Sprzedam tysiąc metrów kwadratowych

Witold Żurawicki
Póki w zamkach były pegeery - zabytki trzymały się. Potem ich losy były już bardzo różne. Wiele z nich czeka na inwestora z wielkimi pieniędzmi.

Brakuje pieniędzy na renowacje. Poza tym służby ochrony zabytków są opieszałe: nie było rejestrów, zdecydowanych działań konserwatorskich, przymuszających właścicieli do restauracji obiektów. Takie są generalne wnioski z kontroli Najwyższej Izby Kontroli, która zbadała stan zabytków będących we władaniu Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Koordynatorem pracy NIK w skali kraju była jej opolska delegatura.
- Jako region Opolszczyzna wypadła całkiem dobrze. W innych częściach kraju zabytki na terenach popegeerowskich są w zdecydowanie gorszej kondycji - ocenia Krystian Hanak z opolskiej Delegatury NIK. - Prawda jest też taka: w ochronę tych obiektów agencja zainwestowała tyle, na ile ją było stać. Powiem więcej: opolski oddział wyróżnia się na plus choćby w tym, że sfinansował wydawnictwa - oferty, zawierające opis zabytków.
W Oddziale Terenowym AWRSP w Opolu zabytki dzielą na trzy grupy. Pierwsza to obiekty puste, które można by sprzedać (dwa kompleksy pałacowo-parkowe).
Druga grupa (najliczniejsza) - to obiekty wydzierżawione. I tutaj nie było przypadku - zdaniem agencji - by dzierżawcy złamali ewidentnie ustawę o ochronie dóbr kultury. Ale z drugiej strony nie mieli oni obowiązku renowacji tych obiektów. W umowach dzierżawnych zobowiązywali się do utrzymania ich "w stanie nie pogorszonym".
Trzecia grupa to tak zwana "mieszkaniówka" - czworaki, dworki, pałacyki zamieszkane dzisiaj przez byłych pegeerowców (np. Pawłowice koło Namysłowa). Ludzi stamtąd nie ma gdzie wyprowadzić, a jednocześnie nikt nie ma pieniędzy na remont obiektu. Mieszkańcy zazwyczaj są bez pracy, więc o inwestycjach z czynszów nie ma co marzyć. Agencja opłaca jedynie drobne naprawy.
W tej grupie doszło do sytuacji patowej: w niektórych przypadkach konserwator zabytków nie zgadza się na sprzedaż lokatorom odrębnych lokali - chce mieć jednego właściciela, który będzie sprawował pieczę nad pałacykiem. A obiekt już "podpada" pod ustawę z lutego 2001 o zasadach zbywania mieszkań zakładowych - nie dającej możliwości sprzedaży budynków wraz z najemcami.- I tutaj nie możemy zrobić nic - przyznaje Jerzy Kołodziej, dyrektor OT AWRSP.
Najlepiej mają się zamki i dworki, które znalazły bogatych nabywców. W renowację tak murów, jak i wyposażenia wnętrz, w urządzenie ogrodów trzeba było włożyć sporo pieniędzy. A przede wszystkim mieć pomysł, na co je zaadaptować. Najczęściej na hotele, zajazdy, centra konferencyjne itp. I niektóre z tych obiektów mogą być wizytówkami - zamki w Komorznie, Frączkowie, czy w Niewodnikach. Ale nie wszystkie miały takie szczęście.
Agencja przejęła zabytki od wojewody w roku 1993. Ale wcześniej los wielu takich obiektów był w rękach samorządów lokalnych, które na przełomie lat 80. i 90. zwietrzyły świetny interes: stary zamek kupią ludzie z wypchanymi portfelami i zrobią z nich choćby ośrodki wypoczynkowo-rekreacyjne. Ze sprzedaży do gminnej kasy wpadnie sporo grosza, a z czasem powstaną miejsca pracy, ożywi się ruch turystyczny itp. Niestety, często więcej sprytu okazywali nabywcy.
Tak było choćby z zamkiem w Kopicach, który mieścił kiedyś zakład kombinatu rolnego z Grodkowa. Secesyjne zamczysko, przed wojną rezydencja rodziny Schafgotschów, słynęło z pięknej architektury. Wielki park, w którym nie brakowało pomników przyrody, był unikatem na skalę europejską. Zresztą przed wojną w majątku planowano urządzenie pól golfowych, a nawet małego lotniska dla samolotów, które sporadycznie lądowały w Kopicach już w latach trzydziestych. W pobliżu miała pobiec nitka kolei, łączącej Nysę z Grodkowem.
Po wojnie w zamku była dyrekcja zakładu pegeeru, a w czworakach i spichlerzach hodowano świnie. Potem zamek i obejścia gospodarskie zrujnowały dwa pożary, ale jeszcze w latach 70. w budynku zamkowym czy w zabudowaniach spotkać można było unikatowe rzeźby, płytki z terakoty, wyposażenie sanitarne. Jednak czas i wandale zrobili swoje i z czasem w Kopicach zaczęły straszyć niemal gołe ściany zamczyska i wyszczerbione mury obronne. Powyrywano z nich nawet ozdobne płyty z piaskowca.
Na początku lat 90. za 50 starych milionów złotych gmina sprzedała kompleks biznesmenowi z Krakowa. Należność miała był płatna z ratach do roku 2014. Biznesmen ociągał się pięć lat z wpłatą pierwszej raty (15 starych milionów), by potem zacząć się bawić z gminą z ciuciubabkę, gdyż nagle zniknął. Nie reagował na żadne pisma i monity. Gmina zaś miała kłopoty z nadzorem budowlanym, który ponaglał ją do "zabezpieczenia obiektu", czyli doprowadzenia do takiego stanu, by przygodnemu przechodniowi nie spadła na głowę cegłówka. Gmina, oczywiście, pieniędzy nie miała.
- Cały czas staramy się o zwrot zamku, ale szanse na to są chyba niewielkie - przyznaje Zbysław Bil, burmistrz Grodkowa. - W ciągu roku zjawia się kilku potencjalnych inwestorów, którzy deklarują chęć odkupienia Kopic. Ale gdy pojadą na miejsce i obejrzą zamek - słuch po nich ginie. Z perspektywy czasu już wiem, że aby taki obiekt wrócił do życia, to trzeba znaleźć inwestora z gigantyczną forsą.
To typowy przypadek, można się jedynie domyślać, że pod zastaw Kopic biznesmen wziął kilka wysokich kredytów albo liczy, że w przyszłości za grube pieniądze sprzeda obiekt obcokrajowcom.
Jednak i w Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa przyznają, że stare dworki i pałace sprzedawali, gdy tylko nadarzyła się okazja. Mieli jednak większe rozeznanie o potencjalnych klientach. Bywało jednak i tak (Biestrzykowice), że klient wpłacał pierwszą ratę i... znikał. Na nieruchomości jest hipoteka, więc obecnie odzyskaniem majątku zajmuje się komornik. Co jednak nie zmienia faktu, że zameczek nie doczekał się renowacji.
Jerzy Olszowy, specjalista do spraw budownictwa w OT AWRSP wrzuca kamyczek do ogródka służb ochrony zabytków: - Dopiero w momencie, gdy pojawiał się klient, zaczynały wykazywać aktywność i stawiać warunki, które opóźniały procedury. W efekcie do kilku transakcji nie doszło.
- Wykreowaliśmy swoje ceny - fakt, bardzo umiarkowane - z rozmysłem. Chodziło o to, by te obiekty sprzedać, bo wiadomo, że w ich renowację trzeba wyłożyć minimum dziesięć razy więcej - informuje Jerzy Kołodziej.
Skaranie boskie z dworkami mają dzierżawcy gospodarstw rolnych. W wielu obiektach chcieli urządzić biura, ale gdy wyszło, że ze względu na zabytkowy charakter budowli trzeba restaurować wszystkie łuki, okna itp. - koszty remontów i adaptacji lawinowo rosły. Rezygnowali.
Sporo szczęścia miał Stanisław Machnio z Wójtowic koło Grodkowa. Kupił dworek, którego dokumentacja zaginęła, więc spokojnie mógł wymienić okna, wykafelkować podłogi. Wcześniej jednemu z lokatorów musiał poszukać innego mieszkania. Przed wojną w dworku mieszkał rządca, teraz w budynku o powierzchni ponad tysiąca metrów kwadratowych są biura, niewielka salka konferencyjna - ośrodek dowodzenia ponad 1000-hektarowym gospodarstwem.
- Koszt takiej podstawowej adaptacji to 50 tysięcy złotych - mówi Stanisław Machnio. - Ale dzisiaj, biorąc pod uwagę brak dochodowości rolnictwa, na taki prezent bym sobie nie pozwolił. Żeby ten dworek kompletnie odrestaurować, musiałbym gospodarować chyba z 500 lat.
Jeszcze inna sytuacja jest w Kostowie (gm. Byczyna). W byłym zakładzie pegeeru w najlepszych latach pracowało nawet ponad 100 osób. Część z nich mieszka do dzisiaj w zabytkowym dworku - 11 rodzin. Na parterze biura ma "Kost- Rol" - spółka gospodarująca na gruntach byłego pegeeru, która zatrudnia już tylko 17 osób. Wraz z lokatorami zawiązała wspólnotę mieszkaniową, której prezesem jest Krzysztof Jabłoński: - Powinniśmy zrobić generalny remont instalacji wodnej, kanalizacji, elektryki. Ale nie ma pieniędzy, bo część ludzi nie ma pracy. Mamy jednie na drobne remonty bieżące. O restauracji dworku nie ma mowy, bo za co?
Smutny krajobraz osiedli popegeerowskich, w których szaleje bezrobocie, ma swój wyraz także w stawkach czynszu, jaki w Kostowie płacą od 1 metra kwadratowego: za centralne ogrzewanie - 1 złoty, fundusz remontowy - 50 groszy, fundusz eksploatacyjny - 40 groszy.
Były pegeer prowadził intensywną produkcję zwierzęcą. "Kost-Rol" zrezygnował z niej ze względów ekonomicznych. Ale w spadku zostały mu poniemieckie obory w Ciecierzynie - na nieszczęście figurują w rejestrze zabytków, więc spółka nie dostała zgody na ich wyburzenie. W efekcie miejscowi wandale i czas dopełniają dzieła zniszczenia.
- Problem w tym, że jakiemuś złodziejowi może na łeb spaść belka stropowa i wtedy nas będą ciągać, żeśmy obiektu nie zabezpieczyli. A spółki po prostu na to nie stać - wyjaśnia Jan Ciurys, specjalista od spraw mechanizacji.
- Oczywiście najlepiej jest sprzedać zabytek, nawet za symboliczną opłatą. Ale sęk w tym, że gdy pojawi się klient, trzeba kuć żelazo póki gorące. Żeby się nie rozmyślił - przyznaje Olszowy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska