Polityka jest ważniejsza od zrobienia dobrego darmowego podręcznika

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
Stanisław Wedler
Stanisław Wedler Archiwum prywatne
Jak wydawcy podręczników drenowali nasze kieszenie, dlaczego MEN na to nie reagował, a teraz sam wydaje elementarz, mówi Stanisław Wedler, były prezes Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych (2006-2010) .

We wrześniu po raz pierwszy rodzice pierwszoklasistów nie będą płacić za książki do szkoły. Odetchnęli z ulgą, bo dotąd te podręczniki kosztowały ok. 250 zł. Darmowy podręcznik to dobry pomysł?
Bardzo dobry! Edukacja to - obok bezpieczeństwa i zdrowia - jeden z filarów państwa. Państwo powinno spełnić konstytucyjny obowiązek zapewnienia bezpłatnej edukacji i zafundowania rodzicom podręcznika, bo ci rodzice już de facto ponieśli jego koszty, płacąc podatki do budżetu. Nie ma powodu, by byli podwójnie obciążani, kupując podręczniki, i to tak kosztowne. Rynek podręczników w Polsce to ok. 650 mln zł. W ubiegłym roku wydawcy wystawili swoją ofertę - od książek dla 6-latków po klasy maturalne - do sprzedaży za taką właśnie kwotę. Gdyby obniżono marżę, ta kwota byłaby mniejsza. Wobec 300 mld budżetu państwa to kropla w morzu. Trzeba też pamiętać, że Ministerstwo Edukacji Narodowej ma 180 mln zł na wyprawkę dla dzieci z najuboższych rodzin. Pieniądze są, ale nie najlepiej wykorzystywane. Pomysł ulżenia rodzicom w postaci darmowego podręcznika jest więc sensowny i dobry.

Podręczniki w Polsce są za drogie?
Biorąc pod uwagę przeciętne dochody polskiej rodziny - stanowczo za drogie. Jak ktoś ma w domowym budżecie 2,5 tys. złotych, a we wrześniu musi na książki dwójki-trójki dzieci wydać 1200-1500 zł, to po prostu go na to nie stać.

Jakie są rzeczywiste koszty przeciętnego podręcznika?
Sama pani minister edukacji powiedziała, że koszt wydania książki to 2,2 zł. Dystrybucja kosztuje 1,3-1,5 zł. Honoraria autorskie też nie są ogromne. Autorka powstającego elementarza sama przyznała, że za jego napisanie dostała 150 tys. zł. Wartość podręcznika, z prawami autorskimi, grafiką, dystrybucją itp., mieści się w 10 zł.

To dlaczego rodzice za każdą szkolną książkę swego dziecka muszą płacić dwa-trzy razy więcej?
Bo w interesie każdego wydawnictwa leży jak największy zysk.

Kierował pan WSiP-em. Może pan zdradzić, jakie zyski przynosiła ta firma?
To żadna tajemnica. Spółka była na giełdzie i te dane były jawne. Przy 180-185 mln przychodu zysk netto wynosił 35 mln zł. Mało jest w Polsce firm o takiej rentowności.
Tylko że te fantastyczne pieniądze zostały wydarte z portfeli ludzi, których - jak sam pan powiedział - nie było na to stać. Jak to było możliwe? A pamięta pani tzw. ustawę Wilczka o działalności gospodarczej? Minister powiedział: co nie jest zabronione, jest dozwolone. Rząd w Polsce - myślę o wszystkich rządach, od prawa do lewa, jakie mieliśmy od czasu transformacji - utracił możliwość wpływu na podręczniki. MEN wydawał jedynie podstawy programowe, a podręczniki w imieniu resortu oceniało trzech recenzentów zewnętrznych. Ot i cała kontrola. Zagapili się nasi politycy. A jeśli nie ma kontroli i pozwala się na monopol 5-6 wydawnictw, to ceny podręczników są horrendalnie wysokie.

Podręczniki nie tylko są drogie, ale też jednoroczne. Nie można ich przekazać młodszym uczniom. Dlaczego?
Wydawnictwa z oczywistych względów nie są tym zainteresowane, a w ministerstwie też nie ma nikogo, kto by nadzorował żywotność podręczników. Stąd w podręcznikach miejsca do wypełnienia przez uczniów, jako sposób na jednoroczność książek. Inny mechanizm, który do tej pory stosowały wydawnictwa, a ministerstwo na to przyzwalało, to liftingowanie - do 20 procent zawartości można bez naruszenia praw autorskich pozmieniać - np. nazwę rozdziału, przestawić kolejność, zmienić numerację stron - by wydać książkę jako nową.

Nieprawdopodobnie rozrastały się też tzw. boksy dla najmłodszych uczniów. Niektóre miały nawet 25 elementów, w większości do niczego niepotrzebnych gadżetów.
Na dodatek trzeba było kupować je w całości. Nikt w tej sprawie nie stopował wydawnictw. Do książki był np. dołączony pendrive. Jak uczeń go zgubił, to nie mógł go dokupić bez książki. Nie powiodło się przechodzenie z formy papierowej na multimedialną. Zamiast iść w sferę informatyczną, książki robiły się coraz cięższe, bo przecież wydawnictwa żyją z papieru. Jedyne, czego wydawcy się bali, to ingerencja ministerstwa. Ale tej nie było.

A jak w końcu do niej doszło, to po całości. Teraz MEN sam wydaje elementarz.
Nadmierna pazerność zgubiła wydawnictwa. Naciągnęły cenową gumkę do granic wytrzymałości i ona pękła. MEN w końcu powiedział: dosyć. O ile jednak sam pomysł darmowego podręcznika pochwalam, to sposób jego realizacji wydaje się mocno chybiony. Kiedy boli mnie ząb, to idę do dentysty, do fachowca. W sprawie darmowego podręcznika też należało się zwrócić do fachowców, którzy mają znakomite zespoły autorów, dydaktyków, grafików. Trzeba było ogłosić przetarg, postawić wymagania cenowe. Wydawnictwa podjęłyby rozmowę na ten temat. Tymczasem MEN postanowił wszystko zrobić sam, jakby on jeden miał receptę na dobry elementarz. To błąd. I proszę dobrze zrozumieć - nie jestem adwokatem ani wydawnictw, ani ministerstwa. Oceniam to z perspektywy interesu społecznego.

Podręcznik powstaje w ogromnym pośpiechu.
Przygotowanie dobrego podręcznika wymaga minimum 8-9 miesięcy. Aby zrobić perfekcyjny, trzeba 1,5-2 lat. Nie wystarczy go napisać, trzeba jeszcze skonsultować z nauczycielami, zaangażować dydaktyków i metodyków, którzy powiedzą, czy wszystko pasuje. Tak było do tej pory, wydawnictwa to robiły.

Społeczne konsultacje MEN przeprowadził przez internet.
Dwa tygodnie to za mało, by wyłapać wszelkie niedoskonałości. Tym bardziej że mówimy o elementarzu, czyli pierwszej edukacyjnej książce dziecka. Tam wszystko musi być wycyzelowane, bo pod ten elementarz będą szykowane ćwiczenia, dalsze podręczniki, bo przecież musi być ciągłość w edukacji. Dlatego trzeba zwrócić szczególną uwagę na wydanie pierwszego elementarza. Ten zrobiony raz świetnie przez Falskiego funkcjonował 30-40 lat. I do dziś wszyscy go chwalą. Tu nawet nie chodzi o jakieś zasadnicze błędy merytoryczne, ale o pewne niuanse. Elementarz nie może być pisany wyłącznie po "warszawsku", bo dziecko w Bieszczadach tego świata nie zna. Podczas dogłębnych konsultacji wychodziły właśnie takie detale.

Jak pan myśli, skąd ten pośpiech?
Jestem przekonany, że polityka wzięła górę nad zrobieniem pierwszego dobrego podręcznika, przesłoniła dobro dziecka i zdrowy rozsądek. To sam premier Donald Tusk zapowiedział na początku stycznia tego roku, że już we wrześniu będzie nowy podręcznik, nie zdając sobie sprawy, ile czasu zajmuje rzetelne przygotowanie takiej książki. Tym bardziej się temu dziwię, że jednym z najbliższych współpracowników premiera jest Rafał Grupiński, który był szefem WSiP, więc doskonale zna realia. Z tego pośpiechu biorą się takie dziwactwa jak podręcznik podzielony na cztery pory roku, którego części będą się ukazywały przez cały rok szkolny.

Dlaczego uważa pan, że zadecydowała polityka?
Odwróćmy role. Teraz ja zapytam. Jaki temat jest obecnie numerem jeden w dziedzinie oświaty, a jaki był poprzednio?

Chce pan powiedzieć, że sprawą darmowego podręcznika, przedstawianego jako dobrodziejstwo władzy dla obywateli, przykryto sprawę wysłania 6-latków do szkół, której realizację trudno uznać za sukces?
Odpowiedziała pani sobie na pytanie.

Mówi pan, że do tej pory MEN nie miał wpływu na podręczniki, bo politycy się zagapili. No to teraz się otrząsnęli i resort przejął wydanie elementarza w całości - od jego napisania po dystrybucję.
I to też jest złe. Do tej pory był swego rodzaju monopol kilku wydawnictw, a teraz monopol przejęło państwo i uważa, że jest nieomylne. To jest przegięcie w drugą stronę. MEN wziął całą odpowiedzialność za elementarz na siebie, a 20-letni dorobek wydawnictw skazany został na zniszczenie. Byłoby lepiej, gdyby wydawnictwa robiły to, na czym się znają, i konkurowały między sobą, a ministerstwo - skoro już podjęło decyzję, że chce być płatnikiem - postawiło warunki co do treści, jakości, lekkości, żywotności i wybrało najlepszy podręcznik przygotowany przez fachowców.

Czy pośpiech przy tworzeniu nowego elementarza przesądza, że nie będzie on dobry?
Może będzie dobry. Nie w tym rzecz. A co dalej? Czy państwo chce wydawać wszystkie podręczniki, aż do matury? To byłby szalony pomysł.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska