Mikołajczyk w Opolu udaremnił prowokację UB i przemówił z dachu teatru

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Stanisław Mikołajczyk miał opinię znakomitego mówcy. W czasie pobytu w Opolu skoncentrował się na prawie Polski do ziem zachodnich i północnych.
Stanisław Mikołajczyk miał opinię znakomitego mówcy. W czasie pobytu w Opolu skoncentrował się na prawie Polski do ziem zachodnich i północnych. Fot. Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego
70 lat temu, 8 kwietnia 1946, Stanisław Mikołajczyk, lider PSL-u, jedynej partii opozycyjnej wobec komunistów, spotkał się z Opolanami w budynku Teatru Miejskiego. I nie pozwolił się uciszyć.

Wiec Stanisława Mikołajczyka w Opolu był tym ważniejszy - mówi Stanisław Rakoczy, przewodniczący Zarządu Wojewódzkiego PSL - że był ostatnim, na który władze bezpieczeństwa wyraziły zgodę. Za parę miesięcy - w czerwcu 1946 roku - odbyło się słynne referendum „3 razy tak”, a w styczniu 1947 wybory do Sejmu Ustawodawczego. Polskie Stronnictwo Ludowe było wówczas jedyną partią, która otwarcie sprzeciwiała się rosnącemu w siłę reżimowi komunistycznemu oraz zdominowaniu Polski przez Związek Radziecki. Powodowało to ostry sprzeciw zarówno Polskiej Partii Robotniczej, jak i ówczesnego aparatu bezpieczeństwa. UB działał w Opolu tym ostrzej, że poprzedniego dnia - 7 kwietnia - Mikołajczyk był w Katowicach. Władze spodziewały się tysiąca uczestników spotkania, przyszło około 100 tysięcy. (Mikołajczyk brał udział w poświęceniu PSL-owskich sztandarów i wygłosił półtoragodzinną mowę do swych zwolenników zgromadzonych przed gmachem Śląskich Technicznych Zakładów Naukowych - przyp. red). Zrobiono więc wszystko, by w Opolu do tak udanej manifestacji poparcia dla opozycji nie doszło.

Po pierwsze, zorganizowano konkurencyjną manifestację tzw. frontu demokratycznego przed opolskim ratuszem.

„Wjazd pana Mikołajczyka do Opola rozpoczął się od niemiłego dla niego incydentu - donosiła nie bez satysfakcji PPR-owska „Trybuna Robotnicza” 10 kwietnia 1946 - albowiem, spóźniwszy się na swoje zebranie, utknął ze swoim samochodem w tłumie manifestantów i musiał wysłuchać wszystkich niepochlebnych dla siebie wypowiedzeń i okrzyków”.

Na okrzykach się nie skończyło. Były premier emigracyjnego rządu i wicepremier Rządu Jedności Narodowej czytał nieprzyjazne dla siebie transparenty: „Hańba rozbijaczom jedności narodowej”, „Precz z warcholstwem londyńczyków”. Z drugiej strony - jak donosiła PSL-owska „Gazeta Ludowa”, na wieść o przyjeździe Mikołajczyka kto tylko mógł zwalniał się z pracy w dzień roboczy i spieszył do Opola.

Przebieg wiecu zrelacjonował przed kilkunastu laty w „Kwartalniku Opolskim”, porównując relacje z różnych gazet i korzystając z dokumentów sporządzonych przez UB, Jacek Ruszczewski. Z jego opisu wynika jasno, że w Opolu miał miejsce ostry spór między komunistycznymi władzami a zwolennikami ludowców.

Ale zaczęło się uroczyście i podniośle. Wchodzącego do budynku Teatru Miejskiego im. Juliusza Słowackiego (dziś jest to gmach Filharmonii Opolskiej) Mikołajczyka orkiestra kolejarzy powitała dźwiękami „Warszawianki”. Scenę obrzucono kwiatami. Mikołajczyk wszedł bocznym wejściem, poprzedzany zielonym sztandarem PSL-u przy okrzykach „Niech żyje!”.

Jako pierwszy przemówił Ernest Zmarzły, opolski lider PSL-u. - Jesteśmy w tym mieście i na zawsze tu zostaniemy - deklarował. - Dzisiejsze zgromadzenie ma wykazać, że Śląsk i Polska to jedna całość.

Tych słów słuchano jeszcze spokojnie. Sala zaczęła przerywać mówcy, kiedy Zmarzły zaatakował przeciwników ideowych.

- Nie chcemy systemu gospodarczego, który nie odpowiada interesowi ani duchowi narodu polskiego. Opieramy się na światopoglądzie chrześcijańskim, odrzucamy marksizm. (Głośne brawa części publiczności mieszały się z wrogimi okrzykami innych). Polskę chcemy wiedzieć chrześcijańską, pracującą i ludową. Bo tylko lud oparł się tutaj naporowi germanizacji.

Ernest Zmarzły przypomniał też wicepremierowi, że zniszczone Opole potrzebuje kilkudziesięciu milionów na odbudowę, brakuje krów i koni, więc przy pługach pracują kobiety i dzieci.

Tumult zrobił się ogromny. Mieszały się okrzyki „Niech żyje!” i „Precz!”. Kolejny mówca, Arka Bożek, wygłosił pojednawcze przemówienie, deklarując solidarność z Mikołajczykiem i wzywając salę do zgody, jedności i dyscypliny.

Dlaczego publiczność sprzeciwiała się hasłom całkowicie zgodnym z programem i działaniem PSL-u? Bezpieka zadbała, by większość publiczności stanowili jej ludzie. Udało się, choć formalnie impreza była biletowana. Jedni wepchnęli się przemocą - przed teatrem czekało kilka tysięcy ludzi, a miejsc na widowni było około ok. 400 i peeselowska straż porządkowa nie była w stanie tłumu zatrzymać. W dodatku bezpieka posłużyła się fałszerstwem. Część członków bojówek PPR wyposażono w podrobione legitymacje PSL.

- Do teatru były karty wstępu - wspominał w 1988 roku w rozmowie z Jackiem Ruszczewskim Franciszek Adamiec. - Więc ktoś karty wstępu sfałszował, zresztą nieudolnie. Te oryginalne to były zielone karteluszki z dosyć sztywnego papieru. A sfałszowane były takie trochę szmatławe.

Po Arce Bożku miał przemawiać Mikołajczyk, ale zostałby zagłuszony przez okrzyki. Wicepremier decyduje więc, że sala ma zostać opróżniona i zostanie zapełniona od nowa po starannym sprawdzeniu wchodzących. Mikołajczyk schodzi ze sceny. Opróżnianie widowni odbywa się bardzo powoli. W budynku zostaje ponad 200 osób odpornych na prośby i perswazje. Są to głównie przeciwnicy PSL-u. Pyskówki i targi z nimi trwają znów ponad godzinę.

Tymczasem Mikołajczyk pojawia się na dachu teatru i stąd przemawia do około 10-tysięcznego tłumu. Teraz członkowie PPR-owskich bojówek i konfidenci UB chcą wyjść z teatru. Ale okazuje się, że straż ludowa zamknęła drzwi. Dodatkowo zatarasowane przez stojących przed teatrem ludzi.

Mikołajczyk mówił m.in.: - Może i lepiej, że awanturnicy okupują salę, nie chcąc jej opuścić wbrew nakazom władzy policyjnej. Tu, na wolnym polu, możemy w piękny i słoneczny dzień bezpośrednio się powitać i porozumieć. Bez obcych Wam i nam elementów. (…) My wiemy, że ziemia ta pozostanie polską na zawsze dlatego, że je zaorze pług chłopa polskiego, że ją zagospodarują chłopi, robotnicy i inteligenci, a nie nasłani tutaj wiecowi krzykacze. Chcemy, by ta ziemia została zagospodarowana jak najprędzej i jak najracjonalniej.

Tłum odpowiedział na przemówienie głośnym śpiewem „Roty”.

Sam Stanisław Mikołajczyk już na emigracji, w wydanej w 1948 roku książce „Polska zgwałcona”, pisał o pobycie w Opolu:

- Wyszedłem po cichu z sali, podczas gdy jeden z naszych działaczy próbował dokończyć swego przemówienia. Zamknąłem drzwi sali na zewnątrz i z małą towarzyszącą mi grupą wyszedłem na dach budynku. Stały pod nim tysiące ludzi. (…) Odłączyliśmy na dachu głośniki od mikrofonu, który miał połączenie z salą i założyliśmy inny mikrofon. Mogłem bez przeszkód wygłosić swoje przemówienie, zanim komuniści dowiedzieli się, że ich nabrano.

Liczba 10 tysięcy uczestników spotkania przed teatrem jest o tyle prawdopodobna, że już w grudniu 1945 roku w samym powiecie opolskim było 8 kół PSL. A liczba członków partii w październiku 1946 roku mogła w tym powiecie przekraczać nawet osiem tysięcy.

- Nie ma wątpliwości, że opolskie środowisko PSL-u chciało Mikołajczyka słuchać - mówi dr Adriana Dawid, historyk z UO. - Zarówno ludność autochtoniczna, jak i przesiedleńcy (do PSL należeli jedni i drudzy) bardziej byli skłonni wierzyć jemu niż skrajnej komunistycznej lewicy. Obok siebie stali mieszkańcy miasta i podopolskich wiosek - w mazelonkach. Zwłaszcza przybysze z Kresów wschodnich mieli świadomość, jak wyglądają rządy komunistów. Ich rezerwa wobec PPR była szczególna. To PSL i Mikołajczyk byli dla nich szansą na demokrację, zachowanie, katolicyzmu, swobodę przekonań.

Pani doktor przypomina, że po wiecu Mikołajczyk gościł w domu Maksymiliana Kośnego, jednego z założycieli i liderów PSL w powiecie opolskim.

- Pan Kośny przyznawał, że wicepremier nie szczędził im słów krytyki za organizację opolskiego spotkania - dodaje Adriana Dawid. - Ale było też miejsce na rzeczową, życzliwą rozmowę. Jednym z jej uczestników był prawdopodobnie ks. Bolesław Kominek, ówczesny administrator apostolski Śląska Opolskiego.

Władysław Szewczyk, wieloletni nauczyciel historii w II LO w Opolu i wicedyrektor tej szkoły, miał w 1946 roku cztery lata. W wiecu z udziałem Stanisława Mikołajczyka uczestniczył jego ojciec Tadeusz. Także historyk i nauczyciel geografii, absolwent lwowskiego Uniwersytetu Jana Kazimierza, który uczył m.in. w Buczaczu, Podhajcach, Zbarażu i Brzeżanach.

- Ojciec w 1945 roku przyjechał do Opola z żoną i czwórką dzieci - opowiada pan Władysław (ostatnia siostra urodziła się w 1948). - Pracował w I LO (w 1946 roku mieściło się ono przy dzisiejszej ulicy Osmańczyka) oraz w Liceum dla Pracujących. Okazało się, że udział w wiecu miał go drogo kosztować, choć te konsekwencje zostały odłożone w czasie.

W 1951 roku został zatrzymany przez funkcjonariuszy UB na ulicy. Kiedy nie wrócił na noc, żona zaczęła go szukać, także na milicji. Funkcjonariusze odesłali ją do Urzędu Bezpieczeństwa.

Pana Tadeusza oskarżono, że na lekcjach rozpowszechnia niesprawdzone wiadomości o Stalinie, pakcie Ribbentrop - Mołotow, szerzy niechęć do nowego ustroju, szkaluje Związek Radziecki.

- W śledztwie kazano się ojcu odnieść do tych zarzutów - mówi pan Władysław. - Odpowiedział wprost: Przypuszczam, że te zarzuty są złośliwością pewnych jednostek, które widziały mnie w towarzystwie młodzieży żywiołowo manifestującej na wiecu wicepremiera Mikołajczyka. Nie ukrywał także, że głosował za Mikołajczykiem, uważając, że ten przedstawiciel klasy chłopskiej to mądry człowiek, który może Polsce pomóc. A poglądy Mikołajczykowskie miał nie tylko on, ale większość ówczesnych profesorów pracujących w jego szkole.

Tadeusz Szewczyk został skazany na siedem miesięcy więzienia (odsiedział połowę, resztę sąd wojewódzki umorzył na podstawie amnestii).

- Pamiętam, jak ojca w kajdankach prowadzono przez miasto z sądu do więzienia - mówi pan Władysław. - My z matką towarzyszyliśmy mu w tej drodze, idąc po drugiej stronie ulicy. Po wyjściu na wolność przez cztery lata był zawieszony w czynnościach nauczyciela (płacono mu połowę pensji). Mógł wrócić do pracy dopiero w 1955 roku, ale musiał zmienić szkołę. Wybrał III LO w Opolu. Pracował tam do emerytury w 1967 roku.

Ani Stanisław Mikołajczyk, ani inni dzielni ludzie w tamtym czasie koła historii nie byli w stanie zatrzymać. Władze sfałszowały najpierw referendum „3 razy tak” (PSL wzywał, by odpowiadać „nie” na pytanie o zniesienie Senatu), a następnie wybory do Sejmu Ustawodawczego. Według oficjalnych wyników PSL zdobyło zaledwie 28 mandatów. Nie mogło być inaczej, jeśli do 80 proc. komisji wyborczych nie dopuszczono przedstawicieli ludowców. Tylko ok. 600 osobom pozwolono kandydować z ich list do Sejmu. Dziś historycy nazywają te wybory „cudem nad urną”.

Na działaczy PSL-u posypały się represje, 80 tys. osób aresztowano. Kilkaset zabito. Mikołajczyk, ratując życie, w 1947 uciekł na Zachód.

POD LUPĄ

Stanisław Mikołajczyk urodził się w 1901 roku w Westfalii jako syn polskich emigrantów zarobkowych. W wieku 21 lat - wstąpił do PSL „Piast”. W 1927 współtworzył Wielkopolski Związek Młodzieży Wiejskiej. W 1930 został - wówczas najmłodszym w Polsce - posłem. W latach 1939-1940 był przewodniczącym Rady Narodowej pełniącej rolę polskiego parlamentu na uchodźstwie. Następnie został wicepremierem rządu i bliskim współpracownikiem gen. Sikorskiego, a po jego śmierci premierem. W czerwcu 1945 wrócił do kraju - został ministrem rolnictwa i wicepremierem w Rządzie Jedności Narodowej.


Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska