MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wolontariusze z Opolskiej Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej wracają w Alpy szukać zaginionego księdza Krzysztofa Grzywocza

Mirela Mazurkiewicz
Ksiądz Krzysztof Grzywocz zaginął w czwartek, 17 sierpnia 2017 roku.
Ksiądz Krzysztof Grzywocz zaginął w czwartek, 17 sierpnia 2017 roku. policevalais.ch
Ochotnicy z Opolskiej Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej przeszukają włoską stronę szczytu Bortelhorn. Wyjazd finansują sami. Przez rok ciężko pracowali, aby zebrać potrzebną kwotę.

- Robimy to dla rodziny, która chce wiedzieć, co stało się z księdzem - mówi Leszek Kois, dowódca Opolskiej Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej, która wielokrotnie pomagała odnaleźć zaginionego osoby na Opolszczyźnie, ale nie tylko. - Człowiek nie może tak po prostu wyparować bez śladu. Tam musiał zdarzyć się nieszczęśliwy wypadek. Wierzę, że teraz dowiemy się więcej.

Krzysztof Grzywocz był księdzem w diecezji opolskiej, egzorcystą i terapeutą. Latem ubiegłego roku wyjechał do Szwajcarii, aby w czasie wakacji zastąpić proboszcza w Betten. 17 sierpnia odprawił poranną mszę i wybrał się w góry. Wiadomo, że szedł w kierunku schroniska Bortelhuette. Właścicielowi obiektu powiedział, że wróci na kolację, ale tak się nie stało. Kiedy następnego dnia nie pojawił się na porannej mszy, ruszyły poszukiwania.

Intensywna akcja prowadzona przez szwajcarskich ratowników z pomocą psów i śmigłowców, choć pochłonęła pół miliona złotych, nie przyniosła efektu. Większość kosztów podzieliły między siebie szwajcarska gmina Betten-Bettmeralp oraz diecezja opolska. Na poszukiwania ruszyli też ochotnicy z Opolskiej Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej oraz z Klubu Wysokogórskiego, ale one również nie przyniosły rezultatu. Teraz ochotnicy z Opolszczyzny wracają w Alpy.
CZYTAJ Ratownicy dali z siebie wszystko, ale księdza Krzysztofa Grzywocza nie znaleźli
- Wtedy przeszukaliśmy szwajcarską stronę szczytu Bortelhorn, ale księdza nie odnaleźliśmy. Dlatego założyliśmy, że mógł zsunąć się z grani i znaleźć na stronie włoskiej, którą teraz zamierzamy szczegółowo spenetrować. Wcześniej ten teren rozpoznawał jedynie śmigłowiec, ale to za mało - mówi szef Opolskiej Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej.
Ratownicy wracają w góry przede wszystkim dla rodziny, która każdego dnia zadaje sobie pytanie, co stało się z ich bliskim. Pieniądze oraz sprzęt potrzebne do przeprowadzenie tej akcji wolontariusze zebrali sami, ucząc przez cały rok ludzi udzielania pierwszej pomocy oraz szkoląc psy. Tego, ile będzie kosztowała wyprawa nie zdradzają.

- Chcieliśmy uniknąć zarzutów, że robimy to dla pieniędzy, czy rozgłosu, dlatego nasze plany do końca trzymaliśmy w tajemnicy - mówi Leszek Kois z OGPR. - Kilkanaście osób przez cały rok ciężko pracowało, abyśmy mogli pojechać na poszukiwania.

Ochotnicy sami kupili liny, uprzęże, specjalistyczne ubiory oraz namioty. - Musimy liczyć się z kosztami, dlatego uznaliśmy, że nie będziemy wydawać pieniędzy na noclegi w schroniskach czy hotelach - mówi Leszek Kois. - Zabieramy też ze sobą zupki chińskie, wysokoenergetyczne posiłki i wierzymy, że uda nam się rozwikłać zagadkę tego tajemniczego zaginięcia.

Ochotnicy mówią, że akcja będzie trudniejsza, niż ta prowadzona po szwajcarskiej stronie szczytu, bo trudniejszy jest teren. Ratownicy są w stałym kontakcie z rodziną.

- Jeśli po drodze natrafimy na jakiś ślad, np. element ubioru czy przedmioty osobiste księdza, będziemy je fotografować i wysyłać zdjęcia do brata, po to, aby potwierdzić, czy rzeczywiście należą do zaginionego - wyjaśnia Leszek Kois.

W ruszającej w sobotę (21.07) wyprawie weźmie udział osiem osób. Powinna ona zakończyć się w piątek. Chyba, że na ślad księdza uda się natrafić prędzej.

Kiedy i jak należy zgłosić zaginięcie bliskiej osoby na policję

Wideo
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska