Agnieszka od zabitych noworodków. Jak doszło do makabry w Chróścicach

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
fot. Paweł Stauffer
Ludzie zastanawiają się, ile dzieci pozbawiła życia. Dwoje, troje… pięcioro?

Wchodzimy do budynku za kościołem, na skraju wioski. To tutaj przyszło na świat dziecko 28-letniej Agnieszki. Nikt nas nie zatrzymuje, bo to nie tyle dom, ile ruina. Nie trzeba otwierać drzwi, bo ich nie ma.

W środku totalny bałagan. Na podłodze leżą przemieszane łachy, sprzęty i zabawki dziecięce. Dalej dwa pomieszczenia ze starymi brudnymi tapczanami, na ziemi wala się pomięta kołdra.

Na gwoździu nad jednym z posłań zgnieciony, wytargany z kolorowego czasopisma obrazek Chrystusa Miłosiernego.

Przez wybite okna dmucha wiatr. Po kilku minutach sztywniejemy z zimna. Trudno uwierzyć, że kobieta mogła w tych warunkach koczować kilka dni i urodzić tu dziecko.

- Za tym domem znaleziono ciało noworodka - opowiada Paweł, który był wtedy, w styczniu, blisko, gdy policjanci przeszukiwali to miejsce. - Ciało dziecka było owinięte w jakieś prześcieradło czy poszewkę i rzucone tam, gdzie zwyczajnie wywala się kompost. Przykryte jakimiś patykami. Ludzie mówili potem, że wrzuciła noworodka do śniegu i trochę w tym prawdy, bo na dobrą sprawę w środku zimy nie miała czym zasypać dołu. Agnieszki przy tych poszukiwaniach nie widziałem. Prawdopodobnie była tam wcześniej i wskazała miejsce…

Kochała dziecko i wódkę

Prokuratura zarzuca matce, że zabiła dziecko pod wpływem przeżyć związanych z porodem. Grozi jej za to do pięciu lat więzienia.

Już po aresztowaniu wyszły na jaw kolejne okoliczności i pojawiły się kolejne podejrzenia. Po około dwóch tygodniach matkę przywieziono więc na inną chróścicką posesję, gdzie mieszkała dawniej. Tu wykopano ukryte niedaleko starej szklarni kości. Trwa ich badanie.

Pozwolą one ustalić, czy znalezione tu szczątki są ludzkie i czy należą do innego dziecka lub dzieci Agnieszki. Bo wioskowa plotka podejrzewa matkę o więcej niż jedno dzieciobójstwo.

- Te kości musiały tu być już długo - opowiada Paweł. - Lekarz medycyny sądowej wybierał je ostrożnie z ziemi, oddzielając je małą łopatką. Wybrana z dołu ziemia była przesiewana przez specjalne sito. Laik gołym okiem nie rozstrzygnąłby, czy to były ludzkie szczątki. Trzeba więc czekać na wynik badania.

Policję prawdopodobnie powiadomił ktoś z mieszkańców wsi zaniepokojony, że kobieta nie ma ani oznak widocznej przedtem ciąży, ani dzidziusia. Agnieszka miała się też "chwalić" tym, co zrobiła, w dyskotece czy w kręgielni.

W Chróścicach nie ma dziś chyba nikogo, kto nie słyszałby o niej. Ale równie trudno znaleźć tu kogoś, kto przyznałby się do przyjaźni z kobietą. Ludzie mówią, że widywali ją na rowerze, z plecakiem i często z uśmiechem na twarzy. Ale zawsze z daleka. A przecież mieszkała tu - jak wspominają - mniej więcej od powodzi 1997 roku.

- Mieszkała to mocno powiedziane - mówi Beata, dziś mieszkanka sąsiedniej gminy, ale przez pięć lat chróściczanka. - Raczej pomieszkiwała doraźnie w różnych miejscach. Nie rzucała się w oczy. Nie bardzo wierzę w tej jej zwierzenia w dyskotece. Bo za co by tam poszła? W jej środowisku odlicza się grosze na kieliszek chleba, a nie wydaje się na takie luksusy jak tańce.

Beata przyznaje, że zwróciła uwagę na Agnieszkę dopiero w 2007 roku. Bo też wtedy zrobiło się o niej we wsi głośno. Wyszła za mąż za mieszkańca Chróścic, który zostawił dla niej żonę z czwórką dzieci. Wkrótce urodziła mu córeczkę, Magdę.

- Prowadzili się wtedy za rączkę po wsi, jak to młode małżeństwo - wspomina Beata. - Pchali razem wózek z nowo narodzoną córeczką i sprawiali wrażenie szczęśliwych. Zresztą z tego, co wiem, ludzie bardzo im wtedy pomagali. Dawali ubranka, zabawki, pampersy, chociaż Marcin, mąż Agnieszki, miał opinię miejscowego pijaczka, który w dodatku nie płaci na dzieci z pierwszego małżeństwa. Ale żadnej niechęci wobec nich wtedy wśród ludzi nie było.

Mniej więcej w tym samym czasie Agnieszka znalazła się w kręgu zainteresowań Ośrodka Pomocy Społecznej w Dobrzeniu Wielkim.

- Odwiedzałam ją często razem z pracownicą - mówi Barbara Lis kierująca ośrodkiem. - Mieszkała wtedy przy ulicy Kośnego. To nie były łatwe spotkania, choćby dlatego, że zwykle byłyśmy witane słowami: "Czego, k... znowu chcecie?" A i potem grube słowa były w jej ustach stale obecne. Ale tam warunki mieszkaniowe były stosunkowo dobre. Pomieszczenie było czyste i dość ciepłe, a dziecko uśmiechnięte.

Gdyby chociaż pracowała

Ludzie w Chróścicach dobrze pamiętają, że Agnieszka z mężem mieszkała wtedy kątem u samotnego emeryta. Życzliwsi mówią, że zajęli to mieszkanie w zamian za opiekę nad starszym człowiekiem, bardziej krytyczni sugerują, że przedmiotem ich troski w równym stopniu była jego renta. Gdy mężczyzna zmarł, musieli opuścić lokum.

- Podobno podczas jednego ze spacerów mąż Agnieszki bawił się tak, jak to robi wielu ojców - opowiada Beata. - Pchał przed siebie wózek, a potem go doganiał. Ale że był wypity, za którąś próbą popchnął dziecko pod nadjeżdżające auto. Kierowca wyhamował w ostatniej chwili tuż przed wózkiem i z komórki zadzwonił na policję. Ludzie mówili, że to była kropla, która przeważyła i sąd zabrał im dziecko.

Najważniejszym powodem było jednak to, że rodzice małej Madzi - mimo próśb i namów - nie podejmowali pracy. Za to chętnie nadużywali alkoholu i nie chcieli się leczyć z nałogu. Jedynym pewnym dochodem rodziny stał się zasiłek z opieki społecznej.

- W tej sytuacji w lutym 2008 roku byłyśmy zmuszone zwrócić się do sądu o zajęcie stanowiska w sprawie przekazania córki państwa M. do placówki wychowawczej - dodaje Barbara Lis. - Dokładnie w Dzień Matki, 26 maja 2008 roku, dziewczynka trafiła do domu dziecka.

Dużo wcześniej - w listopadzie roku 2001 - Agnieszka urodziła syna. Dziecko przez 3 miesiące chorowało, a po leczeniu matka nie odebrała go ze szpitala. Chłopiec - poprzez dom dziecka - trafił w 2003 roku do rodziny adopcyjnej.

Beata, która ma dziecko w zbliżonym wieku, spotykała się z Agnieszką i małą Magdą w poczekalni do lekarza.

- Wtedy wydawała mi się normalną dobrą matką - przyznaje. - Tuliła i głaskała Magdę i bawiła się z nią tak samo jak każda z nas. Bardzo przeżyła odebranie jej dziecka. Mówiła o niej "moja księżniczka" i jeździła na rowerze do Tarnowa Opolskiego, by ją odwiedzić, a to od nas kawał drogi. Ale ludzie różnie o niej mówili. Jak siedziała w knajpie z wózkiem, to potrafiła wrzucić do środka butelkę z komentarzem, że jak dziecko będzie głodne, to sobie mleko znajdzie, a przecież Magda była jeszcze bardzo malutka i bezradna…

Kiedy w grudniu 2008 na świat przyszła kolejna córka, Agnieszka mieszkała z mężem w fatalnych warunkach. W pomieszczeniu gospodarczym bez wody, gdzie strop był podparty belką.

Oboje nadal nie pracowali i pili, więc procedura przekazania małej Basi do domu dziecka przebiegła tym razem bardzo szybko. W styczniu 2009 córeczka znalazła się w placówce.

Agnieszka została sama. Tym bardziej sama, że mąż trafił do więzienia. Jedni mówią, że za jazdę po pijanemu, inni - że za długi. Po raz kolejny zmieniła też miejsce pobytu.

Dlaczego zabiła?

- W czerwcu 2009 roku otrzymałyśmy informację, że Agnieszka mieszka w Siołkowicach, w sąsiedniej gminie - dodaje Barbara Lis. - W jakimś sensie straciłyśmy ją z oczu. Do naszego ośrodka policja przywiozła ją 13 stycznia 2010 z pustostanu, jaki zajęła. Nie była w ciąży. Za to przemarznięta, brudna i wyjątkowo zaniedbana. Dostała ciepły posiłek i propozycję przewiezienia do schroniska dla bezdomnych kobiet. Nie od razu mogła z niego skorzystać. 18 stycznia miała rozprawę za jazdę po pijanemu. Ale cały czas była dożywiana.

W końcu trafiła do kędzierzyńskiego ośrodka, a stamtąd do aresztu.

W Chróścicach spotykała się raczej z głosami współczucia niż potępienia. Ludzie chętnie podkreślają, że była sympatyczna, jeśli tylko była trzeźwa. I krucha, dzięki czemu łatwiej było ukryć ciążę pod obszerną zimową kurtką.

Dlaczego Agnieszka to zrobiła?

- To świadczy chyba o jakimś psychicznym niezrównoważeniu - sądzi Beata. - To prawda, że nie miała jak zajmować się dzieckiem. Tym bardziej, że zamknęli jej męża. Ale w takiej wiosce jak Chróścice, mogła je położyć na progu któregokolwiek domu albo zostawić w kościele i na pewno nie zostałoby bez pomocy.

- Trudno zrozumieć to, co się stało, ale argumentem o psychicznym upośledzeniu nie należy szafować - uważa Barbara Lis. - Przecież w terminie ukończyła szkolę podstawową i zawodową. A gdyby sąd podejrzewał tego typu problemy, posłałby ją na badania.

- W jakimś sensie to, że do dzieciobójstwa doszło w Chróścicach, wszystkich nas obciąża - uważa Paweł. - Z drugiej strony, przeciętni, normalnie żyjący ludzie nie mieli z nią wiele wspólnego. W jej kręgu liczył się alkohol i pokątne zbliżenia z mężczyznami. Więc ludzie odruchowo trzymali się z daleka. Jak szła do kogoś i prosiła o jakąś doraźną pracę, dawali jej zarobić parę groszy, chociaż świetnie wiedzieli, że te pieniądze pójdą na "przelew".

Przecież ona jest człowiekiem

Wreszcie o Agnieszkę pytamy jej ojca. Pan Jerzy mieszka w nieodległym Popielowie.

- Nie jestem jej biologicznym ojcem - zaznacza. - Spędziła jednak w tym domu całe dzieciństwo. Uczyła się z trudem, ale udało się jej skończyć piekarską zawodówkę. Łatwo nie było. Kiedy Agnieszka miała 3, może 4 lata, jej mama powiedziała wprost, że nie chce tego dziecka i odeszła do innego mężczyzny. Wychowałem ją sam, z pomocą mojej mamy. Wszystko było dobrze mniej więcej do jej pełnoletności. Wtedy któregoś dnia wróciłem z pracy i zastałem z nią, w jej pokoju u góry, jakiegoś faceta, który nie był jej kawalerem. W dodatku był wypity. Zachowałem się jak każdy ojciec w takiej sytuacji. Wyrzuciłem go za drzwi. A ona poszła za nim. Zależało mi, żeby wróciła. Jeździłem za nią. Bez skutku…

Pan Jerzy od ludzi dowiedział się, że córka wyszła za mąż i że urodziła dziecko. O tym, że więcej niż jedno, usłyszał dopiero teraz, po chróścickiej tragedii. Nie dzwoniła. Nie pisała. Nie odwiedzała.

Mimo to ojciec nie potrafi jej potępić.

- Tego, co zrobiła, nie da się wytłumaczyć, bo przecież dziecko można w szpitalu oddać do adopcji - przyznaje pan Jerzy. - Ale jak czytam, co ludzie wypisują, że należy ją wysterylizować, to mnie boli. Przecież ona jest człowiekiem. I zawsze będzie. Nie mogę też zrozumieć, że w wielkiej bogatej wsi nikogo przy niej nie było. Nie oskarżam kogokolwiek, ale nie wierzę, że ona zrobiła to wszystko sama. Nie wierzę, że kobieta po porodzie jest w stanie sama zabić i zakopać dziecko. Więc kto jej pomagał? - pyta.

W niedzielę pan Jerzy pojechał do aresztu, by spotkać się z córką. Od strażnika dowiedział się, że jest za wcześnie na taką rozmowę.
Czy w przyszłości przyjąłby znowu córkę do siebie?

- Tu był i zawsze będzie jej dom - podkreśla. - Tylko, że ja już mam swoje lata. Jak ją posadzą na długo, to nie wiem, czy zdążę ją przyjąć przed śmiercią. Czekam.

P.s. Imiona niektórych bohaterów reportażu na ich prośbę zmieniłem.

Reportaż autorstwa Krzysztofa Ogioldy ukazał się po raz pierwszy w 2010 roku. Przypominamy go w ramach cyklu "Hity nto", w którym publikujemy dla Was nasze najciekawsze teksty. W 2011 roku, decyzją sądu, Agnieszka została skazana na 12 lat więzienia. Szczegóły poniżej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska