Nabić na widły, czyli kłótnia sąsiedzka

sxc
sxc
Henryka i Wojciecha z Dobrzenia Wielkiego dzieli nie miedza, lecz wąska uliczka. Sąsiedzki konflikt dawno przerósł ten kargulowy z filmu. Były bójki, próby samobójcze, sprawy sądowe.

Ostatnio na przykład 47-letni Wojciech skserował dokumentację medyczną sąsiada zawartą w aktach sądowych. Do akt tych miał dostęp, bo był stroną w sprawie sprzed kilku lat. Sąd skazał go wtedy za pobicie Henryka S., naprzeciwko którego mieszka. W ubiegłym roku Wojciech T. odbił dokumenty medyczne Henryka S., a potem... przesłał je do Starostwa Powiatowego w Opolu. Zawnioskował, by urzędnicy sprawdzili, czy 63-letni pan Henryk może prowadzić samochód.

Żona chadza
- Sąsiad długo przyjmował leki psychotropowe, w dokumentacji lekarskiej przedstawia się jako osoba bardzo chora, wręcz inwalida, a mimo to jeździ często autem. Tymczasem uliczką, na której mieszkamy, chadzają moja żona i córka - przekonuje Wojciech.
W zgłoszeniu do starostwa Wojciech napisał, że jego sąsiad "jako osoba chora stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo dla uczestników ruchu" i dołączył zaświadczenia Henryka S. z opolskiego WCM oraz dokumenty poświadczające leczenie psychiatryczne.

- To skandal, co wyrabia ten człowiek - ripostuje rozgoryczony pan Henryk. - Jestem na skraju wyczerpania nerwowego. Najpierw dotkliwie mnie pobił, przez co straciłem zdrowie, a potem również pracę. Przeszedłem przez to wszystko załamanie nerwowe i próbę samobójczą. A teraz mnie szkaluje w urzędach!

Sprawa przekazanych starostwu dokumentów, rozpatrywana ostatnio przez sąd, a dotycząca ewentualnego naruszenia przepisów o ochronie danych osobowych, to w tym konflikcie wierzchołek góry lodowej. Wojna między obu panami i ich rodzinami toczy się od lat dziewięćdziesiątych. O co poszło, kiedy i od czego się zaczęło - tego obaj nie wiedzą.
- Początki sięgają może 1992-1993 roku, jak sąsiedzi się tu sprowadzili - twierdzi pan Henryk. - Na początku było dobrze, nawet się kolegowaliśmy. Jestem w domu złotą rączką - swoją posesję sam wyremontowałem. Jak się tu sprowadzili, a nasze żony pracowały razem, to zrobiłem im nawet centralne ogrzewanie. Potem się między nami popsuło. Czemu? Nie wiem.

- My nawet dom im odstąpiliśmy - dorzuca żona pana Henryka, Maria. - Budynek, w którym mieszkają, ja najpierw dostałam w przydziale z kolei, gdzie przepracowałam całe życie. Ale przyszła wtedy do pracy żona pana T., a nie mieli gdzie mieszkać, to z dobrego serca powiedziałam, że poczekamy. No i na co nam przyszło?

- Nieprawda - ripostuje Wojciech. - Sąsiedzki konflikt między nami zaczął się w 1997 roku, jak my kupiliśmy samochód. Nie mieliśmy wtedy ani bramy, ani garażu, a na uliczce prowadzącej do naszych posesji mamy wąsko. Stawiałem samochód pod naszym domem, na końcu dróżki, przy której mieszkamy, a czasem w zatoczce przy domu państwa S. Zresztą - gdziekolwiek bym postawił, to się im nie podobało. Do tego stopnia, że w 2002 roku pan Henryk przebił mi widłami oponę. Na szczęście widział to z okna sąsiad. Sprawa skończyła się na kolegium, gdzie sąsiad tłumaczył, że się potknął idąc z widłami, i przez przypadek mu się one wbiły prosto w moją oponę...

Wet za wet
Na kolegium, w sądzie, na policji czy w inspekcjach kończyły się też inne spory między obydwoma panami. A to o to, że któryś myje samochód na ulicy i zanieczyszcza środowisko, a to że sąsiad płot ma krzywy, co grozi przecież katastrofą budowlaną, a to że garaż buduje bez pozwolenia, a to że mieszka u niego córka bez zameldowania. Albo że maluje płot, a jest na rencie.

- Stawiałem w ogródku huśtawkę dla dzieci albo drewniany wiatrak dla ozdoby - zaraz miałem na karku policję, nadzór budowlany i Bóg wie, co jeszcze - wspomina rozżalony Henryk. - Sąsiad donosił, że drzwi czy okna wstawiam nowe, komin buduję albo podmurówkę, a rentę mam, więc nie powinienem nic robić. No i czy aby na pewno mam na to zezwolenia. W tygodniu mieliśmy tu nawet po pięć kontroli. W pewnym momencie mój sąsiad poszedł nawet do zakładu, gdzie pracowałem, żeby "troskliwie" zapytać, czy im nic z magazynu nie ginie, bo ja co chwilkę coś przywożę - deski, jakąś blachę. Szkody mi narobił, sprawa zahaczyła aż o centralę firmy w Gdańsku, do której też dotarł.

Po tych zdarzeniach Henryk podał Wojciecha do sądu oskarżając go o zniesławienie. Proces jednak warunkowo umorzono. Sąd uznał, że Wojciech dopuścił się zniesławienia, ale szkodliwość czynu była znikoma, a oskarżony wcześniej nie był karany.

- Sąsiad nie zostaje mi dłużny - broni się Wojciech. - Wydzwania do moich zakładów pracy i sugeruje na przykład, że sfałszowałem swoje dokumenty pracy albo posługuję się fałszywym dyplomem. To ostatnie nawet sformułował na piśmie do starostwa. Więc jesienią ubiegłego roku ja go podałem do sądu o zniesławienie. Kiedy będzie sprawa - jeszcze nie wiem.

Padały wyzwiska, a w kwietniu 2005 r. doszło nawet do bójki. Na to, kto zaczął, też są oczywiście dwie wersje.

- To było po tym, jak sąsiad mnie oskarżał, że kradnę deski z pracy. Zauważyłem któregoś dnia, że on też jakieś ze swojego samochodu wynosi i powiedziałem: piszesz na ludzi donosy, a sam co robisz? - opowiada 63-letni Henryk. - Jak to usłyszał, to się na mnie rzucił z pięściami i tłukł po głowie tak, że straciłem przytomność. Miałem wstrząśnienie mózgu, tydzień leżałem w szpitalu.

- To ja zostałem zaatakowany - twierdzi z kolei Wojciech. - Faktycznie nosiłem deski, ale to sąsiad wtedy się na mnie rzucił. Świadkowie, którzy potem zeznawali przeciwko mnie, widzieli tylko końcówkę zdarzenia, kiedy już sobie z napaścią poradziłem. I to nieprawda, że pan S. miał wstrząśnienie mózgu. Z dokumentacji medycznej to nie wynika.
Sąd pierwszej instancji za pobicie skazał jednak Wojciecha na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata. W drugiej instancji wyrok złagodzono do kary grzywny. - Przegrałem ten proces, bo biegły się pomylił albo chciał się pomylić - nie ma wątpliwości Wojciech.
Henryk: - Przez to wszystko straciłem zdrowie, zostałem uznany za całkowicie niezdolnego do pracy i ją straciłem. A że nie mogłem sobie wyobrazić bezczynności i bycia w takim sąsiedztwie całymi dniami, to targnąłem się na życie… To wszystko teraz pan T. wykorzystał jeszcze raz przeciwko mnie. Pokserował dokumenty leczenia i wysłał do urzędu. Nie rozumiem, dlaczego sąd mu je udostępnił! Przecież informacje o stanie zdrowia powinny być szczególnie chronione.

- Każdej ze stron, również oskarżonemu, a w takim charakterze w sprawie pobicia występował kilka lat temu Wojciech T., przysługuje wgląd do akt - tłumaczy sędzia Waldemar Krawczyk, rzecznik Sądu Okręgowego w Opolu. - Nie można ograniczać tego prawa. Dlatego pan T. mógł akta czytać lub nawet kopiować na własny użytek. Osobną sprawą jest jednak to, że przesłał je gdzieś do urzędu. Ale to jest obecnie kwestią rozważań sądu.

Choć konflikt trwa już kilkanaście lat, w okolicy o nim cicho. - No, widzę czasem radiowozy, wiem, że sąsiedzi są w sporze, ale o co się kłócą - nie pytam. Po co to wiedzieć - mówi jedna z bliższych sąsiadek i zatrzaskuje drzwi. Przedstawiać się nie zamierza.
- Sołtysem byłem blisko 20 lat, ale o tym konflikcie nie słyszałem. Bójki tam były? Niemożliwe... - dziwi się Józef Scheitza.

Kolejne pokolenie dzielnicowych
Niuanse sąsiedzkiej kłótni zna doskonale miejscowa policja. - Dzielnicowy, który już jest na emeryturze, jeszcze się nią zajmował, tak długo to trwa - mówi Rafał Bartoszek, zastępca komendanta policji w Dobrzeniu Wielkim. - Interweniowaliśmy tam często. Część spraw była umarzana, a część kończyła się zawiadomieniami o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.
Henryk S. sprawę przekazania jego danych dotyczących stanu zdrowia zgłosił w maju ub. roku do prokuratury, a ta wszczęła postępowanie zakończone procesem. Sąd pierwszej instancji uniewinnił Wojciecha. Uznał bowiem, że nie przetwarzał on danych osobowych, bo musiałby mieć uporządkowany ich zbiór, a poza tym użył ich tylko dla celów osobistych, czyli... by chronić siebie i bliskich na drodze.

Sąd drugiej instancji kilka dni temu podważył te ustalenia i skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia.

- Dane osobowe zostały przekazane organom administracji państwowej. Upubliczniono je więc - uzasadniała sędzia Jolanta Szajowska-Kulijewicz. - Należy też rozważyć, czy nie doszło w tej sprawie do zniesławienia.

Rzecznik praw pacjenta Krystyna Barbara Kozłowska nie ma wątpliwości: - Jeśli taka sytuacja miała miejsce, to naruszona została zarówno ustawa o ochronie danych osobowych, jak i ustawa o prawach pacjenta i rzeczniku praw pacjenta. Zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych zabrania się przetwarzania danych ujawniających informacje o stanie zdrowia określonej osoby. Jest to możliwe tylko w ściśle określonych przypadkach.
Powód? Dane o zdrowiu zaliczają się do tzw. danych wrażliwych. - Dlatego wgląd do dokumentacji medycznej przysługuje pacjentowi lub jego przedstawicielowi ustawowemu albo osobie upoważnionej przez pacjenta - tłumaczy rzecznik.

Małgorzata Kałużyńska-Jasak, dyrektor zespołu rzecznika prasowego Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych, dodaje: - Osoba będąca stroną w postępowaniu sądowym powinna powzięte w jego toku informacje wykorzystywać tylko na potrzeby toczącego się postępowania i nie udostępniać ich osobom postronnym.
Czy sąsiedzi widzą szansę na zakończenie konfliktu? - Ja się chciałem dogadać podczas ostatniej sprawy, ale sąsiad nie chciał - mówi jeden. - Nie - kwituje drugi. z

Imiona bohaterów tekstu
zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska