Rodzina z Jakubowic mieszka w ruderze i utrzymuje się ze stadka drobiu. Nie chcą, żeby świat się do nich wtrącał

Jolanta Jasińska-Mrukot
Bogumił i Maria nie chcą, żeby świat się do nich wtrącał.
Bogumił i Maria nie chcą, żeby świat się do nich wtrącał. fot. Helena Wieloch
Nikt z rodziny P. nie pamięta, kiedy ostatnio jechał autobusem. Mieszkają w ruderze i utrzymują się ze stadka drobiu. Tu czas się zatrzymał.

Im to nie przeszkadza, za to wsi tak. Jakubowice mają rodziny P. dość i nie potrafią zrozumieć, dlaczego gmina zamierza im postawić normalny domek.

Kilkanaście kaczek tapla się w gigantycznej kałuży. Wokół stado kur i kilka rozbieganych kogutów, a pośród nich 39-letni Bogumił sypie ziarno. Na widok wjeżdżającego na podwórze samochodu kryje się w oborze. Spogląda z ukrycia, walczy ze strachem, w końcu wychodzi.

- U nas jest bardzo źle, tak źle to jeszcze nigdy u nas nie było - mówi załamany. Po chwili znika, żeby wrócić z matką i jej siostrą. I w lepszej już koszuli. W ręce trzyma teczkę pełną poukładanych dokumentów i zdjęć.

- Jestem skończony, zamkną mnie w domu wariatów albo w więzieniu - rozpacza. I wyjmuje stare wezwania do sądu. - Dwa razy z mamą do sądu nie pojechałem, bo kazali się stawić w Opolu na dziewiątą z rana, a przecież od nas o tej porze żadnym stopem się tam nie dojedzie - tłumaczy.
A dlaczego nie pojechali autobusem?

- Bo drogo i nigdy tak jeszcze nie jechaliśmy - tłumaczy 71-letnia Maria, matka Bogumiła. Stopem nawet na Jasnej Górze byli. - Tam i z powrotem! - podkreśla z dumą Maria. - A od obcych ludzi na Jasnej Górze my za darmo nocleg i jedzenie dostali - ta dobroć tak ją wzrusza, że zaczyna płakać. - Nie tak jak od bliskich…

Gdy Bogumił był mały, dojechała z nim stopem do Gdańska. Wtedy mówili jej, że to włóczęgostwo, ale Genowefę w świat gnało. Zawsze tylko ona i syn. Teraz we wsi mówią, że przez to, że wędrowała, chłopak ma za sobą tylko trzy lata podstawówki.

- Życie dla nas ciężkie, bo najpierw dali zasiłek 440 złotych, a teraz już nic nie dają - lamentuje Maria. - Tam na wschodzie, skąd my przyjechali, to żywcem mojego dziadka spalili. Potem my już zawsze uciekali… A teraz to tylko sąsiedzi dobrzy, ci ze Śląska. Dają nam pierogów…
Dobry dla nich jest jeszcze piekarz, który co drugi dzień daje im chleb i drożdżówki. Dobra też bywa aptekarka.

Maria dostawała przez kilka miesięcy 440 zł zasiłku, ale cofnięto go jej na wniosek rady gminy. - Rodzina P. ma 7 hektarów ziemi, więc zgodnie z ustawą dochód z tzw. hektara przeliczeniowego nie kwalifikuje ich do zasiłku - tłumaczy Bolesław Gierczyk, szef Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Byczynie.

Obrazili się na świat

Z domu rozlega się nagle kwilenie kaczki, Maria reaguje natychmiast, otwiera drzwi, bierze na ręce kaczęta, głaszcze, uspokaja. Z podwórza widać sień i część pokoju - to całe ich mieszkanie. Mrok i wilgoć. W równo poukładanych workach są ubrania.

- My nie chcemy, żeby ludzie do nas wchodzili, bo potem to tylko się z nas śmieją - przyznaje Bogumił. Zachęca, żeby lepiej usiąść przy stole w domu u sąsiadki, pani Danuty.

Sąsiadka i jej mąż przyjeżdżają tylko latem, żeby odpocząć od czarnego pyłu Śląska. - Trudno zrozumieć, czemu ludzie ze wsi są na nich tak cięci - dziwi się pani Danuta. - To tych niby normalnych trzeba się częściej obawiać, a ci to komu mogą przeszkadzać? Złego słowa o nich nie powiem. Czasami przyjdą, to się u mnie ogrzeją albo proszą o ciepłą wodę do mycia.

Bogumił i jego matka mówią, że jedyne pieniądze, jakie teraz mają, to są te ze sprzedaży jajek, kur i kaczek. - Ale pani to mogła przyjechać rok temu, jak u nas był byczek i krowa - chwali się Maria. - To byłoby co fotografować! Ale ludzie i tak na nas gadali…

Ludzie w Jakubowicach od razu zauważyli, że P. zimą z pomocy społecznej dostali węgiel. Widzą też, że bez niczyjej pomocy mogą przeżyć. Mają swoje ziemniaki, ugotują kurę, surowe jajka wypiją.
- Tego węgla to nawet nie ruszyli, chcieli, żeby wszyscy widzieli, że oni niczego nie potrzebują - mówi pani J. z Jakubowic. - Ludzie podejrzeli, że przez całą zimę palili jakimiś patykami. Oni na świat się obrazili.

Potwierdza to też Jerzy Pluta, sołtys Jakubowic. - Ale takie życie to ich wybór, bo przecież mogli w cieple mieszkać, w domu pomocy społecznej - uważa sołtys. - Z drugiej strony powinien być dla takich ludzi jakiś budynek socjalny.

Potrzeba szklanych domów

Sołtys przyznaje, że rodzina P. nie zna innego życia, więc nie wie, co traci, rezygnując z domu pomocy społecznej.

Dom, w którym mieszkają teraz Bogumił, jego matka i ciotka, zajęli jako dzicy lokatorzy. Ich stary się zawalił.

- Ale i ten może w każdej chwili runąć - podkreśla Bolesław Gierczyk, szef GOPS w Byczynie. - Jeśli komuś coś się stanie, to kogo za to obwinią? Oczywiście, mnie i burmistrza. Tak samo gdyby zimą ktoś z nich zamarzł.

Miejscowe stowarzyszenie chciało rodzinie P. pomóc. Trzy lata temu mieli im w Jakubowicach postawić nowy dom. W ramach ministerialnego programu pomocy.
- Dzisiaj znowu trzeba myśleć o szklanych domach dla niektórych naszych klientów - tłumaczy szef Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Byczynie. - A ponieważ przepisy o pomocy społecznej na to nie pozwalały, więc założyliśmy stowarzyszenie.

Za pieniądze z Ministerstwa Polityki Społecznej wykształcili piętnastu budowlańców i szesnaście opiekunek starszych osób. Kupili narzędzia i rusztowanie. Bolesław Gierczyk pokazuje plan budynku, zezwolenia budowlane. Całą teczkę dokumentów, które pozwalały ruszyć z budową. - Chcieliśmy postawić P. dom. Był tylko jeden warunek - tłumaczy Gierczyk. - Musieli ze swoich siedmiu hektarów wydzielić gminie 10 arów pod budowę. Ale się nie zgodzili…

Tacy już są, że nikomu nie ufają. Bogumił pokazuje jeden z dokumentów z pomocy społecznej, które trafiły do sądu. - O, tutaj pisze, żeby mnie i matkę najlepiej zamknąć w domu opieki społecznej, bo ci z gminy chcą nas porozdzielać - mówi rozżalony Bogumił. Pokazuje jeszcze opinię powołanego przez sąd lekarza psychiatry na temat swojego zdrowia. Pozytywną. Ale w przypadku jego matki i ciotki pozytywna już nie jest.

Ludzie są przeciwni

Bogumił zgadza się już odstąpić gminie trochę pola, żeby im tam dom postawiła. Tyle że teraz Jakubowice się na to nie zgadzają.

- Bo niby dlaczego im się coś więcej należy? - pyta kobieta. - A nazwiska to nie podam, bo Bogumił potrafi ludziom utrudnić życie. Ludzie tu do wszystkiego dochodzą sami, a oni w tym swoim gospodarstwie niczego nie potrafili zrobić. To niby czemu jeszcze ich wynagradzać domem?

- Ludzie mają swoją rację - tłumaczy sołtys Jerzy Pluta. - Mówią, że choć płacą w gminie podatki, to nikt ich jeszcze za to nie wynagrodził. Oni dochodzili do wszystkiego sami. A rodzinę P. obdarowuje się domem… Tylko dlatego, że oni sobie nie radzą.

Wieś jest przeciwna, ale uważa, że mimo to burmistrz postawi P. dom. Na razie się wstrzymał, do wyborów, ale potem ruszy z budową. - Ruszymy - zapewnia burmistrz Gruener. - I to nie jesienią, ale już w lipcu, kiedy dokumentację zgromadzimy. Zadaniem gminy jest zapewnić ludziom dach nad głową. A budynek pozostaje własnością gminy. Maria została częściowo ubezwłasnowolniona.

- Wszystko dla dobra tej kobiety, bo nie chciała podjąć leczenia - tłumaczy sędzia Bogusław Kamiński, przewodniczący I Wydziału Cywilnego w Opolu. - Ta sytuacja też pomoże uporządkować jej niektóre sprawy, m.in. z wydzieleniem gruntu pod budowę. Ubezwłasnowolnienie to nie jest stan trwały. Kiedy sytuacja się poprawi, można ją zmienić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska