Sześć lat temu zostali wyrzuceni z TSKN. Czy wrócą w szeregi Mniejszości Niemieckiej?

fot. Archiwum
Norbert Rasch
Norbert Rasch fot. Archiwum
Za powrotem w szeregi TSKN usuniętych przed laty działaczy jest nie tylko jego szef Norbert Rasch, ale nawet ci, którzy ich wtedy wyrzucali. Sami zainteresowani chcą się wpierw rozmówić z zarządem Towarzystwa.

Sześć-siedem lat temu opuszczali Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Niemców z wilczym biletem i z piętnem szkodników. Dziś lider Towarzystwa zaprasza ich raz jeszcze w szeregi. Reagują różnie. Najbardziej jednoznacznie Bernard Sojka, niegdyś członek założyciel i wicelider Towarzystwa - choć prywatnie pogodzony z Henrykiem Krollem - ani myśli o tym, by angażować się na nowo w sprawy TSKN. Jest zdania, że dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi. Zarzuca opolskim Niemcom brak ducha wspólnoty i indywidualności zdolnych do kierowania TSKN-em.

- Rasch chce dobrze, a Bernard Gaida to bardzo mądry chłopak, tylko że to o wiele za mało - uważa Sojka. - Za dużo za to jest w zarządzie ludzi, którzy kiedyś nadskakiwali Krollowi, a dziś z takim samym zapałem kadzą Raschowi. A analitycznego myślenia ciągle brakuje. Nie widzę tam miejsca dla siebie.
Inni znani dysydenci, Joachim Czernek, były starosta krapkowicki, i Hubert Beier, nie wykluczają powrotu. Chcą się jednak najpierw rozmówić z zarządem na temat swojej nowej roli w TSKN.

- Widzę swoje miejsce w strukturach, szczegóły trzeba omówić - deklaruje Hubert Beier.
- Nie stawiam warunków ani nie oczekuję zaszczytów - mówi Joachim Czernek. - Kiedyś ofiarowałem Towarzystwu swoją wiedzę, czas i umiejętności. Jeśli znów mogą się one przydać, jestem gotów o tym rozmawiać.

Mogą wrócić choćby dziś
Jeśli bardziej i mniej znani dysydenci zdecydują się wrócić, procedura ich przywrócenia do Towarzystwa jest bardzo prosta. Wszystko dlatego, że statut TSKN w ogóle nie przewiduje takiej możliwości, że wydaleni mogą wstąpić drugi raz. A skoro tak, to - przynajmniej teoretycznie - wystarczy w każdej chwili zgłosić swój akces do jednego z kół DFK i zacząć na nowo wpłacać składki. I to wszystko. Pod warunkiem, że znajdzie się dodatkowo dobra wola - polityczna - władz TSKN i prywatna - samych zainteresowanych.

- To była i nadal jest wada naszego statutu - przyznaje Bruno Kosak, członek zarządu zarówno w chwili wyrzucania Sojki, Czernka i Beiera, jak i dzisiaj - że w nim nie było żadnych kar pośrednich - upomnienia, nagany itp. Jak ktoś podpadł, można go było tylko usunąć za działalność na szkodę Towarzystwa. Drugim sposobem utraty członkostwa była już tylko śmierć.

Wszyscy dysydenci zostali więc w papierach wydaleni za to samo - działalność na szkodę, ale w praktyce każdego wyrzucano za co innego. Joachim Czernek nie zgodził się na udział przedstawiciela SLD w zarządzie powiatu lub przewodniczenie przez niego jednej z komisji. Lewica dostała w ten sposób pretekst, by nie zgodzić się na oddanie mniejszości funkcji marszałka. Zamiast Ryszarda Galli została nim Ewa Olszewska.

- Byliśmy wtedy na niego autentycznie wściekli - przyznaje Kosak. - A on pryncypialnie nie zgodził się, by władze TSKN wywierały na niego presję, i postawił na swoim.

- Beier został wydalony, bo w wyborach do sejmiku w 2002 roku wystartował z listy Ruchu Autonomii Śląska - przypomina sobie Jan Lenort, wówczas sekretarz TSKN. - Podczas spisu agitował na rzecz wpisywania narodowości śląskiej i oczerniał w mediach posła Krolla. Sojka przez całe lata bił w nasze Towarzystwo w różnych mediach i zarzucał nam nadużycia finansowe w prowadzeniu kampanii wyborczej, co nie miało pokrycia w rzeczywistości.

Strony sporu procesowały się ze sobą latami, z różnym skutkiem. Dziś każda z nich widzi tamte kontrowersje trochę inaczej.
- Nawet kasacja pana Beiera do Sądu Najwyższego przeciw nam została odrzucona - mówi Jan Lenort. - Mam na papierze opinię sądu, że sposób prowadzenia Towarzystwa przez Henryka Krolla był autokratyczny - replikuje Hubert Beier.

Wszyscy ich chcą
Żaden z głośnych dysydentów nie potrzebuje dziś TSKN jako trampoliny do osobistej kariery. Przez lata radzili sobie bez tej podpórki i zapewnili sobie pozycję osobistą i biznesową. Z drugiej strony, Towarzystwu - ze swoim doświadczeniem i autentycznie niemiecką świadomością - mogliby się przydać.
- O żadnej trampolinie nie ma co mówić - uważa Bernard Gaida, wiceszef TSKN. - Parafrazując Kennedy'ego, powiem: Nie pytaj, co Towarzystwo może zrobić dla ciebie, tylko co ty możesz dać Towarzystwu.
Po latach wokół powrotu dawnych działaczy do TSKN panuje zaskakująca zgoda. Za ich ponownym przyjęciem w szeregi są - co zrozumiałe - przedstawiciele nowej generacji we władzach mniejszości - Norbert Rasch czy Bernard Gaida. Ich powrót witają też z radością członkowie zarządu, którzy wtedy głosowali za ich usunięciem - Bernard Kus i Bruno Kosak.

- Te wydalenia to była przesada - przyznaje Kosak. - Nie wolno usuwać z organizacji za to, że ktoś ma inne poglądy. Trzeba uczciwie przyznać, że daliśmy się wtedy zmanipulować. Dlatego ja już prawie rok temu zaproponowałem na zarządzie, by zaprosić ich z powrotem. Cieszę się, że teraz jest to coraz bardziej prawdopodobne.
Przyjęciu wyrzuconych niegdyś działaczy nie sprzeciwiają się nawet Jan Lenort i Henryk Kroll.

- Nie mam nic przeciwko temu - mówi Kroll. - W TSKN nie podejmowało się decyzji jednoosobowych. Wykluczył ich zarząd, nie ja sam. Nie wiem, czy teraz wracający mogą się Towarzystwu przydać. Dla mnie to nie jest żadna sprawa.
- Każdy może wstępować do takiej organizacji, do jakiej chce - wtóruje mu Jan Lenort. - Zarząd nie ma w tej sprawie nic do gadania, więc i ja nie mam. Dlatego pan Rasch nie będzie mnie musiał w tej sprawie przekonywać. Nie sprzeciwiam się. Ale powrót jednego czy drugiego człowieka wiele nie zmieni. TSKN jest nadal organizacją masową.

To kto ich usunął?
Deklaracja Henryka Krolla wzbudziła w środowisku mniejszości spore zdziwienie. Czyżby po latach miało się okazać, że niewygodnych działaczy zarząd usunął z TSKN wbrew jego woli? - pytają ludzie. Przecież to właśnie były lider i Jan Lenort byli najgorętszymi zwolennikami ich wydalenia.

- Przyznaję, że głosowałem wtedy za ich usunięciem - mówi Bernard Kus. - Byłem wtedy przekonany, że to jest słuszne. Nie wypieram się. Ale byliśmy przecież do takiego głosowania przekonywani, i to dość apodyktycznie. Dlatego bardzo się słowom Henryka Krolla dziwię.

Zanim jeszcze nowi-starzy działacze znajdą się znów w Towarzystwie, trwa dyskusja o tym, co ich obecność przyniesie TSKN-owi. Nawet najwięksi optymiści nie spodziewają się chyba, że każdy z wracających automatycznie przyciągnie za sobą tłum nowych członków. Z drugiej strony, zmiana wizerunku TSKN, której zaproszenie jest częścią, może zachęcić do ponownego zaangażowania tych, których wprawdzie nikt z TSKN nie usuwał, ale odeszli sami, bez oficjalnych deklaracji i oddawania legitymacji. Po prostu zniechęceni przestawali płacić składki i - co jeszcze ważniejsze - angażować się w mniejszościową działalność.

Rasch samodzielny
Kiedy Norbert Rasch - nie uzgadniając tego z zarządem - ogłosił publicznie, że chce zaprosić dysydentów z powrotem, wzmocnił tym samym swoją pozycję samodzielnego lidera, zdolnego podejmować odważne decyzje bez oglądania się na poprzedników. Wrażenie to jeszcze się pogłębiło, gdy niemal w tym samym czasie zarząd nie wybrał Henryka Krolla delegatem na majowy zjazd Związku Niemieckich Stowarzyszeń, któremu - póki co - były poseł prezesuje. Ta ostatnia decyzja wywołała zresztą wśród niegdyś wyrzuconych bardzo różne oceny.
- Cieszę się, że go nie wybrano, to dowód na to, że Rasch umie konstruktywnie myśleć - uważa Hubert Beier.

- Taka decyzja w tym momencie jest błędem - ocenia Bernard Sojka. - Nie należy jednocześnie wystawiać kogoś w wyborach do europarlamentu i jednocześnie podcinać mu skrzydeł. Niestety, zarządowi zabrakło analitycznego myślenia.

Otwierając się na dawnych działaczy, TSKN pokazuje też, że chce zerwać z funkcjonowaniem na kształt partii politycznej.
- Trzeba porzucić dawne urazy, konflikty personalne i pseudopartyjne - uważa Bernard Gaida, wiceprzewodniczący TSKN. - Cała dyskusja o powrocie usuniętych jest tak naprawdę dyskusją o roli dialogu w Towarzystwie. Przecież nigdzie nie jest napisane, że wszyscy muszą się zgadzać ze sobą i mieć jedno zdanie na każdy temat. Gest usunięcia niektórych działaczy był tak naprawdę dowodem bezsilności. Brak dialogu prowadził do obustronnej porażki. Powrót może być dla obu stron sukcesem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska