W Opolskim Centrum Rehabilitacji w Korfantowie dokonują cudów

fot. Klaudia Bohenek
fot. Klaudia Bohenek
Opolskie Centrum Rehabilitacji w Korfantowie to nie tylko zabytkowy pałacyk, blisko 200 szpitalnych łóżek i blok operacyjny. To przede wszystkim fantastyczny czyniący cuda personel i dozgonnie wdzięczni mu za to pacjenci.

Raz, dwa, trzy, cztery… - odlicza leżąca na stole operacyjnym pani Stenia, i nagle milknie ukołysana do snu.

Anestezjolog zrobił swoje, teraz na plac boju wkraczają chirurdzy. W korfantowskim OCR do wszystkiego się można przyczepić, ale na pewno nie do kwalifikacji personelu. Na próżno szukać tu kiepskiego lekarza, ordynatora, rehabilitanta. Praktycznie każdy to specjalista z górnej półki, zespół, który wspólnie dokonać może praktycznie niemożliwego. Kilka razy w roku przeprowadzają prekursorskie operacje z zakresu alloplastyki stawów biodrowych, operacje na kręgosłupie oraz zabiegi endoprotezoplastyki. Zwłaszcza jeśli idzie o staw kolanowy. Tym razem operuje dr Marek Czerner.

Pierwsze nacięcie - szybkie i sprawne. Zdecydowanym ruchem skalpela otwiera kobiecie kolano. Będzie wstawiał endoprotezę. A później jeszcze cztery inne - kolejnym pacjentom.
- Pracujemy tu jak widać na pełnych obrotach. Zdarza się nawet kilka zabiegów dziennie. Nie ma zmiłuj się - uśmiecha się szpakowaty doktor w zielonym kitlu.

To właśnie dr Czerner. Jeden z lepszych chirurgów ortopedów na Opolszczyźnie. Potwierdzeniem mogą być rozliczne dyplomy w jego gabinecie, na koncie sympozja naukowe, organizacja szkoleń, w tym międzynarodowych. No i rzecz jasna uznanie pacjentów Opolskiego Centrum Rehabilitacji w Korfantowie. To oni (przyjeżdżają tu ludzie z całej Polski), zazwyczaj pocztą pantoflową, robią największą reklamę szpitalowi. A przy tym samemu Czernerowi, który orócz tego, że jest ordynatorem chirurgii ortopedycznej, pełni również funkcję zastępcy dyrektora korfantowskiego OCR.

- Jeśli już będę musił iść pod nóż, to tylko w Korfantowie. Inaczej nie godzę się na żadną operację - spekuluje pan Tomasz, jeden z pacjentów OCR, obiecnie na rehabilitacji. Nie wiadomo jednak czy same ćwiczenia i fizykoterapia pomogą, bo w krzyżu łupie coraz bardziej. Stąd u pana Tomasza i prowadzących go lekarzy wizja skalpela.
Młoteczek Czernera

A przy stole operacyjnym w ruch idą inne narzędzia - wielkie zakrzywione nożyce, specjalistyczna wiertarka, coś na kształt dłuta i mega-śrubokrętu.

- Takie zabiegi to nasz produkt firmowy. Rocznie wstawiamy blisko trzysta endoprotez stawu kolanowego - całkowitych i częściowych. A wszystkich operacji ogółem wykonujemy około 900. Szybkimi krokami zbliżamy się więc do standardów europejskich - opowiada dr Czerner. - Zwłaszcza, że mamy dostawców z pierwszej półki. To zachodnie firmy, oferujące sprzęt, który można dobrać do indywidualnych potrzeb pacjenta.

A nie wszystkie szpitale tak skrupulatnie i drobiazgowo planują każdy zabieg. Tu - i owszem. Stąd na sali operacyjnej na podświetlaczu wisi kilka zdjęć rentgenowskich, wedle których medycy będą przeprowadzać operację. Doktor i asystenci co chwilę zerkają w tamtą stronę, mierzą coś, mówią cyfrowym szyfrem. - G4? Nie F7! , hasla, które tylko fachowcom coś mówią. Instrumentariuszka z godnym podziwu obeznaniem w niezmierzonym gąszczu swych instrumentów wyławia najodpowiedniejszy i wręcza ordynatorowi. - A teraz młoteczek Czernera. To doktora ulubione narzędzie, stąd też nazwa - śmieje się jeden z asystentów.

Z sali operacyjnej dochodzą odgłosy piły, młotka i innych narzędzi. A na oddziale rehabilitacji pani Dorota wylewa z siebie siódme poty. Rehabilitantka majstruje coś przy jej nodze, znaczy usiłuje rozćwiczyć kończynę z dziesięcioma śrubami w piszczeli. Bo Dorota jest po wypadku.
- Jak przywieźli mnie tutaj, to zupełnie nie umiałam chodzić. A dzisiaj - proszę zobaczyć - daję sobie świetnie radę wspierając się na jednej kuli - opowiada. - Cudotwórcy proszę panii…
W drugim kącie sali pan Krzysztof z Głubczyc wisi nad kozetką. Rozciąga mięśnie, kręgi, przygotowuje się do ćwiczeń. On też nie może się nachwalić pracujących tu ludzi. - Sympatyczni, kontaktowi. Nikt tu nie cierpi na znieczulice, nie przejdzie obojętnie obok pacjenta. Bez względu na płeć, wiek i status społeczny - twierdzi pan Krzysztof. - Bo tu na sali gimnastycznej, na kozetkach nie ma prezesów, kierowników i sprzątaczek. Wszyscy sa równi, a różni nas tylko intensywność bólu i rodzaj schorzenia…

Pan Krzysztof chwali rehabilitantów, śmieje się, że opędzić się od nich nie można. W pozytywnym słowa znaczeniu. - Wystarczy krzywo stanąć, źle usiąść i nie wiadomo skąd pojawia się karcący wzrok i nagana. W pierwszym tygodniu pobytu, to nawet bałem się lodówkę otworzyć, bo nie wiedziałem czy nie wyskoczy z niej jakiś magister - śmieje się pacjent.
Jakby na potwierdzenie tych słów w drzwiach staje Kasia Kowalska-Walczak, jedna z rehabilitantek. I karcąco na mnie spogląda. - A ty co? Na wczasach jesteś? Prostujemy plecy. I to już! - więc jak sztubak posłusznie wyginam kręgosłup w tył.

Trzeba walczyć
- Łapki skrzyżować, złapać środek ciężkości i liczymy do trzydziestu - nakazuje Kasia na szczęście już komuś innemu. Ze swojego pacjenta Kasia oka nie spuści. Choćby nie wiem co. Wie, że tylko intensywne i regularne ćwiczenia mogą tym ludziom pomóc. Oraz, że musi wyuczyć tego wszystkiego swoich podopiecznych, bo przecież po kilkutygodniowym pobycie w OCR nie wyjedzie z nimi do domu. Dlatego musi ich na przyszłość od siebie uniezależnić.
- Bywają tacy, co twierdzą, że pobyt w Korfantowie ani nie pomoże, ale też nie zaszkodzi - mówi Zbyszek Wąs z Zawady. - Prawda jest taka, że każdy z nas ma szanse wyjść stąd zdrowszy i bardziej sprawny, ale do tego potrzebne są chęci.

A niezmierzone wprost chęci ma na przykład Krzysiek Kwoczała z Zalesia Śląskiego. Codziennie na materacu spędza kilka godzin gimnastykując kręgosłup i wbijając sobie… gwoździe w różne cześci ciała. Takie lecznicze rzecz jasna, działające na zasadzie akupunktury.

Bo Krzysiek to były siatkarz, obecnie po operacji kręgosłupa. Wie, że tylko ciężką pracą zmniejszy sztywność w stawach, zniweluje ból.

On walczy. Ale niektórzy już dawno się poddali.
- Jeśli pacjent sam nie chce sobie pomóc, to my za niego całej roboty nie odwalimy - przynaje fizykoterapeuta Tomasz Rosiek. - My tu jesteśmy tylko po to, żeby dać pacjentom narzędzie w postaci zestawu ćwiczeń, korekcji postawy. A co oni z tym zrobią później to już ich sprawa…
No i robią. Jedni lepiej, drudzy gorzej. Leniwców, którym wydaje się, że do Korfantowa trafili za karę jak na dłoni zaobserwować można na sali gimnastycznej, a najlepiej na basenie. Kombinują, machają niedbale nogami, nie wykonują prostych ćwiczeń. Albo zamiast popływać, czym prędzej ładują się do ciepłego jakuzzi, by zwyczajnie poplotkować. Rzecz jasna mowa o tych, co mogą a nie robią, a nie tych, którym możliwości brakuje…

- Czy mogę tak niedyskretnie… To pańskie zęby, czy sztuczna szczęka? - dopytuje się starsza pani jakiegoś dżentelmena w podeszłym wieku, który ku uciesze ogółu prezentuje kompletne uzębienie.

- A pani po enedoprotezie, czy jeszcze przed? - zagaja do mnie mężczyzna koło 60-tki. Jako, że nie wiem która z odpowiedzi zadowoliła by go bardziej, przy czym każda mijałaby się z prawdą, odpływam kaleczoną żabką na bezpieczną odległość.
Na basenie gwarno, na sali gimnastycznej również. W jednym kącie ktoś prowadzi gimnastykę kręgosłupa, podczas której pacjenci z rozrzewnieniem wspominają pana Wiesia Kubala - mistrza nad mistrze - jak mówią. Ten przeszło 60-letni rehabilitant jak nikt inny potrafi zmobilizować do intensywnej pracy nad swoim ciałem. Zwłaszcza, że jest wiarygodny, bo ćwiczy razem z pacjentami. Chwilowo go jednak w OCR brakuje, bo poszedł na dłuższy urlop. Ale na pewno wróci. Taką tu wszyscy mają nadzieją.

W drugiem końcu sali młody niepełnosprawny chłopiec ćwiczy z piłką, ktoś inny podnosi drążek, rozciąga mięśnie, robi przeprosty. Z boku wszystkiemu przyglądają się stacjonarni rowerzyści. Pędzą ile sił w nogach, ale na szczęście w miejscu.

Trzeba to czuć
Czas jednak sprawdzić co tam u pani Steni na bloku operacyjnym
Chirurdzy w skupieniu dopasowują implant do obnażonego wszem i wobec stawu kolanowego. Bielusieńką kość widać jak na dłoni. Bo operacja jest w odciętym obiegu krwi. Możliwe jest to tylko w przypadku kończyn. W powietrzu unosi się słodkawy zapach ludzkich płynów ustrojowych, mdlący odór piłowanych kości. Dźwięczą piły, stukają młotki. Dla przeciętnego zjadacza chleba asystowanie podczas operacji ma szanse skończyć się na dwa sposoby - albo człowiek wytrzyma, albo mdleje. Mimo, iż ten drugi stan jest mi bliski, z trudem bo z trudem, ale wytrzymuję. Ciekawość bierze górę nad wrażliwością.

Szybko okazuje się, że zachowanie zimnej krwi popłaca, bo doktor Czerner właśnie jest na ostatnim etapie z endoprotezą. Za chwilę umieści ją w kolanie pani Steni tak, by mogła odzyskać sprawność w nodze.
- Im lepiej dobierzemy implant, tym większe są szanse, że powtórna operacja nie będzie konieczna. A już na pewno wydłuży się żywotność takiej endoprotezy - zaznacza ordynator.
40 minut i po krzyku. Implant dumnie tkwi w kolanie. Jeszcze ostatnie sprawdzenie ruchomości stawu. Można zszywać i wybudzać pacjentkę. Urządzenie do autotransfuzji krwi zaczyna działać. Dzięki takiemu drobiazgowi lekarze nie muszą martwic się o zgodność podawanej pacjentowi krwi, zakażenia, nie mają problemów z wyznawcami Jehowy, którzy cudzej tkanki nie przyjmą. W Korfantowie pacjent po zabiegu dostaje swoja własną przefilktrowaną krew.
Doktor Czerner ociera pot z czoła, parzy kawę i już myśli o kolejnej operacji.

- Medycyna w moim domu obecna jest od czterech pokoleń. Od początku więc byłem na nią skazany - smieje się doktor. - Podczas kiedy moi koledzy uganiali się na podwórku za piłka, ja już wkuwałem łacinę. Nie było innego wyjścia, jak zostać lekarzem…

Ale z powołania jest tu chyba nie tylko on. Na pewno znalzłoby się jeszcze paru lekarzy, no i rzecz jasna cały sztab rehabilitantów. Którzy zresztą sami przyznają, że kochają tą pracę.
- Tak jak i wszyscy, czasem mamy gorsze dni. Ale generalnie praca z ludźmi to jest to - uśmiecha się Tomek Rosiek. Pacjenci nie mogą się nadziwić jak on to robi, że nigdy nie ma skwaszonej miny. Że nie narzeka, nie burczy. Tylko zawsze pożartuje, podniesie na duchu.
- To co daję innym, potem do mnie powraca. Taka karma - tłumaczy. - Żeby tutaj pracować trzeba czuć to co się robi. Lubić przebywać z ludźmi, potrafić z nimi rozmawiać. W innym wypadku lepiej sobie odpuścić i otworzyć powiedzmy hurtownię z obuwiem…

Przydałoby się kilkadziesiąt milionów
Podczas gdy Rosiek karmi się karmą, pacjenci robią to na stołówce. Smakosze na próżno mogą liczyć na smaczny kąsek. - Żeby oni jeszcze jeść dawali tak samo dobrze, jak leczą to były raj. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie - wzdychają pacjenci grzebiąc w talerzach.
To bodajże jedyny mankament Korfantowa. Jedzenie jest dowożone z odległego Kędzyrzyna-Koźla i nie dość, że ledwo ciepłe, to jeszcze nikomu nie smakuje. Stali bywalcy wspominają z rozrzewnieniem czasy, kiedy posiłki porzygotowywane były w tutejszej kuchni. Krążą legendy, że obiady były tak dobre, że jadł je sam dyrektor…

- No ale wszystkiego mieć nie można - uśmiecha się Zbyszek. - Zresztą stawki zywieniowe są tak niskie, że trudno wymagać, by za kilka złotych serwowali nam tu specjały. Ja tam zjadam i nie marudzę. W końcu to szpital, a nie hotel czy sanatorium…

Malkontenci zdarzają się, jak wszędzie. Gros hospitalizowanych w Korfantowie to jednak ci, którzy złego słowa o tym miejscu powiedzieć nie dadzą. Na dowód przywiązania wracają tu co roku, przesyłają swoim lekarzom i rehabilitantom dowody wdzięczności.

- Jedna pani z zespołem bólowym kręgosłupa taka była zadowolona z pobytu w OCR, że po zakończeniu rehabilitacji podesłała nam całą przyczepę ziemniaków i buraków - wspomina Tomek Rosiek. - Trochę nietypowy prezent, ale oczywiście się przydał. Można było porobić zapasy na zimę dla szpitalnej stołówki…

Byli pacjenci ślą pocztówki z całej polski, dzwonią, podsyłają namalowane przez siebie obrazy, pamiętają o imieninach ulubionych lekarzy, magistrów i pielęgniarek. Pieką ciasta, pizzę, a zdarza się, że cudownie ozdrowiali w zamian proponują nawet rękę córki lub wnuczki.
- Miałem starszą pacjentkę, która chciała mi całe swoje gospodarstwo na wsi przepisać w zamian za to, żebym na chwilę się obok niej połozył na szpitalnym łóżku - smieje się Tomek. - Oczywiście do dziś mieszkam w bloku…

Takich szczęśliwców mogłoby być jeszcze więcej, jednak do tego potrzebne sa pieniądze. Konkretnie kilkadziesiąt milionów na rozbudowę szpitala. Której projekt zresztą jest już gotowy i teraz czeka tylko na dofinansowanie.

- Mamy sprzęt, możliwości i rewelacyjny personel, który mógłby zrobić dużo więcej dobrego. Grzechem byłoby tego wszystkiego nie wykorzystać - twierdzi Wojciech Machelski, główny dyrektor OCR.

W staraniach o pieniądze obiecuje pomoc Bogusław Wierdak, przewodniczący sejmiku wojewódzkiego. Zapowiada, że Urząd Marszałkowski zrobi wszystko, żeby pomóc rozwinąć się szpitalowi. - To w końcu nasza opolska perełka, o która musimy dbać - mówi.
Jeśli znajdą się te pieniądze, OCR ruszy z rozbudową na wiosnę. W planach jest dodatkowy nowoczesny blok operacyjny. Taki, który spełni wymogi stawiane przez Unię i pozwoli pacjentom jeszcze bezpieczniej przechodzić zabiegi i rekonwalescencję.

Tymczasem na sali operacyjnej z lat 70-tych i po drobnym tylko liftingu, ktoś zbiera narzędzia chirurgicznej walki, inny ogarnia plac boju. W przedsionku kolejny pacjent czeka na wszczepiecznie implantu, dr Czerner dezynfekuje ręce. Jeszcze ostatni raz rzuca okiem na zdjęcia rentgenowskie, poprawia okulary i odwraca się do instrumentariuszki:
- Skalpel proszę!

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska