XX lat wojnej Polski - Warto było zmieniać rząd

fot. Archiwum
Stanisław Jałowiecki w swym domu w Bielicach.
Stanisław Jałowiecki w swym domu w Bielicach. fot. Archiwum
Wolna Polska ma swoje wady. Ale one nie mogą nam przesłonić tego, że kariera od pucybuta do milionera jest u nas absolutnie możliwa. Nigdy nie mieliśmy takich możliwości rozwoju jak po 1989 roku.

Kiedy ponad 20 lat temu rodziła się niepodległość Polski, pracowałem w Radiu Wolna Europa. Na przełomie lat 1987-1988 Amerykanom tak bardzo się zdawało, że "Solidarność" nie ma już poparcia i w praktyce nie istnieje, że do RWE zaproszono - szukając jakiejś alternatywy - Jerzego Urbana. Ponieważ sekcja polska zareagowała buntem, zaproszenie cofnięto. Przypominam tę sytuację, bo ona pokazuje, że zmiany w naszym kraju były zaskoczeniem nie tylko dla Polaków, ale także dla opinii międzynarodowej.

Bez rozlewu krwi

Drogą do nich był "okrągły stół". Denerwuje mnie, kiedy słyszę, że był on porozumieniem narodowej zdrady. Przecież wcześniej powstanie "Solidarności" też było wynikiem porozumienia Wałęsy i jego doradców z władzami komunistycznymi.

Tyle że stół był prostokątny i nakryty zielonym suknem. Alternatywą dla szukania porozumienia było powstanie narodowe. Pytam więc wszystkich twardych, bezkompromisowych przeciwników "okrągłego stołu", dlaczego tego powstania nie wywołali i nie poszli na barykady? Bo porozumienie bez rozlewu krwi było wtedy alternatywą cudowną. Jeśli jesteśmy chrześcijanami, jeśli mamy choć trochę życzliwości dla bliźnich, to musimy przyznać, że lepszego rozwiązania po prostu wtedy nie było.
Następnym krokiem na naszej drodze do wolności były wybory w czerwcu 1989. Staraliśmy się w Wolnej Europie przedstawiać kandydatów Komitetu Oywatelskiego.

Tyle tylko, że wtedy nawet do innego miasta w Polsce trudno było się dodzwonić, a co dopiero z zagranicy. Telefonowaliśmy do kraju głównie w nocy i razem z bardzo aktywnym wtedy Jackiem Kaczmarskim praktycznie nie wychodziliśmy z radia, drzemiąc na jakichś rozłożonych w redakcji materacach. To był niesłychanie gorący okres.

Wynik wyborów i ogromne poparcie dla Komitetu Obywatelskiego były zaskoczeniem nie tylko dla władz, ale i dla strony solidarnościowej. Adam Michnik dzwonił w powyborczy poranek i zastanawiał się, czy nie pakować rzeczy na wypadek aresztowania.

Stefan Niesiołowski był w Monachium po pierwszej turze wyborów i pytał wprost: Co mamy robić dalej? Naprawdę nie wiedzieliśmy. Nie byliśmy przygotowani do rządzenia. Długoletnie bycie w opozycji ukształtowało w nas zupełnie inne postawy i mentalność, a tu trzeba było brać odpowiedzialność za państwo, którego gospodarka była rujnowana, a większość instytucji demokratycznych nie działała.

Nie mieliśmy pojęcia, jak sobie poradzić z komunistami w sytuacji, gdy sowieckie wojska stacjonowały przecież wciąż na naszym terytorium. Jak rozwiązać tyle nabrzmiałych problemów. Skali tego wyzwania nie sposób sobie wyobrazić.

Była szansa na rozliczenie

W tej sytuacji na premiera wybrano Tadeusza Mazowieckiego i to był świetny wybór. Bo to jest człowiek o silnych przekonaniach, ale jednocześnie bliski ludziom, gotowy do kompromisu, umiejący słuchać.

Polski inteligent w najlepszym sensie tego słowa. Choć kiedy przypominam sobie jego słynne zdanie o grubej kresce, to dziś, po 20 latach, mam z nim problem. Zresztą już pod koniec stycznia 1990 roku napisałem, że zawarliśmy pakt z partnerem, jakim była Polska Zjednoczona Partia Robotnicza.

Ale umowa nie obowiązuje, skoro PZPR się rozwiązał, więc nie ma partnera. Wtedy, na początku 1990 roku trzeba było spróbować rozliczyć się z komunistami. Nie twardo, zamykając ich do więzień, ale odsuwając od władzy. To był błąd. Potem sytuacja okrzepła. Stare i nowe przenikało się coraz bardziej i rozliczenie z przeszłością stało się już praktycznie niemożliwe.

Kiedy przypominam sobie istotne zdarzenia z początków wolnej Polski, nie mogę pominąć także Mszy Pojednania w Krzyżowej. Byłem wtedy naprawdę dumny, że jestem człowiekiem. Ale z perspektywy lat, które od tego zdarzenia upłynęły, nie mogę się nadziwić polskiej duszy. Bo trwałość antyniemieckiego syndromu, na którym nadal można grać i go wygrywać w polityce, wciąż jest duża.

Oczywiście pamiętam, ile Polacy wycierpieli w czasie wojny. Ale przecież upłynęło tyle lat. Wyrosły nowe pokolenia Polaków i Niemców, a uprzedzenia niektórych są nie mniejsze niż wściekłość Gomułki po napisaniu listu biskupów polskich do niemieckich w połowie lat 60.

Z perspektywy czasu widać także, że wielu błędów nie uniknięto w sprawach gospodarczych. Ale wtedy nie było mądrych, bo nikt przed nami tak głębokiego przewrotu społecznego, w dodatku bez rewolucji, nie ćwiczył. W biegu - omijając rafy - próbowaliśmy łączyć znaną tylko teoretycznie ekonomię kapitalizmu i postulaty społeczne "Solidarności".

Największym bólem było i jest dla mnie to, jak potraktowano po przełomie pracowników pegeerów. Porzucona ziemia, ludzie, którzy znaleźli się w stanie kompletnego niebytu - to było bardzo bolesne. Trudna była też prywatyzacja, restrukturyzacja gospodarki, ale skoro chcieliśmy się włączyć w system światowego kapitalizmu, pewne szkody były nie do uniknięcia.

System nowy, wady stare

Za mało zadbano z pewnością o niektóre instytucje państwa i ich autorytet. Myślę choćby o Sejmie czy o sądownictwie. Słabość instytucji oznacza słabe państwo i to w zupełnie innym rozumieniu niż w wizji braci Kaczyńskich.

Oni chcieliby wzmacniać organy ścigania. Moim zdaniem siłą państwa są obywatele. A u nas wciąż słaby jest sektor organizacji pozarządowych, a postawy obywatelskie Polaków wątłe. Nie udało się ich zmienić w ciągu tych 20 lat. W latach 70. łudziliśmy się, że nasze przywary są efektem systemu socjalistycznego. Dziś widać, że, niestety, tacy jesteśmy. Brakuje autentycznych więzi międzyludzkich. Nie umiemy szanować nawet tych, których sami wybraliśmy. W warunkach wolności na nowo ujawniły się polskie kompleksy. To jest dla mnie niezrozumiały paradoks, że jednocześnie jesteśmy ludźmi wierzącymi, nierzadko uważamy się za przedmurze chrześcijaństwa w Europie, a jednocześnie jest w nas tyle żółci, niechęci dla bliźnich, pragnienia, by im się noga powinęła.

W alternatywnym wobec władzy komunistycznej społeczeństwie w czasach PRL-u Polacy byli chyba bardziej solidarni niż dziś. Gospodarka braków wytworzyła fantastyczne więzi międzyludzkie, bo wszyscy - lekarz, hydraulik i ekspedientka - potrzebowaliśmy siebie nawzajem. To z tych postaw egalitaryzmu i solidarności wyrośli z czasem liderzy społecznego ruchu na początku lat 80.

Co zyskaliśmy

A przecież warto było robić tę rewolucję bez rewolucji. Kiedy byłem zmuszony wyjechać z Polski w 1983 roku, jedną z wielu rzeczy, jakie mi zabrano na Okęciu, był tekst Konstytucji 3 maja. To wspomnienie symbolicznie pokazuje, cośmy przeszli, od czego się uwolniliśmy i co zyskaliśmy.

Przede wszystkim jesteśmy w wymiarze międzynarodowym autentycznie bezpieczni. Młodzi tego nie pamiętają, ale przed 1989 rokiem najbardziej baliśmy się naszego największego sojusznika, Związku Radzieckiego. Nie tylko my, zwykli obywatele, najazdu z tamtej strony bali się także zawodowi oficerowie Wojska Polskiego.

Dziś często nawet nie zauważamy, jak bardzo jesteśmy bezpieczni i jak bardzo wolni. Ponieważ te potrzeby są zaspokojone, zapomnieliśmy, że je w ogóle mamy. Tymczasem to jest dorobek wolnej Polski, że możemy wybrać każdą partię, jaką chcemy, lub nie wybierać żadnej - i nie grozi nam jakiekolwiek prześladowanie ze strony państwa. Czasem tej wolności wyboru mamy aż za dużo. Nie tylko w polityce, także w internecie czy w sklepie, skoro w Brukseli mogę kupić 130 gatunków wody mineralnej. Dla mnie symbolem poniżenia w PRL-u był nieszczęsny papier toaletowy, którego nie było, a jak już udało się go zdobyć, to niosło się na szyi ileś tam związanych sznurkiem krążków.

Okrągła rocznica 1989 roku to zatem dobry moment, żeby przypomnieć, że żyjemy dziś w całkiem innym świecie. Nie musimy błąkać się po urzędach i spowiadać smutnym panom, prosząc o paszport. Popatrzmy, jak fantastycznie rozgęściły się, w porównaniu z PRL-em, nasze mieszkania. I jeszcze coś. Zyskaliśmy - szczególnie dotyczy to ludzi młodych - szansę robienia w życiu tego, co naprawdę chcemy. Warunek jest tylko jeden.

Trzeba się pozbyć kalectwa, jakim jest brak znajomości języków. A potem, korzystając z możliwości, jakie daje internet, zrealizujemy każdą bez wyjątku pasję. Staliśmy się krajem, w którym droga od pucybuta do milionera jest możliwa dla każdego, kto nie boi się zaryzykować i wybierając swój los, ruszyć w świat. Nigdy w historii nie mieliśmy takich możliwości. Dlatego, nawiązując do tekstu kabaretowej piosenki, w której pytano: czy warto było zmieniać rząd?, zdecydowanie odpowiadam: tak, było warto.

Autor jest posłem do Parlamentu Europejskiego. W latach 1981-1983 był przewodniczącym "Solidarności" regionu opolskiego. Od 1985 do 1994 pracował w Radiu Wolna Europa. Był marszałkiem województwa opolskiego w latach 1998-2002.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska