Dlaczego pan kuleje, panie Wharton?

Agata Jop
William Wharton - malarz woli krajobrazy. William Wharton - pisarz woli ludzi. Jednego i drugiego zaczarował opolski "Cytrusek".

Kiedy William Wharton idzie przez Opole ulicą Krakowską, nikt się za nim nawet nie obejrzy. Jest przecież zwykłym, starym człowiekiem. Czasem tylko, kiedy odezwie się do syna Willego, po angielsku, wiadomo, że jest zwykłym, starym człowiekiem zza granicy. Whartonowi anonimowość nie przeszkadza.
Pamięta: siedział kiedyś w Bydgoszczy na ławeczce tuż obok miejsca, gdzie za chwilę miało się odbyć jego spotkanie autorskie z czytelnikami. Obserował, jak zbiera się tłum. Tłum był obojętny wobec starego człowieka. A potem przed tłumem stanął Wielki Pisarz. Pisarz uśmiechał się do ludzi błękitnymi, dobrymi oczami. Z dłoni długo nie wypuszczał długopisu. Autografów składanych na książkach nie liczył i nie reglamentował. Tłum falował. On kocha Williama Whartona.

Miłością zapałał gdzieś w latach 90. poprzedniego tysiąclecia. Nie pokochał bezinteresownie: najpierw za "Ptaśka", potem dostał "Tatę", "Spóźnionych kochanków", "W księżycową jasną noc". I jeszcze "Werniks", "Stado", "Wieści", "Dom na Sekwanie" i co tam jeszcze, bo William Wharton jest wobec czytelników bardzo szczodry. Wszystkie książki pasują do siebie rozmiarami i okładkami. "Połyka się" je szybko, a potem ustawia równiutko na półce. Czasem po to, żeby "połknąć" je kiedyś ponownie.
Sam Wharton też kocha czytanie: pięć książek tygodniowo, a jego żona i syn, który teraz mieszka i pracuje w Opolu - po siedem. - Jesteśmy rodziną czytającą - mówi pisarz.
Statystyczny Polak czyta trzy książki w ciągu roku. - To trzy razy tyle, co Amerykanin - śmieje się pisarz.
Statystyczny Polak czyta trzy książki w ciągu roku i jest bardzo prawdowpodobne, że jedną z nich napisał Wharton.
W zeszłym roku Wharton ze swoimi polskimi przyjaciółmi po raz pierwszy usiadł przy piwie na opolskim Rynku. - Zjadłbym lody - wyjawił. - Czy można tu zamówić lody? - chciał spełnić życzenie gościa Tomasz Sawicki, anglista, jego dobry znajomy. Obok jest kawiarnia. - To ja mam po lody tam chodzić? - nie zrozumiała kelnerka. - Ten pan - mówi na to Sawicki - jest pisarzem. Nazywa się William Wharton. - ... To jakie lody mam przynieść?
Wtedy, w zeszłym roku, pisarz przyjechał do Opola "do pracy". Spotykał się, promował, rozdawał autografy. Teraz przyjechał do syna. William junior jest wykładowcą w dwóch opolskich szkołach: Nauczycielskim Kolegium Języków Obcych i w szkole językowej "Optima". Ojciec poszedł do syna na zajęcia. Syn oprowadził ojca po mieście.
- Barka, tawerna na łodzi przycumowanej na rzece Odrze, to piękne miejsce - mówi Wharton. - Ciche i spokojne.
Pisarz przez większą część roku mieszka na własnej łodzi przycumowanej do brzegu rzeki Sekwany niedaleko Paryża. - To też jest piękne miejsce - mówi. - Wokół rośnie pełno kwiatów. I wbrew pozorom wcale nie czuć kolebania.
Pisarza poprowadzono ulicą Krakowską, poprowadzono na Bolko i do zoo. Ale najpiękniej jest na... "Cytrusku".

"Cytrusek" rozgrzewa emocje syna i ojca zaraz na początku wtorkowej kolacji w domu Ewy i Tomasza Sawickich. - Takie miejsce - mówi z ekscytacją William junior - a zostanie zniszczone, bo ktoś tak chce. Ludzie tak chcą? Nie wierzę. Nikt chyba nie pytał tych, którzy na tym targowisku kupują.
- Patrzyłem na tych kupujących - mówi William senior. - Wyglądało, że robią to z przyjemnością. Dla mnie przyjemnością jest samo przebywanie w tym miejscu.
Wharton słyszał, że stragany z "Cytruska" przeniesione zostaną wkrótce na ulicę Targową. Słyszał, że "Cytrusek" zamieniony zostanie w plac z ławeczkami. - Przesiadywać tam będzie młodzież i pić alkohol - przepowiada złowieszczo William junior. - Kiedy ktoś zamienia miejsce w samym sercu miasta tętniące życiem w miejsce martwe, zawsze uważam to za bezsens - mówi William senior.
Wharton jest malarzem. Inaczej niż zwykły opolanin widzi kolory owoców i malownicze ułożenie warzyw na straganach. Jak te panie pięknie to zrobiły! William Wharton docenia ich pracę. O tym trzeba napisać w gazecie. Panie z "Cytruska" się ucieszą. - I może będą walczyć o to miejsce! - wtrąca "bojowo" William junior.
Dawno, dawno temu, na wiele lat przed "Ptaśkiem" i sławą, mieszkał William Wharton z rodziną w Paryżu, a za oknem miał targowisko. W nocy ciche i spokojne, z rana wchłaniało w siebie ludzi, żeby potem, wieczorem znów na chwilę przycichnąć. Tamto targowisko było bohaterem wielu jego obrazów. Potem, we Francji, Wharton wielokrotnie widział, jak jakiś żywy krajobraz zmienia się w martwy i sztuczny. Jak na miejscu bazaru rośnie jakiś szklany dom.Niechęć ma Wharton także do szklanych ekranów. Telewizora nie posiada. - Telewizja - tłumaczy - to wiele zła, przemocy, intelektualnych erzaców i wiele propagandy prawicowej, lewicowej albo rasistowskiej. Telewizor miesza ludziom w głowach. Niby mamy możliwość wyboru, ale telewizja zastawia na nas różne pułapki. Lepiej nie oglądać wcale.
William Wharton uważa, że to przez telewizję statystyczny Amerykanin nie czyta książek. I jeszcze, że za pomocą telewizora ludzie niszczą sobie życie. Na przykład życie rodzinne. William Wharton jest istotą stadną, do rodziny przywiązaną bardziej niż do terytorium. Nie ważne gdzie, ważne, że razem.
- Ewa - mówi do żony Tomasz Sawicki. - Musimy wyrzucić telewizor.
- Lepiej sprzedaj go komuś - radzi Wharton.
- Mam zrujnować komuś życie? - chce wiedzieć Sawicki.
- Skoro ktoś jest tak głupi... - śmieje się Wharton.
Na komputerze zaczął pisać kilkanaście lat temu. Z tym urządzeniem można się "polubić" nawet w bardzo dojrzałym wieku. Takie urządzenie może być mianowicie bardzo przydatne. Potrafi przetwarzać fotografie olejnych obrazów. Krajobraz zmienia kolor, przedmiot zmienia kształt. To jest niezwykle interesujące.
Od 22 lat, czyli od sukcesu "Ptaśka", Wharton nie sprzedaje swoich obrazów. Kupił zajazd w Burgundii, w którym stworzył galerię. Ile ma obrazów namalowanych i niesprzedanych? Wszystkie. Około tysiąc. A ile książek napisanych i wydanych? Czternaście. Wharton maluje szybciej, niż pisze.
Na rynku w Opolu kupił w ubiegły poniedziałek farby. 22 kolory, "oleje", dobrej jakości. Polskie farby namalują wkrótce pewien krajobraz wokół francuskiego młyna. I jeszcze odbicia w jeziorze. Wharton - malarz woli pejzaże od ludzi. Wharton - pisarz - odwrotnie.
Jak obiecywał przed laty, napisał kilka książek dla dzieci. Nie wyobraża sobie, aby ten język dziecięcy można było dobrze przetłumaczyć na polski. O czym są te książki? O Frankym Furbo i o pszczole, która chciałaby być innym insektem. Wharton nie pamięta, jakim. Ma to w komputerze.

Do Polski przyjeżdża bardzo często.
Słucha naszej mowy. Jej szeleszczenia, urywających się dźwięków. I po angielsku, i po francusku, i po polsku, i w każdym innym języku świata ludzie potrafią mówić o sobie. Wharton w powieściach mówi właściwie tylko o sobie. - Nie jestem egocentrykiem - tłumaczy cierpliwie. - Piszę o tym, o czym wiem. Nie mam uczucia, że oddaję swoją prywatność pod osąd opinii publicznej. To nie jest ekshibicjonizm, ale objawianie pewnych rzeczy. Większość ludzi się ukrywa. Często sami nie wiedzą, kim są. Czuję, że pisząc o sobie, daję im możliwość odnalezienia w nich samych czegoś unikalnego, wartościowego. Oni są podobni do moich bohaterów. Wszyscy ludzie są do siebie podobni.
W Polakach Wharton najbardziej lubi ich "bycie ze sobą". Jesteśmy bowiem uważni, taktownie uprzejmi i być dla siebie nawzajem potrafimy prawdziwie. Polak zmienia się jednak gwałtownie, kiedy usiądzie za kierownicą samochodu. - Każdy z was - mówi Wharton - razem z prawem jazdy powinien dostawać dewizę: "Polaku, jeździj poniżej 90 kilometrów na godzinę!". Jeździcie bardzo szybko.

Starszy pan sączy szkocką whisky.
Podjada sernik i ciasto "radomianka", które upiekła Agnieszka Wołowiec, znajoma z Opola. Przedtem zjadł zupę z kurczaka. Taka zupa wzmacnia, a pisarzowi potrzebne są siły. - Nie czuję się stary. Nie można być emerytem przy mojej żonie. Ona ma niespożyte siły i to się innym udziela - mówi Wharton, ale czy można mu wierzyć do końca? Wharton lubi różnie, zależnie od nastroju, odpowiadać na te same pytania.
W tym roku podczas "luźnych" spotkań w opolskich szkołach padały te same pytania co w roku zeszłym podczas spotkań autorskich. Co pisarz myśli na temat poszczególnych swoich książek? O czym będzie następna? Pisarz - zależnie od nastroju - odpowiada: Nie wiem. Albo odpowiada: Właśnie ją zakończyłem, bo trzeba było to zrobić. Nosi tytuł "Biegnij, biegnij, biegnij". Pytają też czytelnicy: Którą swoją powieść lubi pan najbardziej? Pisarz odpowiada: To jest tak, jakbyście pytali, które ze swoich dzieci najbardziej kocham.
Przez wiele lat Wharton ukrywał się przed dzienikarzami. Teraz, kiedy np. przyjeżdża do Polski, udziela czasem po pięć wywiadów dziennie. O dziennikarzach nie ma najlepszej opinii: ich pytania są często na poziomie 12-latka.
- Dlaczego nie chcą wiedzieć, czemu nie piszę o problemach Rosji? - nie rozumie Wharton.
Bo to jest tak, jakby dziennikarze pytali piłkarza, dlaczego nie jest krawcem, panie Wharton.
- No dobrze... A dlaczego nie zapytają, czemu kuleję?
Bo staramy się być delikatni, panie Wharton, nie ranić cudzych uczuć. Dlaczego kuśtykanie jest takie ważne?
- Bo kiedy piszę, chodzę i ma to wpływ na moje pisanie.
Chce pan więc koniecznie to usłyszeć? Panie Wharton, dlaczego pan kuleje?
- Świetne pytanie! Chętnie odpowiem. Do szesnastego roku życia grałem w futbol i uprawiałem biegi przełajowe. Sport okazał się dla mnie niezdrowy. Wie pani, "przegrzanie" stawów...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska