie, czy popiera kształcenie swoich pracowników czy im tego nie ułatwia to jest wyłącznie nasza sprawa. Dlatego uważam, że mówimy tu o rzeczach całkowicie marginalnych. Choć rozumiem, że może nie dla wszystkich.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska