Mariusz Nasiborski o bezrobociu w Nysie: "Dość tego picu"

Archiwum prywatne
Mariusz Nasiborski.
Mariusz Nasiborski. Archiwum prywatne
Rozmowa z Mariuszem Nasiborskim, prezesem firmy Dagny, wiceprzewodniczącym Powiatowej Rady Zatrudnienia w Nysie.

- Jest pan autorem programu robót publicznych, skierowanych do osób z najdłuższym stażem na bezrobociu. I okazało się, że w dużej mierze bezrobocie jest fikcją. Połowa tych, których wzywacie do pracy, w ogóle się nie zgłasza, jedna czwarta przynosi zwolnienia.
- Wzywając bezrobotnych do robót publicznych, wykazaliśmy patologię, naginanie prawa. To, że prawie 50 procent ludzi wypada ze statystyki, nie pomnoży miejsc pracy. Przemysł u nas prawie nie istnieje. Po upadku Zakładu Urządzeń Przemysłowych i Fabryki Samochodów Dostawczych nie powstały w powiecie nowe duże zakłady. Stąd pomysł powołania rady gospodarczej, która ma dostarczyć pomysły na gospodarkę. Pieniądze na walkę z bezrobociem, staże, dofinansowanie nowo tworzonych miejsc pracy, jak i roboty publiczne pochodzą z jednej puli. Jeśli prawie wszystkie wydamy na jedno działanie, na inne nie pozostanie już nic. A trudności w otrzymaniu stażu, w znalezieniu dobrej pracy to są rzeczywiste problemy regionu nyskiego.

- W powiecie nyskim ma powstać pierwszy w Polsce rozproszony inkubator z centralą w Nysie.
- Dla tych, którzy będą zaczynać działalność, będą do dyspozycji magazyny, składy. Inkubator może być zarzewiem szkolenia specjalistów, łączenia ich wokół jakiegoś pomysłu. To z Nysy wyszła propozycja powołania klastra spożywczego tzw. Doliny Słodyczy. W naszym rolnictwie teraz dominuje rzepak i kukurydza, ale Unia niebawem będzie odchodzić od dotowania biopaliw. Tymczasem my zawsze mieliśmy tradycje sadownicze, warto do nich wrócić i promować takie grupy producenckie. Wykreślenie części osób nieprawnie pobierających korzyści z urzędowego rejestru spowoduje, że oszczędzimy sporo pieniędzy. Jeśli się to uda, pojedziemy do Warszawy z wnioskiem, żeby te zaoszczędzone fundusze zostały przekazane na programy celowe, w dużej mierze skierowane do już istniejących firm. Mamy gotowy projekt pilotażowy zróżnicowania dotacji dla przedsiębiorców na utworzenie nowych miejsc pracy. Obecnie zgodnie z ustawą wysokość dofinansowania jest taka sama, bez względu na to, na jakich warunkach zatrudnimy nowego pracownika. Moim zdaniem pracodawca powinien być premiowany wyższą dotacją za lepsze jakościowo miejsca pracy, dające dłuższe, stabilne zatrudnienie i wyższe płace. Należy przede wszystkim wspierać lokalną produkcję, a nie handel czy usługi. Co nie znaczy, by ich rozwój blokować, zwłaszcza wtedy, gdy nie oczekują żadnych dotacji. Jak pan widzi, jedna dobra idea ciągnie następne. Kiedy się zacznie, to w pewnej chwili zmian już się nie da zatrzymać.

- Pana program aktywizacji bezrobotnych o mało nie przepadł, bo został oprotestowany przez wójtów i burmistrzów. Stracili prawo zatrudnienia ludzi na roboty publiczne. Jak więc wprowadzać szersze zmiany bez udziału lokalnych władz?
- Miałem okazję wysłuchać nagrania z konwentu burmistrzów i wójtów, na którym chciano mnie odwołać z powiatowej rady zatrudnienia. Wypowiedzi pod moim adresem były, delikatnie mówiąc, "barwne" i nieładne, a przecież większości z tych ludzi nawet nie znam. To przykre, dało mi dużo do myślenia.

- Dlaczego pana nie lubią?
- Nie siedzę w ich głowach. Im większe zmiany, tym trudniej je wprowadzić. Uważam, że obecny system organizowania robót publicznych to dobry biznes dla gmin. Z niewielkim wkładem własnym dostają pracownika, opłaconego przez urząd pracy w pełnym wymiarze godzin. Do miesiąca pracy finansowanej przez PUP wystarczy sfinansować z budżetu gminy zatrudnienie nawet na najkrótszy okres. Przy zatrudnieniu na dwa miesiące - trzeba dodatkowo opłacić tydzień pracy. Przy skierowaniu na trzy miesiące - dwa tygodnie. Tymczasem burmistrzowie obchodzą obligo dłuższego zatrudnienia i biorą pracowników na miesięczne roboty publiczne. Burmistrz Głuchołaz, który to tak skrytykował na łamach nto, minął się dość znacznie z prawdą. Jeśli chce pomagać bezrobotnym, to powinien ich zatrudniać na dłużej. Widać jednak woli oszczędzać, zatrudniając ich na krótki okres.

- W 2009 roku współorganizował pan referendum w sprawie odwołania burmistrz Nysy, bo nie buduje galerii handlowych. Tymczasem nyscy kupcy do dziś bronią się przed powstaniem galerii czy wielkiego centrum handlowego.
- Moja firma jest zmuszona do konkurowania na wolnym rynku jakością, opakowaniem czy choćby terminowością dostaw. Dlaczego więc inny wytwórca czy handlowiec nie ma konkurować? Nie widzę powodu, żeby w Nysie nie otworzyć nawet czterech galerii handlowych, jeśli tylko znajdą się chętni, żeby zainwestować kilkadziesiąt milionów. Nowe sklepy zatrudnią ludzi, będą płacić podatki. To wreszcie stworzy konkurencję cenową, wymusi poszerzenie oferty i bardzo korzystnie wpłynie na jakość usług. Od próby referendum minęły cztery lata i żaden obiekt nie powstał. W międzyczasie miasto sprzedało teren pod centrum handlowe na obrzeżach (Castorama), ale poniosło porażkę, bo nie osiągnięto spodziewanych wcześniej warunków. Miasto przegapiło swój moment. Wcześniej pozyskanie inwestora było znacznie łatwiejsze, a dostępność pieniądza większa. Mamy też problem ze strefą ekonomiczną, która obecnie jest polem rzepaku. Przyjeżdżają inwestorzy, oglądają, a potem odjeżdżają i budują zakład gdzieś indziej. Może więc nasza oferta jest w jakimś punkcie niezbyt konkurencyjna? Tymczasem jeśli pojawi się inwestor czy dwóch, którzy zatrudnią 1,5 tys. ludzi, to nie będzie problemu z budową obwodnicy Nysy. Gdybyśmy mieli inwestorów tworzących miejsca pracy, żaden minister nie zdjąłby tej drogi z programu zadań w regionie tak bardzo zagrożonym bezrobociem jak Nysa.

- Szefuje pan firmie produkującej słodycze. Czy to prawda, że pierwsi zaczęliście produkcję "krówek"?
- Historia "krówki" sięga czasów carskiej Rosji. Trudno powiedzieć, kto był pierwszy, ale na pewno byliśmy wśród pionierów. To nasz tradycyjny produkt, który bardzo dobrze sprzedaje się w Europie. Trudno przewidzieć jednak, jak długo jeszcze pozostanie polską specjalnością. Z powodu rosnących kosztów, braku możliwości automatyzacji produkcji i urządzeń o dużej wydajności "krówki" niedługo mogą się stać stosunkowo drogie, kupowane od święta. Albo też produkcja "polskiej krówki" wyląduje na Ukrainie.

- Ale wy inwestujecie tutaj, a nie na Ukrainie. Budujecie w Nysie nowy zakład.
- Budujemy dwa z trzech zaplanowanych zakładów, które pomieszczą sześć linii technologicznych produkujących inne słodycze. Średnia wydajność linii to 1,5-2 tony gotowych produktów na godzinę. Na jedną zmianę przy obsłudze jednej linii pracuje 6-9 osób. Człowiek pełni tu funkcję kontrolną, sprawuje nadzór nad maszynami, a koszty pracy nie będą miały istotnego wpływu na cenę produktu. Z "krówką" tak się niestety nie da.

- I dlatego mamy bezrobocie, skoro nowe technologie nie potrzebują tylu pracowników.
- W polskim przemyśle spożywczym w ciągu ostatnich lat produkcja wzrosła o 12 procent, a zatrudnienie spadło o 14. Jednak ciągle średnia efektywność produkcji jest w Polsce ponad dwa razy mniejsza niż w Niemczech. Ciężko będzie nam dogonić Niemców, nawet jeśli ich gospodarka nie będzie się rozwijać przez kilka lat.

- I zarabiamy dwa razy mniej od Niemców, bo jesteśmy mniej wydajni?
- Podstawową barierą ograniczającą zarobki pracowników, szczególnie w przemyśle, jest niedoinwestowanie w technologię. Przez to mamy bardzo małą ilość atrakcyjnych miejsc pracy. Nowoczesne technologie wymagają kosztownego kształcenia, ale też warunki stwarzane specjalistom są bardzo dobre, także te finansowe. Szansą dla naszego województwa jest wyspecjalizowane szkolnictwo zawodowe. To jeden z głównych czynników mających wpływ na lokowanie inwestycji.

- Może po wejściu do strefy euro przyspieszymy?
- Wie pan, dlaczego niektóre niemieckie firmy nie wchodzą jeszcze gromadnie na polski rynek? Jest grupa produktów, które mają bardzo niską marżę, rzędu kilku procent. Zmiany kursu walutowego mogą w ciągu roku być większe niż marża, co może spowodować straty firmy. Kiedy wprowadzimy euro, nie będzie problemu z niestabilnym kursem. Na polski rynek wejdą firmy dysponujące liniami produkcyjnymi o wydajnościach nieosiągalnych dla naszych zakładów. Polskie firmy będą musiały się zderzyć z niższymi cenami i wysokonakładową produkcją. Na dodatek konkurencję utrudni nam bardzo drogi prąd i gaz, droższy niż w innych krajach. Po zmianach może upaść 35 procent małych i średnich rodzimych firm spożywczych. Dlatego nasze państwo powinno wspierać inwestowanie teraz, gdy technologie i budownictwo są tańsze, ponieważ w kryzysie spada na nie zapotrzebowanie. Dodatkowo naszym poważnym problemem jest to, że Polacy nie są w sklepach patriotami. Pochodzenie produktu dla połowy Polaków nie ma znaczenia. Sprawdzenie, skąd pochodzi dany towar, jest dopiero piątą czynnością, jaka podejmujemy w sklepie. Chodzimy w chińskich ubraniach, włączamy koreański telewizor i jeździmy niemieckim samochodem.

- Czasem cena, a czasem jakość jest powodem…
- W przemyśle spożywczym, produkującym dla dużych sieci handlowych, mamy jakość porównywalną z zachodnimi wyrobami. Czasem ustępujemy opakowaniem, ale nasze słodycze w większości są lepsze i dobrze się sprzedają za granicą. Ale my jesteśmy zadowoleni chyba tylko z polskiej wódki, choć jej konsumpcja też ostatnio spada.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska