Trąby powietrzne? Sorry. My po prostu w Polsce mamy taki klimat!

Redakcja
Skutki nawałnicy w Obicach na Kielecczyźnie: - To była trąba powietrzna - mówią mieszkańcy. Na zdjęciu jeden z poszkodowanych - Józef Wicha.
Skutki nawałnicy w Obicach na Kielecczyźnie: - To była trąba powietrzna - mówią mieszkańcy. Na zdjęciu jeden z poszkodowanych - Józef Wicha. Fot. Dawid Lukasik
Trąby powietrzne w naszym kraju były, są i będą. Kiedyś jedna z nich porwała pociąg towarowy, zabiła wielu ludzi - mówi Michał Kowalewski z Centrum Monitoringu Klimatu w Polsce.

Czytałam pana wypowiedź sprzed dwóch lat. Zapowiedział pan, że w ciągu najbliższych dziesięciu lat przeżyjemy osiem gorących pór letnich, z dość gwałtownymi zjawiskami pogodowymi. Prorok z pana jakiś?
To nie proroctwa, to statystyczna prawidłowość. Każde zjawisko fizyczne, a pogoda takim zjawiskiem też jest, podlega statystyce. Ze statystyk wynikają zaś zmienności, które mogą układać się w cykle oraz trendy. Na przykład o trzydziestoleciu 2011-2040 można wnioskować na podstawie lat 1981-2010. To jest najnowsze 30-lecie referencyjne.

Wtedy też było tak upalnie?
Oczywiście padały temperatury 36,9 stopnia Celsjusza w lipcu, a w sierpniu nawet 37,5 stopnia Celsjusza, a pamiętajmy, że to odczyty dokonane w cieniu. Oczywiście nasze prognozy nie są stuprocentowe, pojawiają się bowiem pewne szumy meteorologiczne, tak zwany efekt motyla, kiedy to jedno zjawisko, np. wybuch wulkanu - zmienia obraz i prognozę dla znacznej części kontynentu. Jednak generalnie można stwierdzić, że obecne upalne i dość gwałtowane lata będą się jeszcze powtarzać, i że wcześniej też tak bywało.

"Starzy górale" powiadają, że dawniej takiej pogody w Polsce nie było!
Pamięć ludzka jest zawodna, statystyka nie. Poza tym "starzy górale" czy też nasi starsi krewni, nawet jeśli dokładnie pamiętają pewne zjawiska pogodowe, to raczej te z najbliższego otoczenia, a nie z całej Polski. A my, meteorolodzy, dysponujemy danymi z kraju i regionu. Nie grożą nam więc luki w pamięci ani niewiedza o zjawiskach, które miały miejsce poza terenem naszej pracy czy zamieszkania.

Wichury i trąby powietrzne w Polsce to nic nadzwyczajnego?
Bywały i bywać będą. Czy wie pani na przykład, że w 1931 roku trąba powietrzna porwała wagony towarowe i zabiła kilka osób? Ta wiedza jest zresztą powszechna, wystarczy wrzucić w przeglądarkę Google hasło: trąba powietrzna w Polsce. Tyle że kiedyś nie było masowych mediów i szerokiej skali oddziaływania, Kiedyś, jeśli drzewo spadło na samochód dajmy na to w Strzelcach Opolskich, wiedzieli o tym głównie mieszkańcy Strzelec, a i to może nie wszyscy. Poza tym po wojnie były takie czasy, że wypadało się chwalić w mediach osiągnięciami, a nie klęskami, choćby żywiołowymi. Kto by w PRL-u pozwolił w prasie czy w radiu nagłaśniać, że w wyniku wichury bez prądu został cały powiat, albo że wiatr porwał dachy w wiosce? Kto by nagłaśniał wypowiedź wicepremiera: "Sorry, taki mamy klimat".

No, zima stulecia przedostała się do prasy…
Tak, bo trudno było już to ukryć. Jednak proszę zwrócić uwagę, że w prasie z tamtego czasu, a więc z przełomu lat 1978/1979, mamy informacje i zdjęcia dotyczące życia ludzi w zimie. Nie ma natomiast zbyt wiele o przestojach w zakładach pracy czy też o spowodowanych przez zimę stratach, czy na przykład o tym, że szron zerwał linie energetyczne w kilku wioskach. A dziś media, informując o nagłych zjawiskach pogodowych, skupiają się na stratach. Kiedyś rządziła partia i propaganda, a teraz rządzi pieniądz.

Skąd właściwie biorą się nagłe zjawiska pogodowe?

To czysta fizyka. W każdym ciele fizycznym zgromadzona jest energia: kinetyczna i potencjalna. W powietrzu też. Na przykład kinetyczna energia, jeśli mamy do czynienia z przesuwaniem się cząsteczek powietrza w jednym kierunku - tworzy wiatr. Potencjalna energia natomiast jest na przykład zmagazynowana w kropli deszczu i im cieplej, tym łatwiej tę energię wyzwolić i doprowadzić na przykład do zmiany stanu wody, z ciekłego na gazowy. Powietrze ma określoną pojemność energetyczną, im więcej zaś energii związanej z choćby z podgrzaniem powietrza i zmianami ciśnienia - tym większe ryzyko nagłego uwolnienia tejże kumulującej się energii, wyładowania jej w formie chociażby silnego wiatru, burz, piorunów.

Skoro to czysta fizyka - wszystko można przewidzieć. Dlaczego więc wciąż jesteśmy zaskakiwani nagłymi zjawiskami pogodowymi?

Nie uważam, że jesteśmy zaskakiwani. Synoptycy pracują non stop i przekazują, gdy trzeba - ostrzeżenia choćby do centrów zarządzania kryzysowego. Potrafimy z coraz większą precyzją przewidzieć, gdzie dojdzie do nagłych zjawisk pogodowych, np. 48 i 24 godziny przed czasem. Musimy być precyzyjni, to ważne na przykład dla pracy lotnisk. Inną rzeczą jest natomiast, na ile społeczeństwo, któremu przekazywane są ostrzeżenia, dostosowuje się do nich, rezygnując na przykład z podróży w czasie, kiedy przewidujemy wichury, nawałnice czy śnieżyce.

Może już powoli przyzwyczajamy się do ostrzeżeń pogodowych. W końcu nawet na komórkę dostajemy informacje: o godzinie 17.00 będzie burza w Opolu.
Mówi już pani o prognozowaniu automatycznym, kiedy to komputery według określonych modelów meteorologicznych przetwarzają dane i przekazują je dalej. Niestety, te modele działają z wyłączeniem czynnika ludzkiego.

To źle? Przecież - jak sam pan powiedział - zjawiska meteorologiczne to czysta fizyka, wystarczy więc matematycznie wszystko przetworzyć i wyliczyć prognozę pogody.
Powrócę tu do tzw. efektu motyla, jedno nagłe zjawisko, nawet gdzieś w sporej odległości, może zaburzyć tę automatyczną prognozę. Oczywiście odpowiednie dane można by było wprowadzić do programu i kazać mu przeliczać od nowa. Ale do tego potrzebna jest reakcja człowieka. Przede wszystkim modele to bardzo skomplikowane programy, powiem pani, że w naszym centrum prognozowania za pomocą modeli pracują komputery mieszczące się w 20 szafach. Na przeliczenie nowych danych potrzebują czasu. Człowiek natomiast, podstawie swej wiedzy oraz doświadczenia, może wyprzedzić maszynę w dochodzeniu do wniosków. I jeszcze jedno - istnieje kilka modeli prognozowania, każdy inaczej się sprawdza w zależności od terenu, na którym działa, a nawet w zależności od tego, czy przelicza dane w związku z nadejściem masy powietrza zwrotnikowego czy też morskiego. O tym wie już tylko człowiek.

Coraz częściej spotykam się z opiniami, że człowiek powinien dostosować się do klimatu. Skoro mamy ulewy, winien budować odpowiednio drożne kanalizacje burzowe, aby odprowadzały nadmiar wody. Skoro mamy silne wiatry i duże opady - odpowiednio konstruować dachy…

Budowlańcy, konstruktorzy, urbaniści - oni wszyscy z nami współpracują, raz na jakiś czas upewniając się, że obowiązujące normy techniczne przystają także do wymagań stawianych nam przez naturę. Robiliśmy na przykład analizy dotyczące osadzania się szronu na liniach energetycznych. Wydaje mi się, że obecnie obowiązujące w szeroko rozumianym budownictwie normy techniczne są adekwatne do klimatu. Jeśli coś się dzieje złego, na przykład dach zawala pod naporem śniegu, to nie dlatego, że śniegu było rekordowo dużo lub normy dla konstrukcji dachu zaniżone. Raczej w grę wchodzi błąd ludzki i zła eksploatacja, na przykład podwieszenie pod konstrukcję dachu elementów, które dodatkowo i ponad miarę go obciążyły.

Po wichurach, kiedy to drzewa spadają na auta i ludzi, słyszę często: przestańmy sadzić drzewa tuż przy drogach. To słuszna opinia?
Nie sądzę. Na pewno należy właściwie pielęgnować tereny zielone, prześwietlać drzewostany, usuwać suche gałęzie. Droga bez drzew rosnących przy poboczu jest bardziej narażona na boczne podmuchy silnego wiatru, kierowcy są też oślepiani przez ostre słońce, brakuje cienia. To bardzo niebezpieczne. Optymalna sytuacja w punktu widzenia bezpieczeństwa podróżnych to taka, kiedy mamy przy drodze rów a za rowem - drzewa. I to najlepiej nie topole, choć one szybko rosną…

Dlaczego?

Bo one są zbyt kruche. Znam taką drogę w okolicy Wrocławia, wzdłuż której rosną i śliwy, i topole. Te drugie są bardzo połamane przez wiatr. Warto też wiedzieć, że szpalery drzew zapobiegają zjawiskom erozji gleby na polach, które zwykle znajdują się wzdłuż tras.

Ostatnio często w Polsce silnie wieje; czy to oznacza, że poprawiają się warunki dla funkcjonowania farm wiatrowych? Wiem, że wykonuje pan analizy dotyczące tego problemu.
Silne wiatry są wręcz niewskazane. Przy prędkości 25 metrów na sekundę, a więc około 90 kilometrów na godzinę, wiatraki się wyłącza. Przy prędkości 5-8 m na sekundę następuje najszybszy przyrost produkcji energii wraz ze wzrostem prędkości. Natomiast jak wiatr osiągnie prędkość 1 metra na sekundę, siłownia pracuje z mocą znamionową, a więc maksymalną i dalszy przyrost prędkości wiatru nie generuje większej produkcji prądu z danego urządzenia. Powyżej prędkości 25 m/s automatyka wyłącza urządzenie. Dla poszczególnych modeli siłowni te prędkości progowe mogą być nieco przesunięte. Z drugiej strony jednak widzimy, że w ciągu 10 lat możliwości - nazwijmy to - produkcyjne wiatru w Polsce wzrosły: z pozoru niewiele, bo nie więcej niż 2%, ale biorąc pod uwagę to, że ten trend się utrzymuje, a żywotność farmy wiatrowej zwykle przewidziana jest na 30 lat - jest o co walczyć. Pamiętajmy jednocześnie, że Polska nie jest pod względem wietrzności jednolitym krajem - są tereny sporej ciszy, są tereny, gdzie panują bardziej korzystne warunki dla produkcji prądu z energii wiatru.

Skoro mówi pan, że Polska nie jest jednolitym krajem, to spytam, czy Opolszczyzna leży w innej strefie klimatycznej? Srogiej zimy u nas dawno nie było. Lata są upalne. Znajomy, który przeprowadził się do Opola z Mazur, jest przekonany, że teraz żyje na Bałkanach. Zimą ani razu nie założył zimowych butów czy kurtki ocieplanej… Od czerwca bez klimatyzacji nie umie funkcjonować.
Polska jest krajem rozciągniętym na sześć stopni szerokości i dziesięć długości geograficznej. To musi się odbić na pogodzie. Mazury leżą blisko polskiego bieguna zimna, czyli Suwałk, zaś na południowym zachodzie, a więc na Opolszczyźnie - temperatury są wyższe. Jest jeszcze jedno zjawisko - na wschodzie słońce szybciej wschodzi, a więc i zachodzi. Czyli gdy pani znajomy, pracując na Opolszczyźnie, wyjdzie z biura, a zakładam, że jest to około godziny 15-16, to robi to tuż po maksimum temperaturowym. Gdyby pracował na wschodzie kraju owe maksymalne temperatury byłyby słabiej odczuwane po jego wyjściu z pracy. To niby nie są wielkie różnice, ale organizm ludzki jest na nie dość wrażliwy.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska