Wypisać ze szpitala? Tylko dokąd...

Fot. sxc
Fot. sxc
- Lekarze mi powiedzieli, że już niedługo wyjdę, a ja nie wiem dokąd - martwi się pani Janina.

- Do hospicjum czy gdzieś? A skąd ja na to wezmę pieniądze? Mam córkę, ale ona nie będzie miała dla mnie czasu. Sama ma chorego męża, pracy pilnować musi. A zresztą po co mam się gdzieś tułać po ludziach, przecież mam ładne mieszkanie!

80-letnia kobieta siedzi smutna na szpitalnym łóżku. Przed kilkoma dniami upadła w domu i dotkliwie się potłukła. Próbowała sobie radzić sama, z nadzieją, że ból przejdzie. Czwartego dnia po upadku, gdy jednak bolało coraz bardziej i nie mogła się już poruszać, zdesperowana wyrzuciła przez okno kartkę z prośbą o ratunek. Na szczęście wiadomość znalazł sąsiad, który wezwał pomoc. Panią Janinę wybawili z opresji strażacy. Trafiła do szpitala, gdzie okazało się, że ma złamaną miednicę.

- Do pełnego wyleczenia tej pacjentki potrzeba już tylko czasu - wyjaśnia Tomasz Jastrzębski, zastępca ordynatora oddziału chirurgii urazowo-ortopedycznej WCM w Opolu. - Nie wymaga ona zabiegu, a jedynie reżimu łóżkowego. Czterech do pięciu tygodni bezwzględnego leżenia.
Starsza pani najwyraźniej nie przyjmuje do wiadomości, że nie ma możliwości, by dalej leżała w szpitalu i że nie można jej zostawić samej, bez stałej opieki. Chce, żeby było tak jak przedtem. Żeby była zdrowa, znów we własnym domu.

- Najlepiej, jakby mnie tu podleczyli. Niech mnie wypuszczą dopiero, jak trochę dojdę do siebie. Gdy będę mogła sama się ubrać, umyć. Wtedy pójdę...

Pacjent nie może czekać
Przypadek pani Janiny to niestety typowy problem oddziałów ortopedycznych. Trafiają na nie głównie młodzi ludzie po wypadkach i starsi ze złamaniami na tle osteoporozy.

- Rocznie przyjmujemy na oddział około 2000 pacjentów - informuje dr Jastrzębski. - Proporcje rozkładają się mniej więcej pół na pół.

Leczenie tych chorych jest zazwyczaj krótkie i skuteczne. Jednak o ich pełnym powrocie do zdrowia, przywróceniu możliwości chodzenia decyduje to, co dzieje się potem: leczenie poszpitalne. Tymczasem kilkanaście razy w roku na oddział trafiają ludzie, którzy blokują łóżka, bo nie mają dokąd pójść po szpitalnej kuracji.

Brakuje miejsc w zakładach opiekuńczo-leczniczych, domach starców. Coraz częściej się zdarza, że krewni nie mogą albo wprost nie chcą zajmować się bliskimi, wymagającymi całodobowej opieki.

- W rodzinach, jak w życiu, bywa różnie - mówi dr Jastrzębski. - A wypytywanie pacjentów, czy ktoś się nimi zaopiekuje, to sytuacje bardzo przykre, dla nich i dla nas. W ciągu 4 - 5 dni stawiamy człowieka na nogi, jest szansa na odzyskanie pełnej sprawności, zdolności chodzenia, a tu czarna dziura. Pacjent nie może czekać, bo całe leczenie może pójść na marne.

Są dwie kolejki
Na Opolszczyźnie jest nieco ponad 700 miejsc w zakładach opiekuńczo-leczniczych. To, podobnie jak w całym kraju, zbyt mało w stosunku do potrzeb. W czerwcu br. w kolejce stały 264 osoby. Średni czas oczekiwania w naszym regionie wynosi obecnie dwa miesiące.

- W tej samej kolejce są ludzie, których stan zdrowia pogarsza się stopniowo, z wiekiem i po prostu starają się o miejsce, jak i ci, którzy zachorowali nagle i wymagają leczenia poszpitalnego, choćby tylko czasowego - mówi dr Jastrzębski.

- Jednak Narodowy Fundusz Zdrowia ich nie dostrzega. Być może gdyby udało się zróżnicować stawkę, pacjenci nie mogący czekać przyjmowani byliby szybciej, a ośrodkom opiekuńczo-leczniczym opłacałoby się trzymać dla nich rezerwę łóżek. Ale czemu NFZ miałby się tym martwić? Przecież wiadomo, że i tak nikogo nie wyrzucimy ze szpitala na bruk!

- Do ZOL-ów, jak w całej służbie zdrowia, są dwie kolejki: planowa i pilna - prostuje dr Roman Kolek, dyrektor do spraw medycznych opolskiego oddziału NFZ. - Oczekujących jest rzeczywiście dużo, ale przyjęcia pilnych pacjentów zawsze można przyspieszyć. A jeśli chodzi o stawkę, to za "pilnych" płacimy nawet do 2,8 raza więcej, w zależności od ich stanu zdrowia.

Zdaniem dyrektora Kolka, by system opieki poszpitalnej działał w miarę sprawnie mimo oczywistego niedoboru miejsc, oprócz pieniędzy potrzeba także współdziałania i dobrej woli ze strony szpitali, placówek opieki, a zwłaszcza rodzin pacjentów.

- Ludzie muszą zdawać sobie sprawę, że opieka nad krewnymi spoczywa przede wszystkim na nich - przekonuje dr Roman Kolek. - Tymczasem coraz częściej się zdarza, że rodziny bez skrupułów robią co się da, by tylko ich bliscy trafili do zakładu opiekuńczo-leczniczego, a nie do domu opieki.
W ZOL-u taniej

ZOL-e stały się tańszą alternatywą dla opieki społecznej. W domu starców, gdy emerytura pacjenta jest za mała, by pokryć koszt utrzymania pensjonariusza, rodzina musi dopłacać różnicę. - A zakłady opiekuńczo-lecznicze są w całości finansowane przez fundusz, więc po co dopłacać? - pyta retorycznie dyrektor Kolek.

Według danych opolskiego oddziału NFZ, chorych wymagających pilnie opieki poszpitalnej udaje się umieścić w odpowiedniej placówce najdalej po 12 dniach.

- To w zupełności wystarczy - uważa Roman Kolek. - Jeśli szpital, przewidując rozwój leczenia,
zacznie zawczasu szukać miejsca, nie będzie miał problemów z "pozbyciem się" pacjenta.

Wbrew obawom lekarzy i samej zainteresowanej, nie było też problemu z umieszczeniem pani Janiny pod opieką. Córka troskliwie zajęła się mamą. A wnuki szykują już mieszkanie na powrót gospodyni.

- 60 lat mieszkałam w Opolu, więc teraz nie zostanę na wsi - mówi dochodząca do zdrowia kobieta.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska