Sprzątaczka - zawód, jak każdy inny

fot. Sławomir Mielnik
fot. Sławomir Mielnik
Markowe ciuchy i wakacje we Włoszech dwa razy w roku to wcale nie przywilej gwiazd. Także sprząteczek.

Zofia Czyczkiewicz z Suchego Boru, lat 62 - w tym fachu pracuje ponad 15 lat. Sprzątała już na Uniwersytecie Opolskim, w Bibliotece Wojewódzkiej, drukarni i kilku prywatnych firmach. No i rzecz jasna po domach. Dziś dba o czystość w biurach jednej z opolskich firm pośrednictwa pracy. To tam przeżyła chwile grozy.

- Chodzę do nich dwa razy w tygodniu po pięć godzin. Wycieram kurze, podłogi, myję okna, czasem kubki po kawie pozmywam - opowiada mieszkanka Suchego Boru. - Pogadam trochę z młodymi dziewczynami, pośmieję się. Potem schodzę do piwnicy, gdzie mają pomieszczenia socjalne, i tam się przebieram.

Kilka miesięcy temu, jak zawsze po pracy, zeszła na dół i usiadła na pięć minut, żeby trochę odetchnąć. Kiedy wyszła na górę, nie było już nikogo. To, że jest w firmie sama, potwierdził alarm, który zareagował na jej ruchy. - Myślałam, że dostanę zawału, jak ta syrena zaczęła wyć - opowiada do dziś jeszcze poruszona sprzątaczka. - Już sobie wyobrażałam, jak mnie stamtąd w kajdanach wyprowadzają... Zanim bym się im wytłumaczyła, to by mnie zamknęli!

Na szczęście zanim zjawiła się grupa interwencyjna z agencji ochrony (a była już w drodze), pani Zosi udało się dodzwonić do szefowej firmy z komórki. W huku syren wyjaśniła sytuację i pracownicy przyjechali ją uwolnić. - Teraz jak schodzę do tej piwnicy, to wszystkim mówię, że idę, przebieram się szybko i uciekam! - śmieje się pani Zosia.

Niefrasobliwi rodzice, wredne kocury
Małgorzacie, lat 30, mieszkance podopolskiej wsi, nie pomogła nawet komórka, gdy została popilnować dwójkę dzieci znajomemu małżeństwu: - Chłopaków - półtorarocznego i trzyletniego - dobrze znałam, bo siedziałam już z nimi wcześniej, więc nie było problemu - wspomina pani Gosia. Gorąco zaczęło się robić po północy, kiedy rodziców nie było widać, a ona nie mogła się do nich dodzwonić. - Chodziłam od okna do okna, wyglądałam i nasłuchiwałam - opowiada kobieta. - Wprawdzie do domu iść nie musiałam, bo sama jeszcze wtedy nie miałam rodziny i dziecka, a płacili mi za godzinę, więc licznik bił na moją korzyść. Ale zaczęłam się martwić, myślałam już, że coś się stało.

Gospodarze w drzwiach stanęli dopiero po godz. 8 rano i z rozbrajającą szczerością przyznali, że padły im obie komórki, a wracać nie mieli jak.

Pani Gosia z pilnowania dzieci, mimo stresu, nie zrezygnowała. Dodatkowo sprząta, prasuje czy gotuje. Przed świętami od roboty nie może się ogonić. I nie narzeka. - Jak się pracuje na czarno i nie trzeba odprowadzać żadnych składek, więc miesięcznie na pojedynczych zleceniach można 700-800 złotych wyciągnąć - stwierdza.

Nie mniej nerwowe popołudnie, ale z powodu kota, przeżyła z kolei Jolanta, 47-letnia opolanka. Pracuje na czarno, za sprzątanie trwające 3-4 godziny bierze 60 zł. W jednym z trzech domów, w których bywa dwa razy w tygodniu, jest rasowy kocur.

- Jaka to rasa - nie wiem. Jest wielki, kudłaty i wredny - opowiada pani Jola. - Już nie raz mnie podrapał, jak go przeganiałam z kanapy. Ale moi gospodarze mają na jego punkcie bzika. Ciągle o nim gadają, pytają, co robił i czy coś jadł, jak ich nie było. A żarcie dostaje takie, że za maleńką puszkę trzeba płacić więcej niż za obiad w niejednej knajpie!

Któregoś dnia kot - wart pewnie kilka ładnych tysięcy złotych - wykorzystał moment podczas mycia okien i czmychnął przez uchyloną szybę. - Co ja się wtedy za nim nabiegałam! Co się nawołałam i naprosiłam! Klęłam i płakałam na przemian… - opowiada przejęta pani Jola. - Jakby mu się coś stało, to do końca życia bym się nie wypłaciła...
Pomogła puszka tuńczyka znaleziona w lodówce. Kot dał się skusić i wrócił do domu. - Teraz jak myję okna, to kota do innego pokoju wynoszę i zamykam - mówi Jolanta.

Babcia - szamanka
Maria z Opola, wieloletnia pracownica służby zdrowia, wspomina z kolei panią Kazimierę, opiekunkę dwójki swoich dzieci, dziś już dorosłych. Maluchy nazywały ją "babcią". Z młodszym z dzieci był w pewnym momencie spory kłopot. - Córka cierpiała na jakiś rodzaj nerwicy - opowiada mama. - Dziecko budziło się o drugiej, trzeciej nad ranem z płaczem, rzucało w łóżku. Ataki histerii zdarzały się często.

Rodzice jeździli z małą do lekarzy, chodzili do terapeutów.
- Którego dnia pani Kazimiera zagadnęła nieśmiało, czy ona nie mogłaby spróbować pomóc dziecku - za pomocą ziół i ludowych czarów - wpomina pani Maria. - Mąż najpierw się zirytował, ale potem machnął ręką. Ja stwierdziłam, że kilka ziół, którymi w dodatku dziecko miało być tylko okadzane, nie zaszkodzi. Zgodziliśmy się.

Rytuał wyglądał tajemniczo, a pani Kazimiera zachowywała się jak rasowa szamanka. - Przyszła wieczorem z garścią suchych traw i listków, zapaliła je tak, żeby mocno dymiły i kilka razy zrobiła nimi kółka wokół głowy córki. Potem przeciągnęła ją przez swoją starą spódnicę i dziwnie zmęczoną położyła spać. A sama - bez słowa, bo nie mogła się odzywać do nikogo - poszła do domu. Musiała podobno po drodze przejść w milczeniu przez co najmniej trzy mosty...
Pani Maria do dziś czuje się lekko zakłopotana, snując tę opowieść.
- Tym bardziej, że córka - nie wiem, czy po zapisanych przez lekarzy lekach, czy po tych czarach, zaczęła regularnie sypiać i ataki histerii się nie powtórzyły... - kwituje.

Wakacje za darmo lub z pieprzykiem
Ania, 38-latka z Opola, sprzątaczka od 12 lat, dziś pracuje u znanych opolskich biznesmenów. Wcześniej przez kilka lat sprzątała we włoskich hotelach. - Jestem pogodna i bezkonfliktowa, dlatego ze wszystkimi moimi pracodawcami utrzymuję bardzo dobry kontakt. Dzięki tej sympatii w tym roku zimą tydzień spędziłam z córką w hotelu w Livigno, a latem jedna z moich byłych szefowych zaprosiła nas na 10 dni nad włoskie morze w pobliżu Neapolu - opowiada opolanka. - W obydwu przypadkach miałam opłacone: przejazd, pobyt, a nawet ski-passy. Wygrzałyśmy się na słońcu, pochodziłyśmy na biegówkach i wypoczęłyśmy jak nigdy.

Dziś Anna przez pięć dni w tygodniu po 4-6 godzin sprząta w trzech domach u właścicieli dużych opolskich firm. Zarabia nawet 2 tys. zł miesięcznie (jak godzin jest więcej, bo trzeba pomyć okna czy wyprać dywany).

- Mam szczęście do ludzi, moi pracodawcy bardzo mi pomagają - opowiada. - Ostatnio na przykład jedna z szefowych pożyczyła mi kilka tysięcy złotych na nieokreślony czas, żebym mogła sobie kupić używany samochód. Dzięki temu nie musiałam się zadłużać w banku.
Iwona, lat 45, przez kilka lat sprzątała w Grecji w hotelach. To, co tam widywała, na antenie Radia Maryja siałoby nie lada zgorszenie. Najgoręcej bywało na Kosie, na który przyjeżdżały wygłodniałe seksualnych przeżyć mieszkanki Skandynawii. - Pamiętam na przykład dwutygodniowy pobyt trzech młodych Szwedek, które na ścianie w pokoju przypięły sobie wyrysowaną tabelkę. Każdego dnia przy swoich imionach dopisywały kolejne męskie. W ten sposób katalogowały facetów, których poprzedniego dnia poderwały - opowiada sprzątaczka. - Że te krótkie związki konsumowały - nie było wątpliwości. Każdego dnia za którymś łóżkiem znajdowałam jak nie opakowania po prezerwatywach, to nawet zużyte gumki…

Któregoś dnia na stoliku w pokoju pani Iwona zastała obrazek usypanego z cukru męskiego członka. - A na samej górze, żeby było bardziej realistycznie, dziewczyny zrobiły plamkę ze śmietany - śmieje się sprzątaczka. - Do dziś żałuję, że nie zrobiłam wtedy zdjęcia komórką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska