Skok na główkę do piachu

Redakcja
Janek walczy i dotychczasowa terapia przynosi pierwsze efekty. Zaczął ruszać lewą nogą. Prawa jednak wciąż odmawia posłuszeństwa.
Janek walczy i dotychczasowa terapia przynosi pierwsze efekty. Zaczął ruszać lewą nogą. Prawa jednak wciąż odmawia posłuszeństwa. Paweł Stauffer
Janek skoczył "na marynarza" do wody głębokiej na 40 centymetrów. Dziś w szpitalu walczy o przywrócenie władzy w nogach.

Skok "na marynarza" to większa sztuka niż standardowy skok na główkę. To właściwie rodzaj akrobacji. Śmiałek kładzie ręce wzdłuż tułowia, odbija się od brzegu, a potem szybuje głową w dół. Nie dłonie, tylko głowa pierwsza rozcina taflę wody.

Nogi mi odjęło

To było w jeden z nielicznych lipcowych upalnych weekendów na dzikim kąpielisku Babi Loch niedaleko Popielowa. Na odpoczynek przyjeżdżają tu mieszkańcy kilku pobliskich wsi. Więc publika dla wyczynów 23-letniego Janka była, ale po skoku nikt nie bił braw. Trzeba było wzywać pogotowie.

Niewiele brakowało, a karetka zabierałaby z Babiego Lochu dwóch pechowych skoczków. Przed Janem skoczył bowiem do wody jego 16-letni chrześniak, cała rodzina przyjechała tu z namiotami. Ale chłopak nie jest takim "akrobatą" jak jego ojciec chrzestny, więc zrobił to standardowo, z rękami wyciągniętymi przed głową. Miał więcej szczęścia niż wody: zarył dłońmi w dno, odbił się i wypłynął z mielizny. Janek tego nie zauważył, bo na skarpie szykował się do "marynarza".

- Chciał pokazać skok chrześniakowi, niedaleko też stały dziewczyny - mówi jego siostra, Ewa. - Ja stałam na drugiej stronie jeziorka, niewiele widziałam. Dopiero potem zauważyłam panikę jakąś.

Janek wylądował na jeszcze większej mieliźnie niż chrześniak. Woda w tym miejscu miała nie więcej niż 30-40 cm głębokości. Janek złości się, ale jego brat Jarosław go upomina: - Tam było do kolan, dopiero za korzeniem jest głębiej!

Równie dobrze chłopak mógłby skoczyć na główkę do piachu.
- Chciałem się podnieść, ale nie mogłem, nogi mi odjęło - mówi Jan. - To było straszne uczucie, głowa każe się nogom ruszyć, ale ich jakby nie było. Ręce też osłabły, ale wciąż machałem nimi, podczołgiwałem się. Krzyczałem do chrześniaka, by pomógł.

Chrześniak wyciągnął Janka na brzeg, zawołał jego brata, a ten wezwał pogotowie: - Powiedziałem ratownikom przez telefon, że brat ma złamany kręgosłup. Wszyscy wiedzieliśmy przecież, co to znaczy, jeśli ktoś nie czuje kończyn. Pogotowie przyjechało szybko, to trzeba przyznać. Dobrze, że tak szybko udzielono mu pomocy

Do Jana leżącego na brzegu też dotarło, co się stało. Powtarzał tylko w myślach: - Co ja zrobiłem!

Raczkować jak dzidziuś

Dziś Jan leży na oddziale neurochirurgii w opolskim Wojewódzkim Centrum Medycznym. Lekarze twierdzą, że miał dużo szczęścia - skok wprost na głowę z kilkumetrowej skarpy do wody o głębokości 40 cm - to igranie ze śmiercią. Chłopak najpierw wylądował na wyciągu.

- Założyli mi poroże - śmieje się.
Wyciąg pozwala na unieruchomienie, stabilizację kręgosłupa, szczególnie odcinka szyjnego. Na prześwietleniu kręgosłupa widać, jak jest zniekształcony, kręgi się przemieściły, są odłamy. Nic dziwnego, że sparaliżowane były obie nogi.

Wyciąg służył temu, aby kręgi choć częściowo wróciły do swego pierwotnego położenia - tłumaczy neurochirurg Zbigniew Florczak.

Po trzech dniach nastąpił kolejny etap leczenia: neurochirurdzy przeprowadzili operację, usunęli kostne odłamy. Ale na jednym zabiegu się nie skończy. - Tymi operacjami nie jesteśmy w stanie naprawić rdzenia kręgowego - mówi neurochirurg. - Jeśli nie został przerwany - to pacjent ma szczęście, można liczyć na powrót choćby części funkcji rdzenia kręgowego, a to oznacza powrót funkcji ruchowych. Janek walczy i dotychczasowa terapia przynosi pierwsze efekty. Zaczął ruszać lewą nogą. Prawa jednak wciąż odmawia posłuszeństwa.

- Ale zaczyna wracać w niej czucie - mówi z nadzieją chłopak.

Bartosz Nazimek, szef rehabilitantów na opolskiej neurochirurgii: - Pacjent będzie musiał uczyć się wszystkiego od nowa: siadania, wstawania i chodzenia. Będzie się tego uczył jak małe dziecko, ale jeszcze bardziej ostrożnie. Pionizowanie - w kołnierzu ortopedycznym. Stawanie - przy balkoniku. Do tego masaże, by poprawić ukrwienie, oraz - najważniejsze - ćwiczenia, minimum dwa razy dziennie po godzinie. I nie chodzi tu o ćwiczenia z ciężarkami. Wycieńczającą gimnastyką jest teraz na przykład ostrożne zginanie nogi. Leczenie potrwa tygodniami. Rehabilitacja - miesiącami.

Pełny powrót do zdrowia? Lekarze raczej wątpią w taki cud. Osoby po urazach kręgosłupa już na zawsze pozostają choćby w części niesprawne - w najlepszym wypadku mogą się poruszać, ale już powinny unikać uprawiania sportów, takich jak tenis, biegi, siatkówka, skoki...

- Statystyczny skoczek do wody, który złamał sobie kark, to dwudziestoparoletni młodzieniec, sprawny, wysportowany. Skok właściwie kończy jego aktywny etap życia - mówi dr Florczak.

Włącza się nieśmiertelność

Andrzej Prokopowicz, ratownik z WOPR w Opolu, widział już niejeden skok do wody z tragicznym finałem. - Na kąpielisku Silesia ze skarpy w pobliżu boiska do siatkówki plażowej do wody skakało kilku młodzieńców. Aż w końcu jeden z nich nie wypłynął. Wyciągnęli go koledzy. Nie czuł ani rąk, ani nóg.

Na nic zdała się natychmiast udzielona pomoc, akurat na kąpielisku były zawody nurkowe, więc i karetka pogotowia. Interesowałem się potem losem chłopaka, znajomy lekarz powiedział mi, że nie odzyskał władzy ani w rękach, ani w nogach - wspomina.

- Kręgosłup w części szyjnej jest najsłabszy i tam najłatwiej o urazy. W wodzie może się zdarzyć wszystko: znam przypadek, że jeden z młodzieńców skoczył na kolegę, który już był w wodzie - no i jeden z nich tego skoku nie przeżył...

Na opolskich strzeżonych kąpieliskach obowiązują zakazy skoków do wody. - Jak ktoś skacze, na przykład na części niestrzeżonej, to podchodzę i ostrzegam: "Widziałem, jak tacy jak wy skakali na złamanie karku. Potem czekał ich wózek. Jak chcecie, to skaczcie" - mówi ratownik. - Czasami pomaga.

Rok temu na kąpielisko Bolko do wody skoczył na główkę 12-letni chłopiec. - Były wakacje, rodzice w pracy, a dzieci nad wodą. Skakała ich trójka. Jeden z nich wyrżnął w dno - wspomina ratownik. - Udzieliliśmy mu pierwszej pomocy, wsadziliśmy w kołnierz ortopedyczny, przyjechało pogotowie.
Chłopczyk miał szczęście, kręgi były tylko nadwerężone.

Najgroźniejsza jest mieszanka: pływanie i zabawa w wodzie plus alkohol. - Na kąpieliskach co rusz zwracamy uwagę: "Po piwku nie skacz do wody, nie pływaj". Jednak po alkoholu często włącza się tzw. poczucie nieśmiertelności.

Tymczasm skakać trzeba umieć - mówi ratownik. - Woda jest gęstsza od powietrza, ciało uderza w nią jak w beton. Trzeba mieć też pewność, jaka jest głębokość wody. Jak widzę młodzieńców, którzy skaczą do wody głębokiej na 1,5 metra na główkę, to cierpnie mi skóra.

Janek, pytany, czy jeszcze kiedykolwiek skoczy do wody, milczy. Patrzy na nogę, tę, która wciąż jest bezwładna. Chłopak wie, że swój limit szczęścia w życiu chyba właśnie wyczerpał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska