Uzależnienia od hazardu nie można lekceważyć

fot. sxc
Ustawienie maszyny do gry przynosi właścicielowi lokalu od kilkuset do 10 tysięcy złotych miesięcznie. Nic dziwnego, że jednoręcy bandyci mnożą się jak grzyby po deszczu
Ustawienie maszyny do gry przynosi właścicielowi lokalu od kilkuset do 10 tysięcy złotych miesięcznie. Nic dziwnego, że jednoręcy bandyci mnożą się jak grzyby po deszczu fot. sxc
Zaczyna się niewinnie - od kilku wrzuconych monet. Potem przychodzą marzenia o wielkich wygranych, więc rosną stawki, a z nimi najczęściej długi. Skończyć się może nawet tragedią.

Samobójstw wśród uzależnionych od hazardu jest więcej niż wśród alkoholików.

Marcina spotykam we wtorkowy wieczór w niemal pustym pubie MV2000 na opolskim Zaodrzu. Pali papierosa za papierosem, nie odrywa wzroku od migającego kolorowymi obrazkami ekranu automatu i nerwowo naciska klawisze. Na rozmowę nie ma ochoty. Tym bardziej że dziś mu nie idzie. Ile już przegrał - nie chce powiedzieć. Jak długo gra - nie wie.

- Parę godzin, a w ogóle z dziesięć lat. Zaczynałem, jak miałem 14 lat, a dziś mam 24 - mówi w końcu.

Jak maszyna da...

Marcin od samego początku grał tylko na automatach, tzw. jednorękich bandytach. Stawiał od kilkudziesięciu do kilkuset złotych, w zależności od tego, ile akurat miał.

Często wygrywał? - Czasem tak. Bywało, że w tygodniu wygrywałem tyle, że starczyłoby na mały samochód - mówi. - Gorzej, że równie szybko to przegrywałem. Na pewno przez te lata więcej przegrałem, niż wygrałem.
- Z tą maszyną jest jak z babą - raz da, a raz nie... - kwituje siedzący obok nad kuflem piwa mężczyzna w średnim wieku.

Przedstawić się nie chce, bo jak się żona dowie, że grywa... - Nie to, żebym dużo przegrywał, popadł w długi. Gram rzadko i tylko na małych stawkach, za 10-20 złotych - tłumaczy. - A mimo to wygrywam, ostatnio dwa i pół tysiąca złotych. Ale uważam, bo to cholerstwo wciąga.

40-letniego Andrzeja, z którym rozmawiam przy jednym z automatów w barze Fatamorgana, wciągnęło. Dziś chodzi na terapię, jest uzależniony od hazardu. Czemu więc siedzi przy automacie? - Dla zabawy - wzrusza ramionami.
- Postawiłem tylko dwadzieścia złotych. Kiedyś stawiałem sto, dwieście.

Zaczęło się 5 lat temu. Dla zabicia czasu w barze wrzucił kilkadziesiąt złotych. Raz, potem drugi. Z czasem grywał coraz częściej i o coraz więcej. - I wygrywałem
- wspomina. - Był taki miesiąc, że wyciągnąłem z automatów 10 tysięcy. W następnym straciłem wszystko.

Zanim się zorientował, w dwa dni był w stanie przegrać wypłatę.
- Na szczęście jestem kawalerem, więc nie odejmowałem dzieciom od ust - mówi. - Grałem za tyle, ile miałem. Potem najwyżej pożyczałem na życie.

- Mam kolegę, który przez automaty stracił pracę i bardzo się zadłużył - opowiada siedzący obok Jerzy Sekulski. Sam też czasem grywa - raz w tygodniu, raz na dwa tygodnie. - Zazwyczaj przegrywam po 20-30 złotych, ale dwa tygodnie temu się odkułem - chwali się pan Jerzy. - Wygrałem 1200 złotych.

- Łatwo przyszło, łatwo poszło. W dwa dni przegrałem wszystko.

Kobiety lubią jednorękich bandytów

Automatów do gier z dnia na dzień jest coraz więcej. Pojawiają się w salonach gier, pubach, osiedlowych barach, a nawet w hotelach czy restauracjach.

- Na Opolszczyźnie są obecnie w 852 lokalach, a w każdym jest od jednego do czterech takich urządzeń - mówi Tomasz Nowak z opolskiej Izby Celnej, która kontroluje, czy urządzenia są legalne. Jeśli nie - ich właściciele płacą grzywny, od kilkuset do kilku tysięcy złotych. - Szacunkowo można przyjąć, że w całym województwie jest ponad trzy tysiące automatów.

Siedzą przy nich nie tylko panowie. Hazard wciąga też panie, zwłaszcza te po pięćdziesiątce. Pani Jasia jest na rencie, trochę dorabia tu i tam. Ma czterech synów, doczekała już wnuków. Do centrum gier Fair Play na opolskim ZWM-ie przychodzi średnio raz w tygodniu. Uzależniona od automatów wcale nie jest!
- zaznacza na początku.

- Po prostu - jak mam trochę wolnego grosza, to gram - kwituje. - Nigdy za więcej, niż sto, dwieście złotych. Jak mi nie idzie, to odchodzę. Trzeba wiedzieć, kiedy przestać, żeby nie zostać bez grosza.

Automaty polubiła kilka lat temu. Któregoś razu spróbowała, coś wygrała i stwierdziła, że może to być niezły sposób na dorobienie.

- I często wyciągam z nich 300-500 złotych - chwali się. - Za część pieniędzy znów gram, a część daję dzieciom i wnukom.

Pani Jasia dorzuca do automatu kolejne 20 zł i zaczyna następną partyjkę. Nie odrywa wzroku od wirujących figur nawet wtedy, kiedy sięga po papierosa.
- Żeby wygrać, trzeba grać o duże stawki - tłumaczy. - Zysk jest większy, jak zaryzykujesz.

Jakby na potwierdzenie automat gra zwycięską melodyjkę. - No, to dziś mam osiem stówek - cieszy się. - Włożyłam dwie, więc sześć jestem do przodu.

Zagłusza ją huk uderzających o metalowe korytko 5-złotówek. - A wie pani, że w Braksie, barze koło przychodni na ZWM-ie, ktoś wygrał ostatnio osiem tysięcy?

Barman jednego z opolskich pubów, w którym od kilku lat są automaty, wspomina starszą panią, która często wpadała do jego baru.

- Była chyba na emeryturze, bo często przychodziła tuż po otwarciu i potrafiła spędzić w barze cały dzień - opowiada. Chłopak prosi o anonimowość i niewymienianie nazwy lokalu, w którym pracuje, bo szef natychmiast by go zwolnił. - Ta pani od czasu do czasu coś wygrywała. Ale były takie miesiące, że w dwa dni traciła w automacie całą emeryturę. Na życie pożyczała potem od ludzi. Słyszałem, że kiedy o jej długach dowiedział się syn ze Śląska, zabrał ją do siebie i posłał do psychologów.

Automatów coraz więcej

Waldemar potrafił wygrać 10 tysięcy w kilka dni. Miał farta. - Kumple mówili, że mam rękę do maszyn - wspomina. - A ja w to wierzyłem i myślałem, że to początek, że się dopiero rozgrzewam i wielka wygrana przyjdzie wkrótce.

Planował, że część wygrywanych pieniędzy będzie inwestował w rodzinę: zbuduje dom, kupi samochód. Dlatego ciągle próbował i... przegrywał to, co wcześniej wygrał.

Jak brakowało mu pieniędzy, pożyczał. Zwracał, kiedy "się odegrał'. A jak się nie odegrał, to brał kredyt. Miał stałą pracę, więc z zaświadczeniem o zarobkach nie było problemu. W ciągu roku wziął pięć szybkich pożyczek w pięciu różnych bankach, w sumie 60 tysięcy. Kiedy o długach dowiedziała się żona, zabrała dzieci i odeszła.

- Potem wniosła o rozwód i alimenty, a sąd siadł mi na pensję. Nie byłem w stanie spłacać wszystkich rat - wspomina Waldemar.

Przez kilka kolejnych tygodni próbował się odkuć, oczywiście na automatach. Pożyczał, gdzie się dało. Długi rosły z dnia na dzień. A szczęście nie wracało. Zrobiło się nerwowo, kiedy wierzyciele zaczęli się upominać. Czara się przelała, gdy zwolniono go z pracy. Wtedy Waldemar się złamał. Za namową kolegi poszedł na terapię.

To było prawie dwa lata temu. Dziś znów pracuje, a puby z jednorękimi bandytami omija szerokim łukiem. - Jeszcze czasem mam ssanie, żeby zagrać - mówi. - Jak alkoholik, który ma ochotę wypić szklankę wódki. Dlatego wolę nie ryzykować.

- Właściciele lokali chętnie wstawiają automaty, bo mają prowizję od zysków. Miesięcznie dostają od kilkuset do nawet 10 tysięcy złotych tylko za to, że taki automat u nich stoi - mówi człowiek "z branży".

- Standardowo maszyny są ustawiane na 90 procent wygranych, czyli 90 procent wrzuconych pieniędzy powinno wrócić do grających. Pozostałymi 10 procentami dzieli się właściciel lokalu i właściciel automatu, a 180 euro miesięcznie od każdej maszyny kasuje państwo, naliczając podatek.

Biznes się kręci, a psychologowie i terapeuci alarmują, że uzależnionych od hazardu jest coraz więcej.

- Jeśli chodzi o Polskę, szacunkowo mówi się o kilkuset tysiącach osób - mówi Jacek Sędkowski, psycholog ds. uzależnień.

W przypadku tych najbardziej dostępnych urządzeń, czyli automatów, zazwyczaj zaczyna się od zabawy, 10-20 złotych wrzuconych, by spróbować, jak pójdzie.

- Czy od tych kilku złotych można się uzależnić? Nie. Ale mogą być początkiem nałogu - stwierdza Sędkowski.

Gra o wszystko

Z czasem to, co miało być zabawą, przekształca się bowiem w obsesję, konieczność, najważniejszą sprawę w życiu. Wygrana powoduje euforię, daje poczucie mocy i nadzieję, że szczęście już gracza nie opuści. Hazardziści często fantazjują wtedy o swoich wielkich wygranych. Snują wizję, co zrobią z pieniędzmi, planują wyjazdy, podróże, zakupy, inwestycje. Powtarzają sobie, że grają nie tylko dla siebie, ale też dla bliskich.

Przegrana powoduje złość, frustrację, spadek samooceny. Ale gracz, zamiast się wycofać, chce odzyskać stratę, odegrać się. Ceną są często kolejne przegrane, coraz większe długi, konflikty z otoczeniem.

Specjaliści alarmują - uzależnienia od hazardu nie można lekceważyć, bo może ono mieć tragiczne skutki.

- Może prowadzić nawet do śmierci - ostrzega Marzena Wojtczak-Słowikowska.
- Samobójstw wśród hazardzistów jest więcej niż wśród alkoholików. Stres spowodowany długami, w związku z tym często i kłopotami z rodziną, a nawet prawem, bywa nie do zniesienia.

To hazardowe długi miały pchnąć opolskiego strażnika miejskiego Janusza K. do napadów na banki, zakłady bukmacherskie i sklepy, którymi w 2008 roku żyło Opole. Na początku rozpoczętego niedawno procesu przyznał się do wszystkich 11 (w tym 4 usiłowań).

- Emocjonalne uzależnienie od gier, ryzyka, obstawiania bywa tak silne, że liczy się tylko to, by mieć na to pieniądze - stwierdza Marzena Wojtczak-Słowikowska. - W związku z tym jedni wchodzą w konflikt z prawem, a inni zaciągają kolejne kredyty. Tak robił jeden z moich pacjentów. Nie mógł ich spłacić, więc uciekł przed bankami za granicę.

Zdaniem specjalistów uzależniać mogą nie tylko ruletka, karty czy automaty, ale też konkursy audiotele, totolotek, wszelkiej maści loterie i zdrapki czy esemesy wysyłane na numery, z których przychodzą wiadomości o rychłej wygranej.

- Pewnie dlatego osób przyjmowanych na terapię mamy coraz więcej - mówi Marzena Wojtczak-Słowikowska, kierownik oddziału terapii w Ośrodku Leczenia Odwykowego w Woskowicach Małych. - Miesięcznie trafiają do nas średnio 3-4 osoby z całego kraju. Z Opolszczyzny w ostatnim czasie była jedna.

Hazard nie wybiera

Od gier uzależniają się mężczyźni i kobiety, młodsi i starsi.
Serwisant automatów z Opola wspomina starszą panią, mieszkankę jednej z podopolskich wsi, która w automacie stojącym w barze jej syna zrujnowała i jego, i siebie.

- Najpierw wrzucała swoją emeryturę i to, co zarobiła, stojąc czasem za barem. Potem grała za pieniądze trafiające do kasy fiskalnej. Jak syn się zorientował, co się dzieje, długi były nie do udźwignięcia - opowiada serwisant automatów z Opola.

- Leczyłem kiedyś 18-latka, który obstawiał w zakładach bukmacherskich - opowiada Jacek Sędkowski. - Zaczynał, kiedy miał 16 lat. Stał się nałogowcem w kilka miesięcy. Gdy brakowało mu pieniędzy, potrafił wynieść do lombardu nowy komputer rodzeństwa czy ukraść biżuterię matki. Rodzice zainstalowali w końcu w domu sejf.

Nim skończył osiemnastkę, pozadłużał się tak, że warszawscy gangsterzy, by go postraszyć, przewieźli go dwa razy w bagażniku. A i tak na terapię nie przyszedł z własnej woli - przyprowadzili go rodzice. Przeszedł sześciotygodniową kurację w ośrodku, ale nie miał silnej woli. Słyszałem, że kilka miesięcy później wrócił do nałogu.

Bo wyjść jest równie trudno jak z uzależnienia od alkoholu czy narkotyków. Potrzebna jest kilkutygodniowa terapia w ośrodku, a potem spotkania w grupach wsparcia. W Opolu grupa Anonimowych Hazardzistów spotyka się w każdą sobotę w domu katechetycznym przy kościele Piotra i Pawła przy placu Mickiewicza.
Jak dużo czasu trzeba, by wyjść z nałogu?

- Tak naprawdę nie wychodzi się nigdy, nie ma później bezpiecznego grania "dla zabawy" - stwierdza Jacek Sędkowski. - A na terapię, która pozwoli panować nad własnym życiem, jednym trzeba kilku miesięcy, a innym 2-3 lat.

Dlatego warto zwracać uwagę na bliskich, którzy próbują grać. Jeśli coraz więcej czasu spędzają w barze, częściej mają kłopoty finansowe, pożyczają pieniądze, kłamią - to powinny być dla nas sygnały ostrzegawcze. - Osoby uzależnione często są też spięte, drażliwe, miewają huśtawki nastrojów - podpowiada Marzena Wojtczak-Słowikowska.

Potem pojawiają się wyrzuty sumienia, depresja, poczucie bezradności.
Na koniec przychodzi czas odcinania się od bliskich. Poczucie beznadziei sprawia, że pojawiają się myśli samobójcze, a presja wierzycieli popycha czasem do przestępstw.

Specjaliści nazywają to fazą utraty nadziei - czwartym i ostatnim etapem rozwoju uzależnienia. Twierdzą, że pozostają wtedy tylko cztery wyjścia: ucieczka w alkohol i leki, więzienie, śmierć - samobójcza albo z rąk wierzycieli - albo zwrócenie się o pomoc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska