Kanadyjczyk szuka na Opolszczyźnie śląskich korzeni

Światosław Rojewski
Informacji o rodzie Weichtów Chris szukał m.in. we wsi Twardawa.
Informacji o rodzie Weichtów Chris szukał m.in. we wsi Twardawa. Światosław Rojewski
Kanadyjczyk Chris Weicht podróżował po Opolszczyźnie i szukał informacji na temat swych przodków o nazwisku Kremzer lub Weicht.

W ten sposób odtwarza historię swego rodu, chce sięgnąć wieki wstecz. Najłatwiej było spisać i udokumentować to, co związane jest czasami II wojny światowej, z losami rodziców Chrisa. A to też pasjonująca historia.

Pięć miesięcy w dżungli

Fryderyk Weicht, ojciec Chrisa, urodził się w 1915 roku w Londynie, gdzie wyemigrowali z Niemiec jego śląscy przodkowie. Fryderyk był oficerem RAF-u, w czasie II wojny światowej pełnił służbę w oddziałach zajmujących się ochroną lotnisk w Birmie. Służyli tam Brytyjczycy, ale i Hindusi. Ci ostatni - gdy Japończycy zaczęli nękać jednostki atakami - zdezerterowali. Żołnierze brytyjscy zostali osamotnieni.

Po jednej z akcji Japończyków Fryderyk został postrzelony i wraz z innymi żołnierzami, a było ich około 20, uciekł do dżungli. Tam żołnierze spędzili aż 5 miesięcy. Bez żadnej łączności, bo nie mieli radiostacji, przedzierali się w kierunku Chin.

- Uciekali przed patrolami japońskimi, ale też zasadzali się na Japończyków. Jedli to, co dała natura i co udało się zabrać żołnierzom japońskim podczas zasadzek. I tak aż do momentu dotarcia do Chin. Tam udało się nawiązać łączność z aliantami, a ci wysłali po żołnierzy jednostkę AVG - grupę najemników werbowanych i opłacanych przez Amerykanów - opowiada Chris.

AVG została utworzona w 1941 roku przez jednego z bliższych współpracowników prezydenta Roosevelta. Bo choć USA nie były wówczas jeszcze oficjalnie w stanie wojny z Rzeszą i jej sojusznikami, wspierały kraje walczące z Japonią. American Volunteer Group zasłynęła w historii jako Latające Tygrysy. Myśliwce AVG wyróżniały się malunkami na osłonach silników - paszczami rekinów, a sama formacja skupiała się przede wszystkim na zestrzeliwaniu japońskich samolotów wojskowych.

- AVG zabrała ojca i jego kolegów do swych samolotów i ewakuowała z Birmy. Tato długo chorował z powodu ran, pobytu w dżungli, także psychicznie długo odczuwał skutki zdarzeń wojennych - mówi Chris.

Kwestia honoru

Grobów przodków Kanadyjczyka nie udało się odnaleźć, bo cmentarze braci morawskich zostały splądrowane. Zostały po nich pojedyncze kamienne tablice.
(fot. Światosław Rojewski)

Po wojnie osoby o niemieckobrzmiących nazwiskach nie miały łatwego życia w Wielkiej Brytanii. O ile tato Chrisa - jako oficer RAF-u - żył stosunkowo spokojnie, poświęcając się pracy dziennikarza, o tyle jego krewni nieraz słyszeli pod swym adresem złośliwe komentarze. Sam Chris, który w momencie zakończenia wojny miał 10 lat, nierzadko w szkole był poszturchiwany i wyzywany od "gebelsów".

- Przeżyłem to na własnej skórze, jako chłopak z tego powodu cierpiałem - mówi Chris - Więc nie dziwi mnie decyzja rodziców, że postanowili wyjechać na inny kontynent.
Krewni Chrisa byli bardzo dumnymi osobami.

- Mama pochodziła z rodu wikingów, jeden z jej wielu braci służył na okręcie, który został storpedowany podczas wojny, wówczas brat - jako rozbitek - spędził kilka tygodni w szalupie i na samotnej wyspie. Po tych przeżyciach postradał zmysły - wspomina Kanadyjczyk. - Mój tata, jak już mówiłem, wrócił z wojny schorowany, pokiereszowany psychiczne. Moi rodzice, ale i krewni, nie mieli więc ochoty znosić dodatkowych upokorzeń. Uznali, że będzie nam lepiej w Kanadzie.

Lotnictwo było mu pisane

Gdy wyjechali do Kanady, Chris miał 12 lat i wiedział już, że chce zostać lotnikiem.

- Nie tylko dlatego, że mój tato nim był. W czasie wojny wyjechaliśmy z mamą, jak wielu londyńczyków, do Coventry, które miało być ponoć bezpieczniejsze od Londynu, ale w 1940 roku zostało niemal całkowicie zbombardowane przez niemieckie samoloty - mówi. - Bywaliśmy też w Londynie. Podczas jednego z tych pobytów doszło do nalotu.

Messerschmitt me 109, słynny, bo jeden z najlepszych myśliwców z czasów II wojny światowej, zszedł nisko, tak nisko, że widziałem pilota w kabinie. Miałem wrażenie, że patrzy na mnie, nawet się uśmiecha. To było niezwykłe wydarzenie - z jednej strony ten pilot przyleciał, aby niszczyć i zabijać, z drugiej - patrzył na mnie, jak się wydawało - z uśmiechem.

Chris zapisał się do kanadyjskiej szkoły kadetów, następnie szkolił się na pilota. Potem podjął pracę w kanadyjskim lotnictwie cywilnym, pracując przede wszystkim jako pilot samolotów transportowych, dla różnych kompanii. Ostatni lot odbył w 2002 roku. Zaczął interesować się historią lotnictwa wojskowego, napisał na ten temat 8 książek. Pasja historyka sprawiła, że postanowił odtworzyć losy swego rodu.

- Powinniśmy znać swe korzenie, historię własnego rodu. Ta wiedza cementuje rodzinę, wpływa na poczucie własnej wartości - wyjaśnia. - Najpierw spotkałem się z siostrą mamy, pokazała mi zdjęcia, opowiedziała znaną jej historię. Ślady prowadzą do Polski, do protestanckich społeczności mieszkających niegdyś na terenie dzisiejszej Opolszczyzny.
Udało mi się na podstawie złożonych w Herrnhut ksiąg parafialnych ustalić, że w XVIII wieku pochodzący z rejonu Głubczyc Robert Weicht oraz Elżbieta Kremzer pobrali się. Praprapradziadek wyjechał z terenów ślaskich najpierw do Niemiec, a potem do Anglii.

Bracia morawscy

Herrnhut to założona w XVIII wieku miejscowość azylowa dla uchodźców religijnych, głównie braci morawskich, których wsparł duchowo i materialnie hrabia Nikolaus von Zinzendorf. Wspólnota wyznaniowa zasłynęła z rygorystycznego przestrzegania moralnych zasad, ale i ze sporej otwartości, zwanej dziś dialogiem ekumenicznym, dopuszczała do uczestnictwa w nabożeństwach również chrześcijan innych wyznań. Wspólnota z Herrnhut stała się znana na wszystkich kontynentach jako pierwsza protestancka wspólnota organizująca misje.

Bracia morawscy byli obecni na Śląsku.

Chris, za pośrednictwem "Nowej Trybuny Opolskiej", upublicznił poszukiwania:
- Szukam wszystkich, którzy wiedzą coś o osobach z nazwiskami Kremzer oraz Weicht - apelował na łamach naszej gazety.

- Po anonsie dostaliśmy wiele telefonów. Ludzie chętnie nam pomagali. Gdziekolwiek pojechaliśmy, witano nas kawą, ciastem i - co najważniejsze - udzielano wszelkiej pomocy - mówi Światosław Rojewski, opolski podróżnik, którzy służył Weichtowi jako tłumacz i przewodnik po Opolszczyźnie. - Mamy informacje o znanym na Opolszczyźnie fotografie, który nosił nazwisko Kremzer, ktoś inny odnalazl w swej piwnicy poniemiecką metrykę na nazwisko Weicht. W Rozumicach rozmawialiśmy z panią, która znała Weichtów, przodków Kanadyjczyka.

Poważne ślady wiodły do Pawłowiczek.

Lokalny historyk pomógł

Karol Treffon mieszka w Pawłowiczkach, jest z wykształcenia lekarzem weterynarii, z zamiłowania zaś - historykiem.

- Obie pasje odziedziczyłem po rodzicach - uśmiecha się. - Pewnego dnia przeczytałem w nto informację o tym, że Kandyjczyk o nazwisku Weicht chce odnaleźć swe korzenie na Śląsku. Zaintrygowało mnie to, bo interesuję się historią Pawłowiczek i podane w artykule nazwiska kojarzyłem. Ale pojechałem do pracy w teren. Jakiś czas poźniej dostałem telefon od mamy, że ów Kanadyjczyk z gazety jest w naszym domu... Wróciłem.
W domu pana Karola czekali Weicht i jego przewodnik. Dobrze trafili - pan Karol nie tylko interesuje się historią Pawłowiczek, ale ją spisuje. Opiera się o własną pracę badawczą, korzystał też z pracy magisterskiej nieżyjącego już proboszcza, ks. Alfreda Pashonia. Ale wiele materiałów zebrał sam.

- Planuję wydanie tej historii w języku polskim. I nazwisko Kremzer pojawia się w historii wielokrotnie. Znane jest mi też nazwisko Weicht - mówi pan Karol.

Elżbieta Kremzer, ta sama, o której informacje Chris zdobył w archiwum w Herrnhut, wywodzi się z rodu znanych w Pawłowiczkach Kremzerów, żyjących we wspólnocie braci morawskich. Do 1766 r. właścicielami Pawłowiczek byli wyłącznie katolicy, ale potem pojawili się bracia morawscy, jak głoszą dawne zapiski "przyjechali konno i wozami". I zaczęli gospodarzyć. Założyli przysiółek Gnadenfeld, który obecnie stanowi południową część wsi. W 1936 hitlerowcy zmienili nazwę wsi z Pawlowitzke na Gnadenfeld, a w 1938 połączono gminy.

- Kremzerowie tuż po przybyciu na te ziemi wsławili się i na trwale zapisali w historii okolicy - mówi pan Karol. - W 1780 roku bracia morawscy wybudowali oberżę, która zasłynęła z kuchni. Doskonale się rozwijała, przy niej powstała masarnia, piekarnia oraz browar, wreszcie - hotel należący do rodu Kremzerów. Wszystkie te przedsięwzięcia przynosiły gminie rozgłos oraz pieniądze. Z listy gości hotelowych wynika, że gościło tu wiele znakomitości, na przykład arcyksiążę Andrzej Rudolf.

Był tu też śląski noblista Gerhard Hauptmann i oczarowany okolicą napisał wiersz pt. "Tag In Gnadenfeld" (Dzień w Gnadenfeld).

- Pawłowiczki były wsią niezwykle się rozwijającą, były tu: odlewnia dzwonów, palarnia kawy, tłoczarnia oleju, fabryka mebli, słynna w całej Europie fabryka pieców kaflowych Krettek, mleczarnia oraz pierwsza w Europie fabryka wałów korbowych. W 1782 r. powstała pierwsza duża straż wiejska na Górnym Śląsku, która uratowała przed spaleniem wiele okolicznych wiosek. Warto wspomnieć również o powstaniu w 1834 roku oświetlenia gazowego oraz o pierwszej parowej maszynie, którą zastosowano w młynach na Śląsku. Bracia morawscy aż do początku XX wieku, czyli do czasu, gdy opuścili Śląsk, mieli ogromny wpływ na rozwój Pawłowiczek.

Cmentarzy nie ma

Chris Weicht odwiedził też lokalne cmentarze, gdzie spoczęli jego przodkowie. Niestety, nie był w stanie odnaleźć nagrobków, gdyż cmentarze te zostały w XX wieku zdemolowane.
- Byliśmy na cmentarzach w Pawłowiczkach i w Rozu-micach, praktycznie nic z nich już nie zostało. W latach 50. i 60. nagrobki zostały zdemontowane i wywiezione, prawdopodobnie posłużyły jako budulec - mówi Rojewski.

Weicht wyjechał już z Polski. Teraz czeka go praca w archiwach, a jego opolskiego przewodnika - w Archiwum Państwowym w Opolu.

Wszystkie zebrane podczas pobytu Weichta w Polsce informacje trzeba zweryfikować, połączyć w całość...

I być może jeszcze powrócić na Opolszczyznę, tym bardziej, że...
- Jestem zadowolony, że mój ród pochodzi z tych gościnnych ziem - mówi Weicht.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska