Zbiornik retencyjny we Włodzieninie. Wielki bubel

Daniel Polak
Daniel Polak
Zbiornik miał chronić południe powiatu głubczyckiego przed powodzią. Miejscowi mieli nadzieję, że przyciągnie też turystów. Okazał się jednak jednym wielkim bublem, a sprawą zajął się prokurator.

Włodzienin. Niewielka i senna wieś w powiecie głubczyckim. Dziesięć kilometrów do Branic, tyle samo do Głubczyc, dwadzieścia do czeskiej Opavy. Ludzie żyją tu przede wszystkim z pracy na roli. Młodzi, nastawieni na sukces, już dawno wyjechali do miasta. Nic więc dziwnego, że kiedy w 2001 roku powrócił pomysł budowy we wsi zalewu na rzece Troi, gminne władze i miejscowa ludność zwietrzyli szansę na rozwój i polepszenie swojego losu.

Jezioro planowali już Niemcy

- Zbiornik retencyjny planowano tu wybudować jeszcze przed drugą wojną światową, ale się nie udało - mówi dr Józef Małek, były wójt Branic, pasjonat historii. - Pomysł wrócił w połowie latach siedemdziesiątych. Wtedy jednak zabrakło pieniędzy.

W założeniach zalew na Troi miał chronić przed powodzią między innymi Włodzienin, Nową Cerekwię, Wojnowice i Kietrz. Podczas większych opadów ta niepozorna na co dzień rzeczka zmienia się w siejący zniszczenie żywioł. Tak było w 1996 roku, gdy Troja spustoszyła m.in. Włodzienin, Wojnowice, Nową Cerekwię i Kietrz. Podobnie w 1997 roku podczas powodzi tysiąclecia. Budową sztucznego jeziora zajął się Wojewódzki Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych w Opolu, podlegający pod Urząd Marszałkowski Województwa Opolskiego. Decyzję o rozpoczęciu inwestycji podjęła ówczesna koalicja SLD - Mniejszość Niemiecka, która rządziła regionem. To ona złożyła do Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego wniosek o dofinansowanie inwestycji wartej ponad 20 milionów złotych. Unia sypnęła groszem (dała 15 milionów złotych) i 8 grudnia 2005 roku prace ruszyły. Głównym wykonawcą była firma Hydromel Końskie. Budowa zakończyła się już pod rządami Platformy Obywatelskiej i Mniejszości Niemieckiej. W listopadzie 2007 roku wstęgę uroczyście przecinali m.in. nieżyjący już Tadeusz Cygan, ówczesny dyrektor Wojewódzkiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Opolu, władze województwa, posłowie, miejscowi samorządowcy. Nic dziwnego, że chętnych do przecięcia było wielu, bo budowla naprawdę robi wrażenie. Tama ma 15 metrów wysokości i ponad 200 długości. Powierzchnia zalewu to 80 hektarów, mieści się tu nawet 5,6 mln metrów sześciennych wody. A wszystko to wkomponowane w malowniczy pagórkowaty teren gminy Branice.

Przeciek niekontrolowany

Kiedy maszyny budowlane zjechały z placu budowy, rozpoczęto napełnianie jeziora. Nie minął rok, a okazało się, że coś jest z nim nie tak.

- Kiedy zalew był już prawie pełen, pojawiły się przecieki na tamie - mówi Zbigniew Bahryj, dyrektor Wojewódzkiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Opolu. Funkcję tę piastuje od ubiegłego roku. - Ówczesna dyrekcja przerwała więc napełnianie i zleciła zbadanie zapory.

Zajęli się tym specjaliści z ośrodka kontroli zapór przy Instytucie Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Warszawie. W swoim raporcie, który kosztował ponad 100 tysięcy złotych, napisali, że stan zapory jest niezadowalający i może stwarzać niebezpieczeństwo dla mieszkańców wsi leżących poniżej zbiornika. Naukowcy z Warszawy nie wykluczyli, że pod naporem wody tama może nawet pęknąć, a woda - zalać kilka wsi. Zarządzono więc opróżnienie jeziora. Kolejnym zaleceniem fachowców Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Warszawie było wykonanie dokumentacji naprawczej tamy. Za ponad pół miliona złotych podjęła się tego firma Geoteko, Projekty i Konsultacje Geotechniczne sp. z o.o. z Warszawy.
Fuszerka na całego

Raport ekspertów jest druzgocący. Po pierwsze, według fachowców z Geoteco podczas budowy tamy użyto betonu, który nie spełnia warunków hydrotechnicznych. Po drugie źle zagęszczono korpus zapory wykonany z mieszaniny piasku i gliny, niewłaściwe są dylatacje, wady mają również rurociągi spustowe.

- Zgodnie z opinią Geoteko przyczyną nieszczelności mogą być też badania geologiczne - mówi dyrektor Bahryj. - Projekt tamy oparty został na badaniach pochodzących jeszcze z lat 70., kiedy po raz pierwszy wrócił pomysł budowy zbiornika.

Fachowcy z Geoteko twierdzą, że podłoże, na którym stoi tama, jest popękane, niejednolite i dlatego przepuszcza wodę.

- To niedorzeczności - odpowiada spokojnie Zbigniew Szymanowski z wrocławskiej firmy Water Service, która zaprojektowała zbiornik. - Gdybym dziś miał robić projekt Włodzieninia, zrobiłbym taki sam i oparłbym się na tych samych badaniach. Przez trzydzieści, a nawet trzysta lat nic nie mogło się zmienić w składzie i zagęszczeniu gruntu. Przecież nie ma tu żadnych ruchów płyt tektonicznych ani podobnych historii. Problemem na pewno nie jest projekt ani badania geologiczne. Ręczę za to i ze spokojem czekam na wyjaśnienie tej sprawy.

Kosztowna naprawa

Według raportu naprawa tamy we Włodzieninie może kosztować trzy miliony złotych. To i tak scenariusz optymistyczny. Podstawowy program naprawczy przewiduje między innymi zagęszczenie i wzmocnienie podłoża, uszczelnienie tamy, naprawę rurociągów spustowych. Kto się tym zajmie?

- Zbiornik przez pięć lat jest na gwarancji, więc wystąpiliśmy o to do wykonawcy - mówi dyrektor Bahryj. - Jednak szefostwo firmy Hydromel Końskie nie czuje się w pełni odpowiedzialne za zaistniałą sytuację. Chcą z nami prowadzić kolejne rozmowy, jednak bez rozpoczęcia prac naprawczych nie ma to już sensu.
Podczas spotkań szefostwo Hydromelu postawiło sprawę jasno. Nie zamierza przeprowadzać wszystkich prac zleconych przez firmę Geoteko. Wykonają tylko te, które są wynikiem ich błędu. Według wykonawcy, większość kłopotów to skutek przede wszystkim złego projektu, opartego na złych badaniach geologicznych, na co nie miał już wpływu.

Optymistyczny scenariusz mówi, że naprawa tamy będzie kosztować 3 mln zł, pesymistyczny - nawet dziesięć razy tyle

Zarząd Województwa Opolskiego zdecydował, że jeśli Hydromel Końskie nie zacznie naprawiania tamy, wyłoni wykonawcę zastępczego, a sprawę skieruje do sądu.

- Wydaje się, że nie mamy wyjścia, i szukamy już w budżecie tych trzech milionów złotych - wyjaśnia Antoni Konopka, członek Zarządu Województwa Opolskiego.

A to najprawdopodobniej oznacza, że z przyszłorocznego budżetu mogą wypaść jakieś planowane inwestycje. Jakie? Tego na razie nie wiadomo. Ale to nie koniec złych wiadomości. Istnieje ryzyko, że i ta kwota może się okazać niewystarczająca. Fachowcy z firmy Geoteko uprzedzili zarząd województwa oraz Wojewódzki Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych, że nie dają gwarancji, że po przeprowadzeniu pierwszego etapu prac problem zniknie. Jeśli czarny scenariusz okaże się faktem, potrzebne będą kolejne roboty. Ich koszt szacuje się nawet na ponad 30 milionów złotych! Czyli przekraczałaby o 10 milionów kwotę, za jaką wybudowano zbiornik. Dlatego Zbigniew Bahryj nie wyklucza, że jeśli najczarniejszy scenariusz stałby się faktem, wówczas należałoby rozważyć, czy na przykład zrezygnować z napełniania zalewu i zamienić go w tzw. suchy zbiornik, który wypełniałby się tylko podczas przyboru wód w rzece Troi.

A miały tu pływać żaglówki

O takim rozwiązaniu nie chce nawet słyszeć Maria Krompiec, wójt Branic.

- Zależy nam, by nad jeziorem kwitła turystyka - mówi pani wójt. - To szansa na rozwój gminy i nowe miejsca pracy. Lada dzień chcemy składać wnioski o unijne dotacje na szkolenia naszych mieszkańców z zakresu agroturystyki i małej gastronomii. Nie wyobrażam sobie, żeby zbiornik miałby być suchy.
Gmina po cichu myślała też o usypaniu nad zalewem plaż, budowie pomostów i przystani dla żaglówek.
- Turyści na pewno by się znaleźli - przekonuje wójt Krompiec. - Nad jezioro blisko jest z czeskich miast: Opavy i Krnova, niedaleko są Głubczyce, Racibórz, Kędzierzyn-Koźle, Głogówek, Krapkowice. Możemy powalczyć o ludzi, ale musimy mieć wodę.

Plan mógłby się powieść tym bardziej, że w bezpośrednim sąsiedztwie tamy znajduje się jeden z najbardziej niezwykłych zabytków budownictwa obronnego w Polsce, znakomicie zachowane pozostałości prehistorycznej osady z wczesnej epoki brązu oraz średniowiecznego grodziska. Mimo upływu czasu w dalszym ciągu są tutaj widoczne dwie linie obwałowań, z rozdzielającą je suchą fosą, a także pozostałości umocnień. Obok znajduje się też zabytkowy kościół św. Mikołaja, na szczycie którego jest ogólnodostępny taras widokowy.

Prokuratura na zbiorniku

Sprawą fuszerki na zalewie we Włodzieninie zainteresowała się już Prokuratura Rejonowa w Głubczycach. Wszczęła śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków. Śledczy sprawdzają m.in., czy ewentualnych zaniedbań nie popełnił wykonawca budowli, projektant oraz inspektor nadzoru budowlanego, który miał czuwać nad prawidłowym przebiegiem inwestycji.

- Na razie nikomu nie przedstawiliśmy zarzutów, cały czas sprawdzamy wszystkie wątki - wyjaśnia Lidia Sieradzka z Prokuratury Okręgowej w Opolu.

Zbigniew Bahryj nie wyklucza też, że jeśli prokuratura udowodniłaby, że błędy popełnił projektant oraz inspektor nadzoru budowlanego, również od nich można by żądać odszkodowania. Zapewnia też, że kierowany przez niego Wojewódzki Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych wyciągnął wnioski z tej sprawy.

- Podczas kończącej się właśnie budowy zbiornika retencyjnego pod Kluczborkiem ze zdwojoną pieczołowitością sprawdzaliśmy, jak przebiegają prace, ich zgodność z projektem oraz to, jakie materiały są tam używane - kończy dyrektor Bahryj.

Burza polityczna

Na Włodzieninie kapitał polityczny chce też zbić opozycja. Poseł Prawa i Sprawie-dliwości Sławomir Kłosowski zapowiedział niedawno, że poprosi prokuratora generalnego o objęcie nadzorem postępowania głubczyckiej prokuratury w sprawie nieprawidłowości przy budowie zalewu. Ponadto poseł skierował kilka pytań do marszałka województwa, dotyczących przyczyn złego stanu zbiornika.

- Chciałbym uzyskać odpowiedź, dlaczego nie było odpowiedniego nadzoru nad realizacją tej inwestycji - mówił na konferencji prasowej poseł Kłosowski. - Doszły do mnie informacje, że inspektor nadzoru, który zwracał uwagę na nieprawidłowości w trakcie budowy, został zastąpiony przez osobę, która takich wątpliwości nie miała. Oczekuję odpowiedzi, czy istotnie tak było.

Marszałek Józef Sebesta tak odniósł się do oskarżeń o zaniedbania przy budowie zbiornika retencyjnego we Włodzieninie, jakich miał się w minionej kadencji dopuścić kierowany przez niego zarząd województwa. - Gdy objąłem stanowisko marszałka w grudniu 2006, prace przy budowie zbiornika miały się już ku końcowi, a wszelkie związane z tą inwestycja decyzje podejmował poprzedni zarząd - przypomniał Sebesta. - Poseł Kłosowski wykazał się kompletną niewiedzą na temat tej sprawy. Niech zanim wysunie oskarżenia, zorientuje się, kiedy projekt był przygotowywany, kiedy i przez kogo była podpisywana umowa i jakie było zaawansowanie Włodzienina, gdy zostałem marszałkiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska