Z Kamyszanki, Petropawłowska, Astany, Dżałtyra do Polanowic

Edyta Hanszke
Edyta Hanszke
Olszewscy: 10-letnia Anastazja, 8-letni Denis, Olga i Włodzimierz z polską książeczką po babci.
Olszewscy: 10-letnia Anastazja, 8-letni Denis, Olga i Włodzimierz z polską książeczką po babci. Paweł Stauffer
Babcia Antosia została deportowana z Żytomierza w 1936 roku, bo była Polką. - Bardzo tęskniła za krajem - opowiada Ludmiła Bujalska, która przyjechała do Polanowic z Dżałtyra.

Ludmiła ma 55 lat. Mieszkała w wiosce, gdzie pracowała jako księgowa. Dwa kroki do roboty. Prawo jazdy nigdy nie było potrzebne. Dziś żałuje, bo może jakby je miała, to łatwiej byłoby jej znaleźć pracę w okolicy. Lena i Paweł, młode małżeństwo z kilkunastomiesięcznym synkiem Arturem. Ona po studiach ekonomicznych, prowadziła salon fryzjerski w stolicy. On - automechanik. Obydwoje bez pracy.

Włodzimierz i Olga prowadzili razem z krewnymi sklep. Olga za ladą, Włodzimierz dostarczał towar, prowadził księgowość. Nawet kupili tu samochód, w nadziei, że pomoże to w znalezieniu stałej pracy. Włodzimierz nawet popracował kilka miesięcy na czarno w jednym z zakładów stolarskich. Olga starała się ostatnio o posadę ekspedientki w sieciowym markecie. Szefowa jej nie chciała, bo „za słabo mówi po polsku”.

Więc Olga szlifuje ten polski jak może na popołudniowych lekcjach z nauczycielem w jednej z klas polanowickiego technikum. Razem z mężem i dziećmi, bratankiem męża Aleksandrem, Ludmiłą i jej bliskimi (Paweł to jej syn) i Katarzyną.

- Gdybyśmy mieli pracę, toby tu nas na tych lekcjach nie było - mówi z westchnieniem Ludmiła.

Mija właśnie rok, kiedy do Polanowic pod Byczynę przyjechały kolejne rodziny Polaków z Kazachstanu w ramach największej w Polsce - jak pisały media i chwaliła się gmina - akcji repatriacyjnej.

Ludmiła Bujalska z wnukiem Arturem i kazachstańską czekoladą w „pałacowym” mieszkaniu.
Ludmiła Bujalska z wnukiem Arturem i kazachstańską czekoladą w „pałacowym” mieszkaniu. Paweł Stauffer

Dostali dach nad głową. Zaadaptowane i urządzone przez gminę - dzięki pieniądzom rządowym - mieszkania. Przywieźli ze sobą - jak relikwie - stare modlitewniki po swoich przodkach. Mają kościół w pobliżu - ogromnie ważny dla społeczności, która w Kazachstanie najpierw nie mogła przyznawać się do katolickiej wiary, a potem, kiedy już władza pozwoliła, modliła się w kaplicy „przerobionej” z jednego z domów. Podkreślają, że spotkali tu życzliwych ludzi. Tylko żeby jeszcze jakaś stała praca była.
W Kazachstanie byłoby już mroźno o tej porze, temperatury bliskie zera - opowiada Katarzyna, kiedy wracamy po lekcjach polskiego w jeszcze ciepły, jesienny wieczór. - Zima tam wcześnie się zaczyna i długo trzyma. Temperatury sięgają minus trzydziestu stopni. Śnieg po pachy. Tutaj jest piękniej, jak rośliny jesienią żółkną i czerwieniają. Dobrze, że jesteśmy już w Polsce.

Idziemy powoli w stronę polanowickiego pałacu. Katarzyna bierze pod ramię Ludmiłę, ostrożnie stawia kroki. Jest po operacji nogi, już tutaj, w Polsce. Pod domem Kasi (dziś mieszkalnym, niegdyś gospodarczym dawnego PGR-u) rozchodzimy się.

Ludmiła zaprasza do mieszkania. W wysokich pokojach w dawnym pałacu zimno.

- Musieliśmy wstawić przenośny grzejnik, bo w nocy dziecko marznie - Ludmiła pokazuje na wnuka, kilkunastomiesięcznego Artura. Jej pokój jest najmniejszy. Na stoliku poustawiane w tryptyk duże obrazki, na jednym z nich Maryja. Taki miniołtarzyk podwiewany przez podmuchy z nieszczelnych, drewnianych okien. Ludmiła przynosi do drugiego, połączonego z aneksem kuchennym pokoju polskie pamiątki po mamie i babci: modlitewnik, rozpadające się, wypisane cyrylicą dokumenty, skrawek koperty z nazwiskiem polskiego krewnego, do którego jej mama słała listy. Odczytujemy, że to Antoni Hawryluk z Bydgoszczy.

Sprawdzamy w internecie. W 2003 roku w „Gazecie Wyborczej” w Bydgoszczy i „Gazecie Pomorskiej” ukazała się wzmianka, że Irena i Antoni Hawrylukowie świętowali 55. rocznicę ślubu. Hawryluk opowiada bydgoskiej dziennikarce, że żona godziła się na konieczność długiej wędrówki przez Polskę, z czym wiązała się jego praca w wojsku. Na innej stronie czytamy, że płk Antoni Hawryluk służył w 2 Korpusie Obrony Powietrznej miasta Bydgoszcz jako starszy oficer wydziału łączności.

Ludmiła przyjmuje te informacje z pewnym zdziwieniem. Dotychczas ani jej, ani bliskim nie przyszło do głowy szukać krewnych, choć korzystają i z komputera, i z internetu, bo za chwilę Ludmiła połączy się przez skype’a z córką Olesią, która mieszka od dwóch lat w Łowiczu razem z mężem i dwiema córkami w wieku szkolnym. Dziewczynki bardzo dobrze się uczą, a Olesia ma pracę i to w biurze w zakładzie odzieżowym. Opowiada nam przez skype’a, jak na początku najbardziej stresowała ją rozmowa po polsku przez telefon. Żałuje, że nie udało jej się ściągnąć bliskich do Łowicza. Ludmiła może i by tam pojechała, ale mieszkanie córki małe - 45-metrowe, a w Pawłowicach są przecież syn i synowa.

Młodym pewnie łatwiej byłoby o pracę w Opolu czy nawet w Kluczborku, ale Ludmiła na razie o przeprowadzce słyszeć nie chce, a młodzi z kolei nie wyobrażają sobie, jak utrzymają dwa mieszkania.

- Lubię wieś. Tu ludzie życzliwi, użyczyli nam nawet kawałek nieuprawianej działki. Mogliśmy tam posiać warzywa - mówi.
Babcia Ludmiły, Antosia, została deportowana z Żytomierza, leżącego na terenie Ukrainy, w 1936 roku. Wdowa z sześciorgiem dzieci trafiła do Kazachstanu za to, że była Polką. Mama Ludmiły miała wtedy 9 lat. Do końca życia modliła się po polsku. Zmarła 15 lat temu.

- Babcia bardzo tęskniła za Polską. Opowiadała nam o zwyczajach, świętach, których obchodzić w Kazachstanie nie mogła, bo było to zabronione - wspomina Ludmiła. - Mama starała się nawet wyjechać do Polski, żeby odwiedzić rodzinę. Nie dostała pozwolenia.

Synowa Ludmiły, Lena, ma z kolei niemieckie korzenie po babci, którą także przesiedlono do Kazachstanu. Część jej rodziny mieszka w Niemczech. W Kazachstanie Lena, po studiach z ekonomii, prowadziła własny salon fryzjerski w Astanie, stolicy kraju. W Polsce po przyjeździe do Polanowic zajęła się wychowywaniem trzymiesięcznego wówczas Artura. Gospodarze nawet nie spodziewali się takiego malucha - trzeba było na szybko organizować łóżeczko.

Lena z serdecznością częstuje nas herbatą, łamie kazachską czekoladę, twardą, mało słodką, bardzo smaczną. Ludmiła przywiozła ją niedawno, kiedy była w odwiedzinach u schorowanego ojca. Paweł niespokojnie wchodzi i wychodzi z mieszkania. Na pytania, czy czegoś potrzebują, odpowiada krótko: pracy.
13 lat czekania na Polskę

Włodzimierz miał 18 lat, kiedy złożył wniosek do polskiej ambasady o repatriację. Zaproszenie z gminy Byczyna dostał 13 lat później, kiedy był już żonaty i miał dwoje dzieci. Anastazja i Denis chodzili już do kazachstańskiej szkoły. Dziewczynka ma teraz 10 lat, chłopiec - 8.

On z żoną Olgą i siostrą prowadzili sklep, odpowiednik polskiego minimarketu. Olga pracowała za ladą, Włodzimierz dowoził towar, prowadził księgowość. Żyło im się nieźle, a jednak zdecydowali się przyjechać w nieznane, do Polski swoich przodków. Włodzimierz był tu raz, na rok przed przyjazdem z całą rodziną. Zobaczył miejsce, w którym mieli zamieszkać.

Osiedli w Polanowicach ponad rok temu. Zajmują dwa pokoje z kuchnią na piętrze budynku w pobliżu pałacu. W mieszkaniu wysprzątane na błysk, nawet w pokoju dzieci porządek jak od linijki. Włodzimierz z dumą pokazuje wiszącą na ścianie pamiątkę z Pierwszej Komunii Świętej Anastazji - z ubiegłego roku, już z Polski.

Dziewczynka najszybciej z całej rodziny opanowała polski. Mówi bardzo płynnie. Może tylko w intonacji słychać, że od niedawna to jej rodzimy język. W kazachstańskiej szkole uczyła się po kazachsku i poznała już tabliczkę mnożenia. W polskiej przed rokiem wróciła do trzeciej klasy. Ocenia, że nauki w Polsce jest dużo mniej.

Drugoklasista Denis jest dużo bardziej nieśmiały od siostry. Na popołudniowe dodatkowe lekcje polskiego dla repatriantów, które prowadzone są w polanowickim technikum, przyniósł ćwiczeniówkę z matematyki. Pisze bardzo starannie, choć nie zawsze poprawnie odmienia polskie wyrazy. Rozmawiać za bardzo nie chce, ożywia się dopiero w domu, w towarzystwie młodszego kuzyna Nikity. Szaleją po podłodze z samochodami. Po chwili spłakany Nikita pokazuje, że coś jest nie tak z kołem w jego aucie. Tato Aleksander poprawia koło, a malec się uśmiecha.
Aleksander to siostrzeniec Włodzimierza. To z jego mamą Włodzimierz w Kazachstanie prowadził sklep. Aleksander też nie pracuje. W Kazachstanie zajmował się serwisowaniem instalacji do rozlewania piwa z beczek, które tam sprzedaje się nie tylko w barach czy restauracjach, ale także w sklepach. Na brak pracy nie narzekał. Po przyjeździe do Polanowic pracował trochę dorywczo, stałego zajęcia nie znalazł. Liczy, że wkrótce się to zmieni, tak jak Włodzimierz i Olga, Paweł i Lena, Ludmiła i Katarzyna. Włodzimierz kupił nawet samochód z nadzieją, że łatwiej nim będzie dojeżdżać do pracy. On najchętniej wróciłby do handlu, bo na tym się zna, tak jak Olga.

Aleksander z żoną Maryną i Nikitą mieszka w tym samym budynku ścianę w ścianę z wujostwem. Mieszkanie przejęli po innych repatriantach, którzy wyjechali z Polanowic. Musieli zapłacić im za wyposażenie. I tutaj porządek jak się patrzy. W pokoju Nikity dziecięca tapeta na ścianie. Malec właśnie ogląda w telewizji bajkę o Reksiu. Maryna obdarowuje nas kazachskimi czekoladami w złoconych opakowaniach z konturami kraju. Włodzimierz także pokazuje polską książeczkę po babci, wydaną w 1917 roku.

Chyba jedno tylko szwankuje w wyremontowanych i wyposażonych podobnie mieszkaniach, które repatrianci dostali od gminy - ogrzewanie. Każde z nich ma w prawdzie centralne ogrzewanie, ale zasilane z kuchennego pieca, do którego nie mieści się za dużo węgla.

- Zimą trzeba cały czas stać przy kuchni, a jak w nocy przestajemy palić, to nad ranem dzieci nie chcą wyjść z łóżek, bo jest 12 stopni - opowiada Włodzimierz.

Popołudniowe lekcje polskiego i o Polsce w polanowickim technikum. Ci, którzy na nie chodzą, mówią, że gdyby mieli pracę, toby ich tu nie było.
Popołudniowe lekcje polskiego i o Polsce w polanowickim technikum. Ci, którzy na nie chodzą, mówią, że gdyby mieli pracę, toby ich tu nie było. Paweł Stauffer

Muszą szlifować język

Bujalscy, Olszewscy, Fedorowiczowie, Michaelowie - bohaterowie tego tekstu - przyjechali do Polski na zaproszenie gminy Byczyna. Z Dżałtyru, Astany, Petropawłowska i Komyszanki do Polanowic.

Od 2004 roku, kiedy do Byczyny dotarła pierwsza rodzina repatriantów, gmina przyjęła 33 kolejne, w sumie 107 osób. Zamieszkali w pięciu miejscowościach. Na tych przyjmowanych anonimowo samorząd dostał pieniądze - po około 170 tys. zł na rodzinę - na przygotowanie dla nich mieszkań. Dzięki temu wyremontowano m.in. pałac w Polanowicach. Po 45 tys. zł mogą otrzymać pracodawcy, którzy zdecydują się zatrudnić repatrianta na dwa lata. Sami przyjezdni dostają też pomoc materialną. Starają się więc nie narzekać, ale wydaje się, że przede wszystkim liczyli na pracę. I to jest chyba ich największe - z trudem skrywane - rozczarowanie Polską.

Maciej Tomaszczyk, sekretarz gminy Byczyna, zapewnia, że gmina na różne sposoby pomaga sprowadzonym z dawnych azjatyckich republik radzieckich Polakom.

- Dostali wyposażone mieszkania, organizujemy dla nich spotkania z pracodawcami, pomagamy w dopełnieniu formalności - wylicza sekretarz, ale przyznaje też, że przydałoby im się wsparcie kogoś takiego jak asystent rodziny, kto by wprowadził ich w polskie niuanse. Żeby na przykład nie wozili wody do picia ze sklepu, bo usłyszeli, że tej z kranu pić nie można, podczas gdy - zdaniem Piotra Nity, sołtysa wsi - jest bardzo smaczna.

Sekretarz Byczyny, Maciej Tomaszczyk, ocenia, że gdyby gmina otrzymała więcej pieniędzy od rządu, to i asymilacja repatriantów byłaby skuteczniejsza.

- Zdarzało się, że musieli czekać rok na kurs języka polskiego, więc finansowaliśmy go z własnych pieniędzy - podaje przykład. Tymczasem bariera językowa to jeden z poważniejszych problemów rodzin, które po kilkanaście lat czekały na przyjazd do Polski, więc może i nieco straciły motywację do nauki języka przodków.

Z jednej strony pracownicy różnych instytucji, z którymi rozmawiamy o byczyńskich repatriantach, mówią, że pomagają jak mogą, z drugiej - podkreślają, że nie mogą ich traktować wyjątkowo. Jednej z rozmówczyń wyrywa się, że repatrianci nie podjęli tu pracy, bo wrócili „do swojego kraju”. Ze 107 osób, które dotychczas przyjechały pod Byczynę, wyjechało 25, część z nich do pracy na Zachodzie.
Nawet 100 tys. Polaków mieszka w Kazachstanie.

Spis ludności Kazachstanu 2009 wykazał przeszło 34 tys. obywateli narodowości Polskiej (0,2% ludności republiki), ale szacuje się, że liczba osób pochodzenia polskiego w tym kraju może wynosić około 100 tys. Polacy przede wszystkim zamieszkują część północną kraju (obwód północnokazachstański, obwód akmolski, obwód kustanajski). W pierwszym z nich występował najwyższy procent ludności polskiej (17 054 osób; 2,6% ludności obwodu). Polska społeczność Kazachstanu dziś praktycznie w całości składa się z osób urodzonych w tym kraju w okresie sowieckim i postsowieckim. Dla większości z nich językiem ojczystym jest rosyjski. W odróżnieniu od innych słowiańskich grup republiki (Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini), nie obserwowano znaczącej emigracji Polaków w okresie powojennym, dlatego ich udział procentowy w obwodzie północnokazachstańskim nawet się powiększył, choć sama liczba i tak spada z powodu ujemnego przyrostu naturalnego. Społeczność polska składała się z dwóch części - dobrowolnej fali przesiedleńczej z przełomu XIX i XX wieku oraz z potomków ofiar deportacji - przede wszystkim Polacy z Ukrainy i Litwy, zesłani tutaj w latach 30. i 40. ubiegłego wieku przez reżim komunistyczny.

Pomoc dla repatriantów. Od stycznia 2001 r. do końca grudnia 2014 r. repatriowało się do Polski nieco ponad 5 tys. osób. Są samorządy, które przyjmują repatriantów corocznie, m.in.: Warszawa, Kraków, Wrocław, Gdańsk, Byczyna, Łowicz, Żory. Gmina Byczyna z województwa opolskiego w ramach programu „Polanowice” przyjęła jednorazowo 14 rodzin repatriantów z Kazachstanu, Gruzji i Uzbekistanu. W tej gminie osiedliło się dotychczas 100 repatriantów. Łowicz przyjął ponad 40.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska