Powrót do Złotych Piasków

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
Bułgarskie wybrzeże Morza Czarnego przyciąga turystów murowaną pogodą i urodą piaszczystych plaż.
Bułgarskie wybrzeże Morza Czarnego przyciąga turystów murowaną pogodą i urodą piaszczystych plaż.
Bułgaria, która trzydzieści lat temu była turystycznym rajem dla Polaków, znów staje się popularna. Kuszą jej piękne plaże, ciepłe morze i nadzwyczaj przyjazne ceny.

PUŁAPKI JĘZYKOWE
W Bułgarii na darmo będziemy szukać w sklepach bułek. Oczywiście ten rodzaj pieczywa jest tam znany, ale "bułka" to po bułgarsku panna młoda w białej sukni. Zdecydowanie należy unikać publicznego używania słowa "kurcze" (O, kurcze, jaka piękna plaża!), bo oznacza ono męską intymną część ciała. Wpadka grozi nie tylko tym, którzy "kurcze" traktują jako językowy przerywnik, ale i jego zwolennikom w wersji kulinarnej. Młodej kobiecie, która poprosi o "kurczę" w restauracji, śmiały kelner zaoferuje własne, ale po zamknięciu lokalu i - broń Boże - nie pieczone.

PRZELICZNIK WALUTOWY
Bułgarskie lewy bardzo trudno kupić w polskich bankach, najlepiej więc do Bułgarii zabrać euro. W katalogach i przewodnikach podaje się zwykle taki przelicznik walutowy: 1 euro = 2 lewy. 1 lew = 2 zł. To jest jednak miłe wspomnienie z czasów, zanim euro oszalało i wspięło się na poziom 4,45 zł. Obecnie trzeba liczyć, że 1 lew to 2,23 zł.

W RESTAURACJI
sok - 1,5 lw (0,2 litra)
piwo - 1 lw (0,33 litra)
szopska sałata - 2,5 lw (500 gramów)
kawarma - 5 lw
filet z kurczaka z frytkami i surówką - 5,9 lw
zupa pomidorowa - 1,2 lw
zupa z kury - 1,8 lw
naleśnik z czekoladą - 2 lw
spaghetti carbonara - 4,5 lw
szaszłyk drobiowy, frytki, surówka - 6 lw
lody - 2,5 - 4,5 lw
koktail mleczny - 3 lw

Wczasy w Bułgarii dla przeciętnego Kowalskiego to jeden z symboli Polski gierkowskiej. Zamknięci w granicach socjalistycznego obozu, tam Polacy kosztowali odrobiny egzotyki i luksusu. Potem Bułgaria zniknęła z ofert biur podróży. Z wolnego już kraju nasi rodacy woleli pielgrzymować na plaże Grecji, Włoch, Hiszpanii czy Chorwacji. Teraz powoli zaczyna się to zmieniać.
- Bułgaria to przyszłościowy kierunek - mów Bogusława Chrobak z "Sindbada". - Tam jest ładnie i tanio. Starsi klienci jeżdżą z powodów sentymentalnych, by powspominać lata młodości. Młodzi - często zachęceni opowieściami swych rodziców.
Ale jazda!
Tym, co najbardziej odstrasza potencjalnych turystów, jest podróż. Oczywiście najprościej byłoby polecieć samolotem, ale to oznacza zwiększenie kosztu wyprawy o co najmniej 800 zł od osoby, a przecież jedną z atrakcji Bułgarii jest jej dostępność dla przeciętnej kieszeni. Pozostaje więc dojazd własnym samochodem lub autokarem biura podróży - tak czy inaczej 30-36 godzin jazdy przez Słowację, Węgry i Rumunię. Niektóre biura organizują podróż przez Jugosławię z noclegiem po drodze, ale to zwiększa koszty o 25 dolarów i choć poprawia komfort podróży, nie skraca jej czasu. Zdumiewające jest, że do Bułgarii jedzie się kilka, a bywa że kilkanaście godzin dłużej niż np. do znacznie bardziej odległej Hiszpanii. Ale na Półwysep Iberyjski pędzi się świetnymi zachodnimi autostradami, mijając niemal w biegu granice państw unijnych, tymczasem do Bułgarii nie da się pędzić, zwłaszcza przez Rumunię. Jadąc spore odcinki z prędkością 50-60 km na godzinę, a nierzadko zwalniając do 30, od razu odczuwa się jednak wzrost poziomu patriotyzmu na czułe wspomnienie polskich dróg, które przy rumuńskich są po prostu znakomite. Podróż opóźnia też przekroczenie aż czterech nieunijnych granic. Powtórkę z socjalizmu przeżywa się zwłaszcza na granicy rumuńsko-bułgarskiej. Kolejek nie ma, ale odprawa autobusu może trwać nawet 1,5 godziny. Funkcjonariusz rumuńskiej policji granicznej potrafi przez pół minuty porównywać żywe oblicze każdego turysty z jego fotografią w paszporcie. Potem zbiera paszporty i znika. Paszporty wracają do właścicieli zwykle po tym, gdy pilot wycieczki zaniesie do granicznej budki kilka piw.
Trudy podróży rekompensują widoki za oknem. Jadąc przez Rumunię, absolutnie nie wolno przespać bajecznie pięknego odcinka przełomu rzeki Aluty przez Karpaty. Swoistą atrakcją jest też graniczny drogowo-kolejowy Most Przyjaźni na Dunaju, łączący rumuńskie Giurgiu z bułgarskim Ruse. Potężna, piętrowa konstrukcja - 2800 metrów długości, 30 m wysokości ponad lustrem wody - jest największym stalowym mostem w Europie, a w jej budowie uczestniczył polski "Mostostal".
Słońce, plaża, woda
Bułgarskie wybrzeże Morza Czarnego przyciąga turystów murowaną pogodą i urodą piaszczystych plaż. Te najdłuższe mają 8 km długości w Słonecznym Brzegu i 4 km w Złotych Piaskach - dwóch największych i najpopularniejszych kurortach. W tym sezonie chyba lepiej pojechać do Złotych Piasków, bo Słoneczny Brzeg tak dynamicznie się rozrasta, że łatwo trafić na sąsiedztwo placu budowy, nawet przy głównej ulicy miasteczka.
Złote Piaski to 60 hoteli i pensjonatów dla 15 tysięcy gości i kilkaset restauracji, barów, kafejek, tawern. Standardem nie różnią się od tych np. na Costa Brava. Większość z nich położona jest przy nadmorskiej promenadzie. Przy niej też znajdują się dziesiątki wspaniałych ogólnodostępnych i bezpłatnych basenów (płacić jednak trzeba - także na plaży - za leżaki i parasole).
Wybierając ofertę z katalogu, należy go bardzo uważnie przestudiować, ale po przyjeździe i tak zwykle okazuje się, że najważniejsze było między wierszami i nie przyszło nam do głowy, by o to dopytać. Da się np. przeczytać, że jakiś hotel leży w spokojnej części Złotych Piasków, ale to może znaczyć tylko tyle, że leży daleko od tętniącej życiem do późnej nocy promenady, ale za to bardzo blisko ruchliwej drogi. Oczywiście można było się tego domyślić z informacji, że 20 metrów od hotelu znajduje się przystanek autobusowy w kierunku do Warny, ale nikomu zwykle nie przychodzi do głowy, że będzie miał ten przystanek pod balkonem.
W hotelach należy także być przygotowanym na niekonwencjonalne rozwiązania w łazienkach, czyli prysznice bez brodzika (nawet w hotelach czterogwiazdkowych). Można się dziwić i psioczyć, ale szmatę do podłogi lepiej zabrać z Polski, bo w przeciwnym razie trzeba będzie poświęcić własny ręcznik. Pokojowe (do polskich turystek zwracają się per "madame") pościelą łóżko, zmienią pościel i dopilnują, by nie zabrakło papieru toaletowego, ale zalanej podłogi nie tkną. "Madame" musi to sama zrobić.
Cenowy raj
W Bułgarii wydamy jedną czwartą tego, co musielibyśmy wydać w podobnych warunkach we Francji, Niemczech czy Szwajcarii. Tanie są same wczasy, tani jest też pobyt. Nic dziwnego, że ściągają tu chętnie Skandynawowie, Niemcy, Brytyjczycy (najwięcej jest Rosjan).
Przed sezonem przyzwoita impreza - standardem jest 10-dniowy pobyt, ze śniadaniami i obiadokolacjami - może kosztować trzyosobową rodzinę (z dzieckiem poniżej 12. roku życia) około 2200 zł. Korzystne jest łączenie turnusów i wczesne kupowanie imprez - do końca marca - kiedy biura oferują liczne zniżki. Za 20-dniowe wczasy od początku czerwca uda się wtedy zapłacić zaledwie 1600 zł od osoby.
Bułgarskie ceny są bardzo przyjazne dla polskiego turysty, pod warunkiem, że wie, gdzie wydawać pieniądze. Na promenadzie w Złotych Piaskach można wydać majątek na owoce i warzywa, które w odległej o 18 km Warnie są o połowę tańsze. W sklepach ceny są niższe niż na promenadowych straganach. Pieniądze - najwygodniej mieć euro - korzystniej jest wymieniać w bankach niż w kantorach. Zdarza się, że bank sąsiaduje z kantorem, a różnica w oferowanych kursach sięga kilku lewów na 100 euro.
Tania jest komunikacja podmiejska. Bilet autobusowy do Warny kosztuje 1,5 lewa (czasem konduktorowi zdarza się "zapomnieć", że wydaje resztę z 10. a nie z 5 lewów, więc trzeba być czujnym). Bardzo tanie są też taksówki, ale Polacy i tak dają się naciągać taksówkarzom. Za kurs ze Złotych Piasków do Warny trzeba zapłacić umowne 10 lewów, co jak na polskie warunki jest kwotą śmieszną. Okazuje się jednak, że gdyby kierowca włączył taksometr, ta cena byłaby niższa, bo jeden kilometr kosztuje 0,3-0,5 lewa.
Najbardziej wyzyskują turystów miejscowe biura turystyczne, które w porozumieniu z biurem-organizatorem wczasów oferują wycieczki fakultatywne. Wbrew temu, co podają polskie katalogi, za wycieczki korzystniej płaci się w euro niż w dolarach, ale najlepiej w ogóle nie płacić biurom, tylko skorzystać z ofert miejscowych właścicieli minibusów, którzy organizują przewóz do największych atrakcji turystycznych. Dla porównania wycieczka do Bałcziku i Kaliakrii (z wieczorem folklorystycznym) kosztuje 3-osobową rodzinę 95 euro w biurze turystycznym, a przewóz w te same miejsca prywatnym minibusem niewiele ponad 30 euro. Do Neseberu (to prześliczne miasteczko-muzeum wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO trzeba obowiązkowo zobaczyć) z biurem ta sama rodzina pojedzie za 57 euro, a z prywatnym przewoźnikiem za 37 euro. Największym nieporozumieniem są wycieczki do Turcji, do Istambułu (dla niektórych turystów główny powód wyprawy do Bułgarii). Kosztuje ona 71 dolarów (w tym 11 za wizę turecką), ale w cenie nie ma żadnych wstępów do muzeów. Polscy turyści zwykle zostają dołączeni do dużej grupy rosyjskiej, która jedzie wyłącznie na handel, i po powrocie narzekają, że stracili dwa dni, spędzili dwie noce w autobusie i praktycznie niewiele widzieli.
Dla dzieci niezapomnianym przeżyciem na pewno będzie wizyta w delfinarium w Warnie. Warto odżałować 16 lewów (10 dla dziecka) na bilet wstępu, ale też najlepiej wybrać się tam samemu, podmiejskim autobusem, a nie z biurem turystycznym.
Mniaaaaam!
Bułgaria to także bardzo atrakcyjny kraj dla smakoszy. Koniecznie trzeba spróbować grillowanego mięsa w kształcie kiełbasek (kebabcze), szopskiej sałaty (krojony ogórek, pomidor, pieczona papryka, posypane tartą lub pokruszoną fetą), musaki (w przeciwieństwie do tej tureckiej - bez bakłażanów) czy wyśmienitej kawarmy (pokrojona wieprzowina i wątróbka cielęca, pomidory, papryka i grzyby, zapiekane z jajkiem i serem w kamionkowym naczyniu), albo serbskiej pleskawicy. Wyśmienitemu smakowi i nadzwyczaj sympatycznym cenom towarzyszą niespotykane w naszych restauracjach porcje.
Dbająca o linię mama i dziecko spokojnie zadowolą się jednym obiadowym daniem, a kelner bez cienia grymasu poda dodatkowy talerz.
Bułgarscy przewodnicy wycieczek uczą Polaków tęsknej piosenki o miłości do Bułgarii. Jej refren kończy się słowami "jeszcze kiedyś tu wrócę". Naprawdę warto.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska