Dziewiętlice mokre od wody i łez

fot. Klaudia Bochenek
- Mówią, że ta nowa droga to droga będzie. Nawet za 2 miliony złotych - wzdycha sołtyska Czesława Bochniarz.
- Mówią, że ta nowa droga to droga będzie. Nawet za 2 miliony złotych - wzdycha sołtyska Czesława Bochniarz. fot. Klaudia Bochenek
Tydzień po przejściu wielkiej fali gospodarze wciąż sprzątają podwórka, liczą straty, wyglądają słońca i pomocy. Bo sami sobie nie poradzą.

Dziewiętlice, niewielka cicha wioska na skraju paczkowskiej gminy, powiatu nyskiego, województwa no i państwa, bo tuż za miedzą Czesi. Przepływają przezeń dwie rzeczki - Raczyna i Świdna, które w nocy z piątku na sobotę połączyły się w szeroki na kilkaset metrów rwący potok. Potok, który porwał ze sobą mosty, drogi, zwierzęta i cały dorobek życia.

Dziś wieś sprząta i liczy straty, bo łzy już wraz z rzeką wszystkie wylała. Burmistrz Bogdan Wyczałkowski szacuje, że szkód będzie na jakieś dziesięć milionów. Na szczęście wizytę na zalanych terenach zapowiedzieli przedstawiciele rządu - premierzy Donald Tusk i Grzegorz Schetyna. Będą oglądać, klepać po ramieniu i używać trudnych słów. Ale nic to - byle jakoś pomogli, bo sama wieś się nie podźwignie.

- Gumiaki przywieźli, wiadra, koce i sam nie wiem co tam jeszcze… Co z tym zrobić? - młodszy rangą strażak dopytuje się Dariusza Sygi z PSP Nysa, głównodowodzącego akcją ratowniczą w Dziewiętlicach.

- No jak to co?! Ludziom rozdać! A wcześniej ogłosić. Przez szczekaczkę najlepiej. Niech się cała wieś dowie - wydaje polecenia, stojąc pośrodku skrzyżowania przy wjeździe do wsi.
Dziś to już drugi transport darów. Z Jastrzębia na Śląsku przysłali busa z jedzeniem, ubraniami, środkami czystości. Nyscy maltańczycy też zareagowali - nazajutrz po powodzi dowieźli środki dezynfekcyjne. Tych przy sprzątaniu nigdy za wiele. No a teraz ta żywność i odzież. Oraz zielone gumiaki, z którymi co rusz ktoś maszeruje.

- Każda pomoc na wagę złota, ale prawda jest taka, że najbardziej to pieniędzy nam trzeba - mówi sołtyska Czesława Bochniarz. - Bo ludzie zawistne są i roszczeniowe. Ciężko rozdzielić dary bez awantur i kłótni. Tak to już we wsi jest...
Mimo to dary do Dziewiętlic ciągle spływają. A to Caritas coś przyśle, maltańczycy znów się odezwą. A władze Raciborza zaproponowały dzieciakom darmowe kolonie nad morzem.

Finansową pomoc da też gmina, powiat, województwo i państwo. Łącznie dla tych, co najbardziej ucierpieli, może uzbiera się nawet po 12 tysięcy złotych. Na początek dobre i tyle.

- Psycholog jeszcze by się nam przydał, bo niektórzy pozbierać się nie mogą i ciągle płaczą. O! Właśnie idzie pani Alicja. Idzie i beczy - sołtyska leci za sąsiadką. Jest od starosty Adama Fujarczuka zapewnienie, że psycholog też się znajdzie. Nawet jeszcze dzisiaj.

Na strażaków można liczyć

W najbardziej widoczny i namacalny sposób pomagają strażacy. Wszędzie ich pełno. Wynoszą z podwórek szlam, pompują wodę z piwnic, likwidują gnijące siano, tną zwalone drzewa, naprawiają szkody. Bo teraz ludziom trzeba tylko rąk do pracy, słońca i pieniędzy. Tych ostatnich zwłaszcza wypatrują jak kania dżdżu. Na przyjazd premiera wszyscy ostrzą sobie zęby.

A to trzeba będzie drogę pokazać podziurawioną przez wodę, no i pozrywane mosty i kładki. Oraz opowiedzieć o wszystkim, co się tutaj wydarzyło.
- Mój dom dalej od rzeki stoi, więc o niczym nie wiedziałem. Rano tylko obudził mnie szum wody. Na podwórku było jej na metr - opowiada pan Olek.

Pani Barbara Sadowska znalazła się w samym środku piekła, jakie rozpętało się tamtej nocy. Jej dom stał na zakolu przeklętej Świdny. Stał, bo teraz już tylko wisi nad urwiskiem.

- Najpierw wylewaliśmy wodę z domu wiadrami, ale to nie miało sensu, bo wlewało się jej coraz więcej - Sadowska opowiada o swym koszmarze. - W końcu strażacy zarządzili ewakuację i wyprowadzili mnie z dziećmi po przeciągniętej linie. Małżonek już nie zdążył i został na piętrze.

Strażak Dariusz Syga stoi na skrzyżowaniu. Właśnie za jego plecami smutno wisi nad rzeką jedyny most, jaki zdołał uchować się po przejściu kataklizmu. Niby stoi jeszcze, ale ledwo ledwo. Konstrukcja uszkodzona, przęsła naderwane przez przepływające belki, konary i drzewa. Niechby, nie daj Bóg, przeszła jakaś większa fala, to runie w okamgnieniu.

Syga przeciera zmęczone czoło. Wilgotność powietrza bliska 100 procent, wszystko zamiast schnąć - gotuje się w najlepsze. Siano w stodole, ziemniaki na polu, mokre łachy, dywany i kołdry. Syga też. Ale służba nie drużba - jak trzeba, to i piątej doby porządnie nie prześpi.

- Od piątku może jakieś dziesięć godzin spałem - zastanawia się strażak we wtorkowe przedpołudnie. Ale zaraz macha ręką i maszeruje gdzieś w głąb wsi. Co tam, z niewyspania w końcu nikt jeszcze nie umarł, a ludziom pomóc trzeba.
Na lewo od skrzyżowania lekko zawilgocona remiza. Zgrzewki wody mineralnej, złote puchary, na ścianach jakieś wiejskie widoczki. A w powietrzu smród wilgoci walczy z aromatem świeżo parzonej kawy. W środku kręcą się umorusani błotem strażacy, czasem któryś odsapnie, posili się, opowie.

- W Nysie w dziewięćdziesiątym siódmym to była kiepska sprawa. A tu nie dość, że kiepska, to jeszcze osobiście tę powódź przeżyłem, bo to moje rodzinne strony
- zwierza się Syga. - Potwornie mi smutno, jak patrzę na wieś, na jej księżycowy krajobraz...

Władza miała słuchać

Tusk rozgląda się po zrujnowanych Dziewiętlicach i mówi, że przygnębiające to wszystko.
(fot. fot. Klaudia Bochenek)

Ciężarówka wysypuje kamienie na ulicę, a konkretnie na dziury. Na razie taka prowizorka, do czasu aż pieniądze będą na nową drogę. A trzeba niemało, bo diabli wzięli cały odcinek od skrzyżowania aż do końca wsi. Wyrwy w ziemi są tak duże, że sam asfalt nie wystarczy. Wpierw trzeba będzie drogę podsypać, czyli wybudować ją praktycznie od nowa.

Gminni włodarze mówią, że taka droga to... droga będzie. Nawet za dwa miliony. Sołtyska wzdycha po raz setny w ciągu kwadransa.

- Ludzie tu nerwowi. Buntują się, przeklinają, nalatują co rusz na kogoś - opowiada Czesława Bochniarz. - A za porządki się wziąć, pochylić nad losem i straty oceniać! Nam pokory trzeba, niestety, cóż, natura - siła wyższa, z żywiołem walczyć się nie da.
Łatwo sołtysce mówić, bo jej dom na górce, suchutki się ostał. Mówi, że nad rzeką w życiu by się nie wybudowała. No, ale wcale nie cwaniakuje, dzieli smutki i nieszczęście z zalanymi sąsiadami i do kogo trzeba, to rękę wyciąga. Zakasuje rękawy, pomaga, gdy jest za co - chwali, ale jak trzeba, to i prawdę w oczy powie.

- Burmistrz dobry, ale zaniedbania są - mówi. - Może i byśmy tej wielkiej fali nie zatrzymali, ale mosty walić się nie musiały. Od lat zgłaszałam problem, że konstrukcja licha, że umocnić by się zdało. O pogłębieniu koryta rzeki nie wspominając. No, ale ciągle gadanie, że pieniędzy, cholera, nie ma. No to i doczekaliśmy się. Teraz na wszystko kasa się znajdzie. Może to i dobrze, że ta powódź przyszła...

Pani Czesława też dzisiaj urzęduje na skrzyżowaniu. Zresztą podobnie jak połowa wsi. Bo wszyscy przecież na premierów czekają. Nie wiadomo dokładnie, o której się pojawią, więc na wszelki wypadek trzeba sterczeć. Choćby i cały dzień.

Stąd ruch w Dziewiętlicach jak na Marszałkowskiej. Policja, strażacy, cała masa dziennikarzy, nawet wojsko przyjechało. O gminnych, powiatowych oraz wojewódzkich notablach nie wspominając. Roi się od gajerów, wypastowanych trzewików i krawatów. Nawet sołtyska czarną garsonkę włożyła. I niebieskie gumiaki do tego...

- Wczoraj nawet marszałek był w gumowcach, to i ja mogę - śmieje się pani Czesława.

Najgorzej mają na końcu wsi

Na skrzyżowaniu coraz bardziej tłoczno. Połowa wsi oderwała się od roboty i tak jak stała wypatruje premierów. Druga połowa wystrojona - jak stróż w Boże Ciało. O odświętnym dniu świadczy również fakt, że pod pawilonem nikt wina dzisiaj nie żłopie.

Bochniarzowa profilaktycznie opieprzyła kilku miejscowych i zagoniła do roboty.
Teraz sprzątają podwórko starszemu panu. Pierwszy dom na prawo od skrzyżowania. Zatem w razie gdyby, schowają się za jakim krzakiem i na premiera popatrzą sobie zza płota. Żeby tylko ta sołtyska już nie krzyczała.

- Iii tam - krzywi się jeden z nich. - Przyjadą, obejrzą, pojadą, a my tu sami z tym wszystkim i tak zostaniemy. A niechby w końcu kto odpowiedzialny się znalazł za to, co nas tu spotkało. I karę poniósł!

Panowie, którzy właśnie we trzech taczkę z brudną ziemią pchają, mają żal. Dokładnie nie potrafią sprecyzować, do kogo, ale ręką machają, że "na tych tam na górze". No i wszystko jasne.
Krzywi się teraz Bochniarzowa. Mówi, że ich to akurat najbardziej winko pod sklepem interesuje, a tu do politykowania się pchają. Ale sama im na to wino czasem grosza rzuci. Za robotę jakąś.

- A niech i się napiją, ale z pożytkiem dla wsi i kulturalnie. Przy pracy - uśmiecha się właścicielka niebieskich gumowców.

Gospodarze wkurzeni i smutni. Dariusz Krzyż stracił osiemnaście prosiaków, Krzysztof Bochniarz - kilkadzisiąt kaczek, królików i kury. Oraz runął mu garaż w nurt rzeki. Samochody ledwo odratował, chociaż zalane były. Ale najgorzej mają Sadowscy i Kuligowie na końcu wsi. Premierów z niecierpliwością wypatrują, bo wreszcie im powiedzą, co o tym wszystkim myślą.

Premiera opieprzyć trzeba

- A jak mówiliśmy, że trzeba z tą rzeką coś zrobić, to nikt nas nie słuchał - utyskuje Sadowska. - Sami zaczęliśmy brzegi usypywać, to grożono nam mandatem. Może teraz pan premier się za to weźmie!

- Nie ma pieniędzy, nie można, nie da się... Gadacie jak za komuny, a my domagamy się konkretów! - Franciszek Jędrzejowski profilaktycznie na dzień dobry postanowił wyżyć się na wicepremierze Grzegorzu Schetynie, który przyjechał jako pierwszy i właśnie wrócił ze spaceru po zdewastowanej wsi, oddając się do dyspozycji mieszkańców. Rzecz jasna akcja rozgrywa się na skrzyżowaniu:
- Mają rację. Niech krzyczą - kwituje burmistrz Paczkowa.

Schetyna obiecuje, że rząd pomoże. Że wypłaci najbardziej poszkodowanym do sześciu tysięcy zapomogi, że później na mosty i drogi znajdą się pieniądze. No i rzecz najważniejsza - na regulację rzeki. Żeby drugi raz do nieszczęścia nie doszło.
Tusk rozgląda się po zrujnowanych Dziewiętlicach i mówi, że przygnębiające to wszystko.

- Tu, na tym urwisku, ogródek warzywny był, a tam kwiaty - pani Barbara pokazuje premierowi to, co zostało z jej obejścia, i zaprasza do środka. Do gołych mokrych ścian, do mieszkania bez podłóg, mebli, sprzętu i naruszonych wodą murów. Śmierdzi szlamem, gnijącym drewnem. Kobieta płacze.

- Kredyt za kredytem braliśmy żeby jakoś mieszkać. A teraz tylko tyle nam z tego pozostało - Sadowska przeciera mokre od łez oczy.

Premier współczuje. Zastanawia się, czy nie lepiej byłoby Sadowskim i Kulikom nowy dom wybudować, gdzieś dalej od rzeki. Za pieniądze, które na regulacje tego odcinka trzeba byłoby przeznaczyć. Bo że trzeba, i to pilnie, nie ulega wątpliwości.

- To znaczy, że wszystkim pan nowe domy pobuduje? - dopytuje się ktoś z tłumu.
Nie pobuduje, ale dorzuca jeszcze darmowe kolonie dla wszystkich dzieciaków, wita się z każdym po kolei, pozdrawia strażaków, podnosi na duchu gospodarzy. Będzie rozmawiał z czeskim ministrem i jeszcze w tym tygodniu specjalną komisję polsko-czeską do spraw regulacji rzeki Świdny powoła.

- Ale żeby to nie były gruszki na wierzbie! Bo jak nie, to do Warszawy przyjedziemy po swoje! - odgraża się Wanda Kozak, która pomaga sąsiadom sprzątnąć cały ten bałagan, i dodaje: - Premier, nie premier, ale opieprzyć trzeba...
Tusk bez słowa przyjmuje reprymendę i klepie panią Wandę po ramieniu: - Dzielna kobieta - stwierdza, drepcząc przez wieś do swojego samochodu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska