Za czym kolejka ta stoi? Za obiadem wydawanym w szkolnej stołówce

Redakcja
II LO w Opolu. Kolejka do obiadowej stołówki ustawia się przed jej otwarciem.
II LO w Opolu. Kolejka do obiadowej stołówki ustawia się przed jej otwarciem. Fot. Sławomir Mielnik [O]
Są reliktem przeszłości - niczym bary mleczne. I tak samo jak bary znikały z gastronomicznej mapy Polski, jednak z o wiele większą szkodą dla młodego pokolenia. Szkolne stołówki.

Za czym kolejka ta stoi? Za obiadem na stołówce. Obiady gotowane w szkołach to obecnie rarytas. Tani - trzeba przyznać. Zdrowy - o co zadbało MEN jesienią, wprowadzając ograniczenia w użyciu soli i cukru - też fakt. I nawet wysiłkiem pań kucharek całkiem smaczny, choć niemal bez owej soli, cukru oraz benzoesanu sodu. Tyle że niedostępny. Bo szkolne stołówki zlikwidowano lata temu, teraz wszyscy marzą o ich powrocie.

Całe zło ze szkolnymi stołówkami zaczęło się na przełomie lat 80. i 90., kiedy to szkolnictwo przeszło pod samorządy gminne, a te zaczęły dokładnie przyglądać się wydatkom na utrzymanie placówek. Pod księgowy topór poszły gabinety lekarskie, dentystyczne i stołówki właśnie. Pod koniec lat 90. szkolnych kuchni już właściwie nie było. Obecnie tylko w trzech szkołach stolicy województwa opolskiego - są kuchnie ze stołówkami.

Konieczność likwidacji tłumaczono oczywiście rachunkiem ekonomicznym. Na fali prywatnej inicjatywy powstało przecież wiele zakładów gastronomicznych, a karierę zaczęło robić słowo catering. I tak zamiast utrzymywać rzeszę kucharek i sprzętu kuchennego, dbać o pomieszczenia kuchni, by spełniały coraz bardziej wyśrubowane normy sanitarne, bardziej opłacało się zlecać firmom zewnętrznym wyżywienie dzieci. Wtedy za obiad płaci rodzic (obecnie, w zależności od szkoły i firmy cateringowej - 8-12 zł). W przypadku stołówki szkolnej opłata za obiad dla rodzica - oznacza opłatę za tzw. wsad do kotła. Resztę pokrywa zrządzający szkołą - czyli samorząd. Różnica spora. Z ekonomicznego punktu widzenia decyzja wydawała się więc oczywista. Jednak tylko pozornie - bo nikt nie wziął pod uwagę tego, że wraz z likwidacją szkolnych stołówek otwiera się szeroko furtkę dla żywienia fastfoodowego, a z drugiej strony powoduje gwałtowne narastanie problemu niedojadania wśród dzieci.

- Dzieci są uważnymi obserwatorami, są też dość okrutne w swych ocenach - mówi Karolina Masłowicz, pedagog. - Niedojadające i zaniedbane są odrzucane przez rówieśników, są dyskryminowane, reagują na to buntem, zamykają się w sobie. Poczucie głodu ściśle łączy się z niskim poczuciem własnej godności, dzieci czują się gorsze.

Z drugiej strony koło 30 procent dzieci ma nadwagę. To efekt fastfoodowego jedzenia - przesolonego oraz ociekającego tłuszczem. U dzieci z nadwagą opisywane jest dużo częstsze występowanie wielu dolegliwości, na czele z cukrzycą. Do tego dochodzą niewydolności krążeniowe i alergie.

Efekty społeczne i zdrowotne, leczenie chorób związanych z otyłością, pojawienie się wykluczenia społecznego - wszystko to kosztuje państwo fortunę. I tu skończyła się oszczędność, ale szans na powrót szkolnych kuchni w miejscach, gdzie je zlikwidowano już raczej nie ma.

- Rodzic, dając dziecku pieniądze, mówi „zjedz coś”, a nie mówi „wykup sobie obiad”. To coś to zwykle baton, bardzo słodki napój, chipsy… - mówi Maria Jeznach z wojewódzkiej stacji Sanepidu, kierownik oddziału higieny żywności. Sanepid prowadzi kontrole żywienia w szkołach - zarówno tych, gdzie stołówki się ostały, jak i tych, gdzie korzysta się z cateringów. Owszem, są uwagi co do jakości posiłków lub warunków ich przygotowywania. - Ale nie one są w mojej ocenie istotą problemu - mówi Jeznach. - Tylko fakt, że coraz więcej dzieci szkolnych nie jada obiadów w ogóle. Są szkoły, szczególnie na wsiach, gdzie posiłków ciepłych się nie wydaje, bo nie było na nie zapotrzebowania, rodzice nie chcieli ich kupować często z powodów finansowych albo decydowali się jedynie na kupno zupy, bo jest tańsza. Tymczasem dziecko winno zjeść dziennie pięć posiłków, a to oznacza, że co najmniej dwa z nich, w tym ciepły i dwudaniowy obiad - winien być zjedzony w szkole.

Tylko jak go zjeść, gdy szkolnych stołówek wydających tanie dania nie ma. A catering nie cieszy się powodzeniem, często z powodów finansowych.

Dawniej na kuchni węglowej

Józefa Marciniak, dyrektor Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Opolu, pamięta czasy masowego likwidowania stołówek.

- Pamiętam też, jak było wcześniej - mówi. - Bo całe swe życie zawodowe spędziłam w jednej szkole. Stołówka była kiedyś oczywistością w każdej szkole, nie było więc problemu z dziećmi, które nie dojadały - mówi.

Wówczas do szkoły chodziło około pół tysiąca dzieci. Codziennie wydawano 300-400 obiadów. A czasy były ciężkie, mięso na kartki, w sklepach puste półki i ocet:

- Na szczęście szkoły korzystały z przeznaczonych im punktów zaopatrzenia i tam kupowało się deficytowe towary - dodaje Łucja Żak, intendentka szkolna, która sprawuje tę funkcję do dziś.

A po pieczywo chodziło się do zaprzyjaźnionego piekarza (szkoła znajduje się obrzeżach miasta w Nowej Wsi Królewskiej).

- Na wyjście po chleb wyznaczaliśmy dyżurnych uczniów - wspomina dyrektorka. - To był dla nich zaszczyt.

Gdy postanowiono zlikwidować stołówki, na rodziców i grono pedagogiczne padł strach. Wiadomo było wówczas, że do szkoły chodzi wielu uczniów z domów, gdzie się „nie przelewa”, nie wszyscy rodzice mieli pracę - więc o dwudaniowe posiłki w domu nie było tak łatwo.
Pracę miałyby także stracić kucharki. Krótko mówiąc - same wady.

- Dlatego mocno się broniłam przed decyzją o likwidacji szkolnej kuchni i wyprowadzeniu obiadów na zewnątrz - mówi dyrektor Marciniak.

Udało się utrzymać stołówkę, parę lat później przy szkole podstawowej uruchomiono przedszkole, więc kuchnia obsługuje obie placówki, czym w pełni uzasadnia swe istnienie.

Zresztą czas pokazał, że zachłyśnięcie się modą na catering było złudne. Catering jest dla rodzica zwykle 2-3 razy droższy niż kupione w szkolnej stołówce abonamenty obiadowe (np. miesięczne obiady w Zespole Szkolno-Przedszkolnym nr 2 kosztują 73 zł). Dania przywiezione w termosie to nie to samo, co świeżo ugotowane w szkole. Rodzice narzekają, rady rodziców co rusz wybierają nowego dostawcę obiadów. A dzieci jedzą coraz mniej ciepłych posiłków.

Tymczasem według raportu z badań niedożywienia w Polsce, aż 120 000 polskich dzieci przychodzi do szkoły głodnych, a dla ponad 70 000 jedynym posiłkiem w ciągu dnia jest obiad ze szkolnej stołówki. Szacunki Polskiej Akcji Humanitarnej są jeszcze bardziej wstrząsające. Mówią, że blisko 160 000 polskich dzieci nie otrzymuje żadnej pomocy i jest niedożywionych. Co trzecie dziecko w wieku 7-15 lat wymaga dożywiania.

Pracownice szkolnych świetlic potwierdzają: są dzieci, których rodziców nie stać na kupno pełnych obiadów, nawet jeśli kosztują one 3 złote i 50 groszy. Wtedy obiady te opłacają ośrodki pomocy społecznej, bywają też przypadki, że zwracamy się z prośbą o wykupienie obiadów dla niektórych dzieci do organizacji humanitarnych lub Kościoła, bo nie możemy patrzeć na to, jak dzieci chodzą głodne.
Ania ma 13 lat, w domu zjadła mleko z płatkami kukurydzianymi. Obiadu w domu nie ma.

- Jem go w szkole - mówi. - W sobotę obiadu w domu nie ma. Czasami jest w niedzielę.

Niedożywienie dzieci negatywnie wpływa na ich rozwój i na zdolności do uczenia się, ograniczając przez to szanse dzieci na przyszłość.

Zresztą nie tylko ubóstwo jest przyczyną niedożywienia dzieci.

- Żyjemy w stresie, w pośpiechu. Często rano zwyczajnie nie ma czasu na przygotowanie pełnowartościowego posiłku z warzywami. Podobnie brakuje czasu na przygotowanie drugiego śniadania - mówi dyrektor Marciniak. - Wtedy sprawę załatwi dyżurna drożdżówka lub baton popijany słodkim napojem. To błąd.

Dlatego w Zespole Szkolno-Przedszkolnym nr 2 powstał pomysł wydawania dzieciom także drugiego śniadania, oczywiście zdrowego. Przykładowo: bułka wieloziarnista z twarogiem, do tego ogórek, rzodkiewka, jabłko oraz herbata. Cena - 1,50 zł.

Śniadanie podawane jest po pierwszej lekcji. Dzieciom smakuje, obserwuję je i stwierdzam, że biorą nawet rzodkiewkę i ogórek. Co więcej - chętnie też piją nie tylko herbatę, ale i wodę. Czyli - można je stosunkowo łatwo przestawić na zdrową dietę, a tłumaczenie: ono nie chce nic innego jeść i pić poza słodyczami - nie zawsze polega na prawdzie.

Zaraz po śniadaniu panie w kuchni zabierają się za gotowanie obiadu, o czym świadczą smakowite zapachy roznoszące się po korytarzach.

- Gdy w szkole zaczyna pachnieć obiadem, takim przygotowanym na miejscu - to pojawia się też typowa rodzinna domowa atmosfera - mówi Józefa Marciniak. - Przecież o to chodzi, szczególnie w szkołach podstawowych i w młodszych klasach, aby dzieci czuły się tu komfortowo, jak w domu.
Trzeba kombinować

Czasy likwidacji szkolnych stołówek pamięta też Janina Olszewska, która pracuje w Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 2 w Opolu.

- Pamiętam strach przed zwolnieniami, bałam się ja i pozostałe pracujące w kuchni panie. Pamiętam też nasze zdumienie, jakie wywołał ów pomysł, bo zdawaliśmy sobie sprawę z zagrożeń dla zdrowia i diety dzieci - mówi.

Czemu przylicealną stołówkę udało się zachować?

- Prawdopodobnie dlatego, że kuchnia była wówczas dosyć nowa, bo i szkoła była nowa - mówi Aleksander Iszczuk, obecny dyrektor szkoły. - Nie bez znaczenia jest też to, że uczęszcza tu około 1000 uczniów. Co miesiąc wydajemy też 300 obiadów.

Trudno sobie wyobrazić taki wielki catering. No i catering nie kosztowałby 4,50 zł za obiad.

- Teraz muszę myśleć o modernizacji stołówki - dodaje dyrektor Iszczuk. - To będzie wydatek kilkuset tysięcy złotych.

Janina Olszewska, szefowa kuchni, od razu się ożywia: - Przydałby się piec konwekcyjny - mówi. - To ułatwi sprawę zdrowego gotowana, na które obecnie stawiamy.

Ze sprzętem, i to tym nowym, jest spory problem. Patelnia sprzed 15 lat wciąż jest dobra i sprawna, tymczasem ta nowa - już się popsuła. Palnik gazowy dopiero co kupiony, ale ma taki ruszt, że nie każdy garnek na nim stanie, więc szkolny konserwator gazu, czyli szkolny „pan złota rączka” musiał dorobić specjalną nakładkę.
I tak panie w szkolnych kuchniach muszą wciąż kombinować. Najbardziej - jak gotować smacznie, ale bez użycia soli i cukru.

- Ulubione danie dzieci i młodzieży to buchty - mówi Janina Olszewka. - Ale buchtów z koktajlem, szczególnie z dodatkiem śmietany, już nie podam, bo taki koktajl jest za tłusty.

Zupy gotuje się bez doprawiania maggi, a sól do niej (podobnie jak do mięs czy ziemniaków) dodaje symbolicznie. Wszystko po to, by zmieścić się w normach spożycia soli.

- W obiedzie nie może być więcej niż 1,5 grama soli - mówi Maria Jeznach z Sanepidu.

Równie rygorystycznie traktowany jest cukier. Kompot gotuje się bez cukru, musy owocowe podawane teraz do buchtów zamiast koktajlu też winny być niesłodzone.

- Kombinujemy jak umiemy, wprowadzamy a to miód do słodzenia, choć on bywa alergenem, a to cukier trzcinowy - mówi intendentka Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Opolu.

Kucharki starają się trzymać rygor i - jak podkreśla Maria Jeznach - Sanepid nie ma obecnie większych uwag, co do nadmiernego stosowania soli i cukru w kuchniach.

- Problemem natomiast jest przestarzały sprzęt, wyposażenie kuchni czy stan sanitarny pomieszczeń. W 2015 przeprowadziliśmy 307 kontroli w miejscach, gdzie przygotowywane i wydawane są szkolne obiady. W 44 przypadkach zakwestionowaliśmy właśnie wyposażenie kuchni oraz stan samych pomieszczeń, chodziło głównie o lamperie na ścianach i brak kafli na podłogach a także o brak ręczników przy umywalkach.
Rodzice też chcą!

Dziś szkolne obiady stołówkowe to rarytas, wyznacznik renomy szkoły. Oczywiście najważniejsza jest kadra nauczycielska, wyposażenie sal dydaktycznych, wyniki w nauce uzyskiwane przez uczniów. Ale dopiero co ugotowany posiłek w szkolnej kuchni to dodatkowy spory plus.

- Gdy trafiają do nas dzieci przenoszone z innych szkół, rodzice są mile zaskoczeni - mówi dyrektor Marciniak.

Niejeden rodzic chciałby kupić obiad dla siebie, nawet drożej. - Nie ma takiej możliwości - mówi dyrektor Marciniak. - Kuchnia nie da rady gotować więcej.

W I LO obiady sprzedaje się (drożej) na zewnątrz wtedy, gdy zostaną jakieś bloczki, kiedy skończy się sprzedaż dla dzieci.

- Poza tym w pierwszej kolejności sprzedajemy też bloczki dla dzieci z pobliskiej podstawówki. Rodzice ustawiają się w kolejkach - mówi Olszewska.

A uczniowie o swej stołówce piszą: Nasza stołówka jest jak rolls-royce w motoryzacji.

Uwaga

Polskie dzieci tyją najszybciej w Europie. Tymczasem otyłość jest główną przyczyną takich chorób przewlekłych jak: cukrzyca typu 2., choroby układu krążenia (zawał serca, udar mózgu), nadciśnienie tętnicze, nowotwory złośliwe (rak jelita grubego, sutka, gruczołu krokowego), kamica żółciowa, niealkoholowe stłuszczenie wątroby, zaburzenia hormonalne, np. zespół policystycznych jajników, zmiany zwyrodnieniowe układu kostno-stawowego czy nocny bezdech.

Głodne dzieci

Około 30 proc. polskich dzieci w wieku 7-15 lat potrzebuje dożywiania, zaś blisko połowa matek dzieci w wieku 3-14 lat zdaje sobie sprawę z wagi problemu niedożywienia dzieci w ich najbliższej okolicy. Szacuje się, że 13 proc. dzieci potrzebujących dożywiania nie otrzymuje go.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska