Panowie na Prószkowie

Archiwum
Kartusz z herbami na frontonie zamku Prószkowskich. Herb rodziny - po lewej.
Kartusz z herbami na frontonie zamku Prószkowskich. Herb rodziny - po lewej. Archiwum
Prószkowscy swatali habsburskiego księcia z Anną Jagiellonką i gościli za zamku w Prószkowie Jana Kazimierza. Prof. Anna Pobóg-Lenartowicz odnalazła w Brnie ich rodzinne archiwum.

Bezcenny zbiór dokumentów od XVIII w. uchodził za zaginiony. Najcenniejsze dobra Prószkowskich - bibliotekę, skarbiec i archiwum - wywiózł Karol Dietrichstein, którego matka, Karolina Maksymiliana, pochodziła z rodu Prószkowskich.

Stało się to po śmierci ostatniego męskiego potomka rodu. Leopold Prószkowski - ten sam, który sprowadził do Prószkowa mistrzów z Moraw i założył pierwsze w tej części Śląska, a z czasem znane w całym świecie manufaktury fajansu - nie unikał podobno kobiet i trunków. W 1769 r. zginął we Wrocławiu w pojedynku z hrabią Zedlitzem.

Ludzie Habsburgów

Czternaście lat później Dietrichstein sprzedał zamek królowi pruskiemu Fryderykowi II Hohenzollernowi za niebagatelną sumę 333 333 i jedną trzecią dukata (tę ostatnią monetę królewska mennica wybiła tylko raz, właśnie z tej okazji). Przed sprzedażą - w roku 1782 - cenne manuskrypty i druki wywieziono. Franz Idzikowski w XIX-wiecznej biografii Opola pisze, że dobra te trafiły do Austrii.

- Aż do XX wieku pewnie nikt na serio tych dokumentów nie szukał - przyznaje prof. Anna Pobóg-Lenartowicz. - A po 1945 przyjęto, że archiwum i biblioteka zostały zniszczone albo rozproszone w czasie którejś z dwóch wojen światowych. O ich zabór podejrzewano żołnierzy Armii Czerwonej. Pojawiła się nawet hipoteza, że trafiły one do Argentyny lub Boliwii, gdzie osiadła część potomków Dietrichsteinów.
Pani profesor kilka lat tem
u zainteresowała się archiwum Prószkowskich, ponieważ bada dzieje opolskich dominikanów i ich klasztoru. W jednym z XVIII-wiecznych źródeł wyczytała, iż zakonnicy w okresie wojny trzydziestoletniej (1618-1648) przekazali swą bibliotekę oraz archiwum na zamek do Prószkowa. Bojąc się szwedzkiego ataku, sądzili, że posiadłość Jana Krzysztofa Prószkowskiego, starosty księstwa opolskiego i gorliwego katolika, zapewni ich dokumentom bezpieczeństwo. Nie przewidywali, że te papiery już nigdy "na górkę" nie wrócą.

Ów Jan Krzysztof Prószkowski, właściciel Prószkowa, Białej i Chrzelic, był, podobnie jak jego przodkowie, wiernym sługą Habsburgów. Kiedy w 1606 roku cesarz potrzebował pieniędzy na wojnę z Turcją, kupił od niego posiadłość Strzeleczki za 66 tys. talarów. Dwa lata później został mianowany starostą opolsko-raciborskim. W czasie jego rządów - w 1615 roku - doszło do wielkiego pożaru Opola. Spłonął m.in. nowy budynek i dom modlitwy należące do parafii protestanckiej. Starosta, w imieniu cesarza, zabronił ich odbudowy. O ekumenizmie nikt wtedy nie słyszał.

Prószkowscy służyli w dyplomacji książętom opolskim i Habsburgom. Jan Krzysztof między innymi w 1614 roku odwiedził z misją cesarską Zygmunta III Wazę. W odnalezionych przez opolską badaczkę dokumentach jest potwierdzająca to korespondencja.

Kontynuował tym samym działalność Jerzego IV Prószkowskiego. Ten magnat należący do elitarnego stanu czeskich panów i mający prawo do dziedzicznego tytułu Freiherr (wolny pan) prowadził na polskim dworze pertraktacje - nieudane - w sprawie ślubu Anny Jagiellonki z arcyksięciem Karolem. Starał się też - niestety znów bezskutecznie - zbliżyć Habsburgów do krakowskiego tronu po śmierci Zygmunta Augusta.

- Gdyby historyk znalazł archiwum Radziwiłłów czy Potockich, pisałyby o tym wszystkie ogólnopolskie dzienniki na pierwszych stronach - mówi prof. Pobóg-Lenartowicz. - Prószkowscy aż takich emocji nie budzą. A powinni, bo na Śląsku odegrali oni równie ważną rolę. To był wielki ród, którego udokumentowane początki sięgają XIII wieku. Pierwszym utrwalonym w annałach przedstawicielem rodziny był Stojgniew, kasztelan raciborski żyjący w połowie XIII wieku. Prószkowscy zawierali małżeństwa z wpływowymi domami na Śląsku, na Morawach, a nawet na zachodzie Europy. Byli też znanymi fundatorami kościołów, klasztorów i szpitali. Ich własnością był m.in. budynek dzisiejszego Muzeum Śląska Opolskiego, który przekazali kolegium jezuickiemu.

Co dokument, to skarb

Poszukiwania dokumentów po Prószkowskich profesor Lenartowicz rozpoczęła w Wiedniu. Ślad wydawał się znakomity, bo jeden z oddziałów austriackiego archiwum państwo- wego mieści się w ciągu budynków - przy placu Minorytów - należących niegdyś do Dietrichsteinów. Tymczasem okazało się, że znajdują się tam wprawdzie dwie teczki - jedna z napisem Oppeln, druga Rattibor - dotyczące naszego regionu, ale pierwsza okazała się pusta, a w drugiej była jedynie informacja o trzech dokumentach związanych z kolegiatami w Opolu i w Raciborzu. Ani o Prószkowskich, ani o dominikanach nie było tam ani słowa.

W końcu na ślad archiwum Dietrichsteinów i Prószkowskich udało się trafić w Bibliotece Narodowej w Wiedniu. Pani profesor przeczytała tu, że archiwum znajduje się w Morawskim Archiwum Ziemskim w Brnie, a biblioteka na zamku w Mikulovie (w dawnej siedzibie rodowej Dietrichsteinów), tuż przy granicy Czech z Austrią. Dla Idzikowskiego, piszącego w XIX w. o zaginionym archiwum, była to oczywiście Austria. Więc napisał prawdę, ale jednocześnie na wiele lat wprowadził badaczy w błąd.

- Po przyjeździe do Brna okazało się, że sam inwentarz, czyli spis treści archiwum, liczy trzy spore tomy - mówi prof. Lenartowicz. - Trzeci dotyczy Prószkowskich i wymienia 176 dokumentów (całe archiwum to 194 teczki). Jest to na pewno materiał na kilka habilitacji i doktoratów. Tym bardziej że większość tych dokumentów prawdopodobnie nie była dotychczas znana.

W archiwum można znaleźć m.in. kilkanaście testamentów członków rodu żyjących od XVI do XVIII wieku (m.in. Jerzego IV Prószkowskiego). Zawiera ono dokumenty opisujące sprawy majątkowe, np. potwierdzenie sprzedaży wsi Prószków przez braci Borzywoja i Sobiesława ich stryjowi Beldowi z 1319 r., od którego właściwie zaczyna się historia Prószkowa.

Są tam dokumenty dotyczące gospodarki różnych wsi leżących w księstwie opolskim (m.in. Boguszyc) i na Morawach. Całość uzupełnia kilka genealogii rodziny, obszerna korespondencja Prószkowskich z dworem cesarskim, wreszcie dokumenty fundacyjne, np. o przeniesieniu franciszkanów do opolskiego klasztoru i kościoła minorytów w roku 1532.

W archiwum prószkowskich opolska badaczka znalazła też m.in. dokument pochodzący z 1510 roku o przejęciu przez dominikanów młyna w Gosławicach.

- To wyjątkowo ciekawa pamiątka, bo dominikanie zasadniczo młynów jako cennych nieruchomości nie powinni przyjmować i zwykle nie przyjmowali - mówi pani profesor. - Ale wszystkie te pamiątki są bezcenne, bo dotychczas cierpieliśmy na chroniczny brak dokumentów z historii Opola i okolicznych miejscowości.

Profesor Lenartowicz znalazła też dokumenty potwierdzające obecność na Śląsku, także w Prószkowie, Jana Kazimierza. Król z rodu Wazów gwarantował m.in. umowę przedślubną jednego z Prószkowskich. W archiwum zachowały się też zapisy kosztów, które rodzina poniosła w związku z wizytą władcy.
O narodowości Prószkowskich - w dzisiejszym rozumieniu - trudno rozstrzygać. Tradycyjnie uważa się ich za ród czeski. Dokumenty w ich archiwum są pisane po łacinie, po czesku i po niemiecku.

Fortuna w książkach

Druga część skarbu - biblioteka Prószkowskich, znajdująca się na zamku w Mikulovie - uległa częściowemu rozproszeniu. Ubożejący po I wojnie światowej Dietrichsteinowie z konieczności wyprzedawali białe kruki. Część księgozbioru przejął Uniwersytet w Brnie. Na aukcji w 1934 roku nieznany nabywca kupił bezcenną mapę dóbr prószkowsko-chrzelickich z XVIII wieku.

W połowie XVII stulecia inwentarz ksiąg z ekslibrisem Prószkowskich liczył 306 pozycji. Dziś w Mikulovie można oglądać i przeczytać 59 rękopisów i 20 ksiąg drukowanych z tego zbioru.

Ich księgozbiór potwierdza walory intelektualne rodu, bo trzeba zakładać, że książki te były nie tylko kupowane, ale i czytane. No i jego bogactwo, bo książka w dawnych wiekach była jednak dobrem luksusowym. A w tym księgozbiorze było wszystko: autorzy starożytni z Cyceronem i Plutarchem na czele, dzieła z historii Polski - kronika Kromera, "Dzieje Polski" Długosza, nadto Biblia w przekładzie Jakuba Wujka, liczne tomy francuskie i włoskie oraz pochodzące pewnie z biblioteki dominikańskiej dzieła teologiczne, kazania itp.

Zdaniem Anny Lenartowicz, Mikulov, niewielkie, 7-tysięczne miasteczko, byłoby świetnym partnerem dla Prószkowa.

- W Mikulovie nie tylko na zamku, ale i w mieście można znaleźć mnóstwo herbów Prószkowskich i Dietrichsteinów. Pewnie więcej niż w Prószkowie. A w miejscowym kościele św. Anny znajdują się sarkofagi z 45 trumnami Dietrichsteinów - mówi.

Róża Malik, burmistrz Prószkowa, o brneńskim odkryciu dowiedziała się z lektury nto.
- To jest coś zupełnie niepojętego - mówi. - Rękami pani profesor Lenartowicz odnaleźliśmy - zupełnie niespodziewanie - nasze korzenie. Z Prószkowem związane jest całe moje życie. Jako młoda dziewczyna często się zastanawiałam, jakie tajemnice kryje nasz zamek. Przez lata wiedzieliśmy o tym mało. Historię Prószkowa trochę nam przybliżył około 2000 roku ówczesny proboszcz, ks. Erhard Heinrich, który nawiązał kontakt z potomkami Prószkowskich w Niemczech, Austrii, Szwecji i Kanadzie oraz napisał "Zarys dziejów Prószkowa".

Róża Malik ma świadomość, że Prószkowscy są ważnym rodem śląskim. Ze wzruszeniem oglądała ich herb m.in. w praskiej katedrze. - Ale dokumentów potwierdzających ich działalność nie było. Teraz wiemy na pewno, że nie wypadliśmy sroce spod ogona - dodaje.
Spotkanie z prof. Anną Pobóg-Lenartowicz na zamku w Prószkowie odbędzie się 26 lutego. z

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska