Jan Całka. Człowiek z kryształu

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Jan Całka
Jan Całka Paweł Stauffer (O)
Kiedy powiedzenie systemowi „nie” wymagało odwagi, był człowiekiem „Solidarności”, tej pisanej wielką literą. W wolnej Polsce Jan Całka był solidarny z potrzebującymi i z tymi, co im pomagali.

- Pan Jan nigdy się nie spóźniał - wspomina Jolanta Jasińska-Mrukot, dziennikarka, która współpracowała z Janem Całką m.in. przy tworzeniu „Monitora”, kwartalnika organizacji pozarządowych. - Ale w środę na tydzień przed świętami, choć byliśmy umówieni na 8.30, nie przyszedł i nie zadzwonił. To było tak bardzo do niego niepodobne, że zaczęłam się niepokoić i wydzwaniać do niego. Niepokój rósł, bo nie odbierał telefonu. Skontaktowaliśmy się z krewną pana Janeczka, by wejść do jego mieszkania i sprawdzić, co się stało. Leżał nieprzytomny, prawdopodobnie od nocy z poniedziałku na wtorek. Wylew. Nie mogę uwierzyć w to, że już go z nami nie ma. Przecież był do końca aktywny. Nalegał, by tworzyć pismo dla organizacji pozarządowych. Po to mieliśmy się w tę środę spotkać. Umówiliśmy się, że pod koniec kwietnia pojedziemy całą paczką w jego ulubione miejsce, siądziemy przy ognisku i będziemy razem patrzeć w gwiazdy. Teraz, gdy popatrzymy, to z tą myślą, że on tam gdzieś jest.

- Spotkaliśmy się jakiś miesiąc temu - opowiada Stanisław Jałowiecki, były przewodniczący Zarządu Regionu „S”, marszałek województwa i europoseł. - Wypiliśmy nawet po małej wódce i rozmawialiśmy o naszym wspólnym projekcie. Korzystając z jego domowego archiwum, mieliśmy razem napisać książkę o ludzkich losach w stanie wojennym. Cieszyliśmy się obaj, że wyszedł z choroby, że wygrał z nowotworem, nie dał się. Tymczasem pokonała go nowa choroba. I zabrała. Wspólna książka dołączy do zbioru rzeczy niedokończonych, które trzeba zostawić do zrobienia innym.

- Janusz odszedł w momencie, gdy świat za oknami się zieleni - snuje refleksję Jerzy Golczuk, niegdyś członek organizacji Wolność i Niezawisłość, a potem Solidarności Walczącej. - A przecież w tej szarej peerelowskiej rzeczywistości wołaliśmy „Zima wasza, wiosna nasza”. I to był facet, który nosił tę wiosnę w sercu - zawsze pogodny, uśmiechnięty, miał niebywały dar zjednywania i gromadzenia wokół siebie ludzi o niezwykle silnym poczuciu patriotyzmu i obowiązku. Umiał wykrzesać z nas maksimum zaangażowania i oddania sprawie.

Jerzy Golczuk wspomina, że właśnie Jan Całka był autorem nazwy i jednym z ojców Grupy „Pokolenie 80-88” - jedynej w połowie lat 80. organizacji w Opolu skupiającej młodych ludzi, których łączył jeden cel: wolna i niepodległa Polska.

- Potrafił wykrzesać z nas niebywałą energię, niezbędną w pracy konspiracyjnej. Dzięki niemu poznaliśmy zapach farby drukarskiej. Pierwszą podziemną bibułą, którą osobiście drukowałem gdzieś w piwnicy na ul. 1 Maja w Opolu, była „Solidarność Opolszczyzny”. Dzięki niemu wodziliśmy za nos esbeków, organizowaliśmy demonstracje, nadawaliśmy nielegalne audycje radiowe. Nauczył nas, jak rozmawiać, a właściwie nie rozmawiać z esbekami, jak zachowywać się podczas rewizji. Dostałem od niego „Małego konspiratora”...

Kiedy Jana Całki nie ma już na tym świecie, nie wiadomo, czy bardziej imponuje tym, ile zrobił dla innych, czy tym, że czynił to tak dyskretnie. Był na tyle żarliwie wierzący, że za nadmierną bliskość z Kościołem wyrzucono go ze studiów na opolskiej WSP. Ale publicznie o swojej wierze nie mówił nigdy.

- Miał społecznikostwo we krwi - mówi Jolanta Jasińska-Mrukot - skłonność do działania i do pomagania innym była jego naturą, ale robił to bez zadęcia, dyskretnie. Kiedyś wspomniałam mu, że brakuje pieniędzy na prezenty dla dwójki dzieci, którymi zajmowaliśmy się w ramach Stowarzyszenia Ogniwo. „Znalazłem sponsora”, rzucił od niechcenia, nie dodając, że sam będzie tym sponsorem. Łączył serdeczność ludzi z Kresów z uczciwą do bólu szczerością. Jak mu się coś nie podobało, mówił prosto w oczy. Bez agresji, bez złości, ale i bez owijania w bawełnę. Bo on nie znał hipokryzji ani fałszu.

W związkowej działalności był równie jednoznaczny.

- Wraz z wybuchem stanu wojennego zaangażował się w koordynowaną przez Kościół pomoc dla rodzin internowanych i zwolnionych z pracy. Wtedy stał się działaczem „S” - wspomina Stanisław Jałowiecki. - Ta jego aktywność była nie do przecenienia. Wiem z opowiadań żony, że jak Jasiu przychodził do nas do domu, dzieci skakały z radości. Bo to był ktoś, kto nie tylko coś dobrego przyniósł, ale jeszcze opowiedział, co się dzieje z ojcem. Nie był człowiekiem wylewnym, ale można było na nim polegać. W czasie stanu wojennego był członkiem tajnej struktury - Tymczasowej Rady Koordynacyjnej „S” - którą kierował wspólnie z Wojtkiem Radomskim i nieżyjącym już drukarzem Bronkiem Palikiem. Ja się wtedy ukrywałem. Trzecią najważniejszą kartą jego życia było zaangażowanie już w legalną „Solidarność” i w jej kampanię wyborczą w 1989 roku.

- Rozpoczynaliśmy kampanię ze świadomością, że stan wojenny przetrącił „Solidarność” w sposób straszliwy - wspominał Jan Całka w nto 4 czerwca 2014 roku. Z 270 tysięcy członków w 1980, dekadę później zostało nas 45 tysięcy. Nie mieliśmy pieniędzy na kampanię wyborczą ani doświadczenia. Ale odbetonowanie aspiracji społeczeństwa i jego zdolności pokazało wiele jego ukrytych pięknych cech. Entuzjazm był ogromny. Ludzie poczuli, że powstało coś nowego. Taksówkarze oferowali samochody, żeby wozić materiały wyborcze, studenci z nielegalnego jeszcze NZS rozklejali plakaty i zbierali podpisy dla naszych kandydatów. To był zalążek społeczeństwa obywatelskiego, bo ludzie bez wynagrodzenia ofiarowali czas, paliwo i pieniądze. Przyjeżdżali z Grodkowskiego, z Głubczyckiego i z innych części województwa po materiały. Dzięki społecznemu zaangażowaniu udało nam się wprowadzić swoich mężów zaufania do komisji wyborczych. Choć partia przeszkadzała jak umiała...

Jan Całka zaangażował się - jak to on, całym sobą - w Opolski Komitet Obywatelski „S”, na którego czele stanął Kazimierz Kobiałko.

- Jan Całka razem z moim tatą budowali opozycję i walczyli o wolną Polskę - wspomina Radosław Kobiałko, producent muzyczny. - Jasiu był jednym z przywódców „Solidarności”, a tak naprawdę człowiekiem, którego małe, jednopokojowe mieszkanko było centrum opolskiej opozycji, miejscem gorących dyskusji otwartym dla wszystkich, którzy walczyli o wolną Ojczyznę - nawet jeśli różnili się co do tego, jak ta walka powinna wyglądać. Od zawsze, i w tych czasach najtrudniejszych, był człowiekiem dialogu nie narzucającym swoich poglądów, ale cierpliwie je tłumaczącym. Jako nastolatek wykonałem kilka szalonych akcji w stylu obrzucenia butelkami z benzyną drogi przygotowanej na otwarcie przez pierwszego sekretarza partii czy też kradzieży karabinu ze strzelnicy Gwardii. Potem - w tym samym duchu - wybudowałem, z moim przyjacielem Jurkiem Magierowskim, schron w lesie pod Suchym Borem, chowając tam rzeczony karabin, butelki z benzyną i inne akcesoria, które miały nam pomóc lepiej się przygotować na kolejny stan wojenny. Jasiu potrafił mnie przekonać, że powinniśmy walczyć bibułą i książką, edukując ludzi, uświadamiając, że wolność nam się należy i jak z niej korzystać.

Radosław Kobiałko przechowuje do dziś otrzymany od pana Jana album o Janie Pawle II.

- Dostałem go za noce, w czasie których razem z Jasiem roznosiliśmy paczki dla rodzin internowanych w stanie wojennym na osiedlu wtedy jeszcze ZWM, w Opolu. Ponieważ było to nowe, wielkie osiedle, mało kto potrafił odnaleźć tam potrzebne adresy, tym bardziej kiedy trzeba było przemykać się pomiędzy patrolami zomowców czy żołnierzy... Ja znałem to osiedle najlepiej, więc zostałem przewodnikiem Jasia... Przynajmniej ten jeden raz. Bo zwykle to on był przewodnikiem innych, a także przywódcą - prawdziwym. Przez wiele miesięcy spotykaliśmy się na mszy odprawianej w opolskiej katedrze każdego trzynastego na znak protestu przeciw wprowadzeniu stanu wojennego. Wszyscy wychodzili z kościoła, a ja z grupą kolegów czekałem na zewnątrz na sygnał Jasia... Kiedy kiwnął głową, rozrzucaliśmy ulotki i zaczynaliśmy śpiewać „Boże coś Polskę”, a Jasiu śpiewał najgłośniej, dodając odwagi wszystkim wokół, by do nas dołączyli. I tak wielu dodawał sił, jeszcze wiele lat...

- W tamtych latach żartowano, że są trzy najspokojniejsze miasta w Polsce: Lwów, Wilno i Opole. I to prawda, ludzi walczących z systemem była garstka. A on był motorem, który „nakręcał” tę naszą garstkę do walki - podkreśla Jerzy Golczuk.

Fenomen Jana Całki polegał m.in. na tym, że umiał współdziałać nie tylko z rówieśnikami z pierwszej „Solidarności”. Świetnie nawiązywał kontakty także z ludźmi o pokolenie młodszymi. Jedną z osób, którym pan Jan „ojcował”, jest opolski historyk dr Mariusz Patelski.

- W końcu lat 80. poszukiwał kontaktów na obu opolskich uczelniach, by odtworzyć struktury Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Już zbliżały się obrady okrągłego stołu, a studenckiej opozycji nie było - wspomina dr Patelski. - Najpierw poznał się z Wojtkiem Podhajeckim na WSI, a potem my zostaliśmy sobie przedstawieni. To był gorący czas, więc od razu przeszliśmy na ty. Bardzo nas to nobilitowało, że sam szef „Solidarności” z nami współpracuje. I to nie oficjalnie, w biurze. Drzwi jego domu były zawsze otwarte. Jako biedni studenci jadaliśmy u niego kolacje. Miał swój oryginalny przepis na kurczaka i smażył go dla nas.

Dzięki „Solidarności” NZS nie miał problemów z papierem na druk swoich materiałów ani z samym drukiem, studenci mieli też nieograniczony dostęp do telefonu w Zarządzie Regionu „S”.

Właśnie studenccy opozycjoniści wsparli „Solidarność” w czasie kampanii wyborczej przed 4 czerwca 1989 roku.

- Zresztą nie tylko wtedy - dodaje Mariusz Patelski. - W czasie wyborów uzupełniających do Senatu rękami naszych kolegów rozlepiano plakaty pani profesor Simonides. Mój kolega Darek Ratajczak jako szef sztabu zaznaczał pinezkami na planie Opola, kto którą ulicę oplakatuje. Angażowaliśmy się także w wyborach prezydenckich - wraz z „Solidarnością” po stronie Lecha Wałęsy. Pracy było mnóstwo. Mimo to ani razu nie słyszałem, żeby Janusz podnosił głos, nie pamiętam, by się z kimś kłócił. To był ciepły, serdeczny człowiek. Co nie przeszkadzało mu mieć wyraziste poglądy. Nigdy przed nami nie ukrywał, że opozycjonista musi być trochę szaleńcem, bo to też jest sztuka wyrzeczeń. A kiedy strona solidarnościowa przy okrągłym stole „zapomniała” o zapewnieniu legalizacji NZS, krytykował to otwarcie.

Przemysław Parkitny z Centrum Dialogu Obywatelskiego jest kolejnym młodym, z którym Jan Całka się zaprzyjaźnił:

- Współpracowaliśmy przy tworzeniu portalu organizacji pozarządowych i przy powstawaniu miejskiego centrum takich organizacji. Z czasem zaprzyjaźniliśmy się mimo sporej różnicy wieku. On miał dystans do siebie i pokorę wobec innych i wobec życia. No i umiał słuchać. To on zabrał mnie pierwszy raz na Kresy i zaraził nimi.

Pan Jan pokazał Przemysławowi rodzinne Mościska i miejsce, gdzie pasał krowy, zabrał go na grób mamy. Nauczył podziwu dla piękna Lwowa.

- Te prywatne wyjazdy łączył zawsze z nawiązywaniem kontaktów z organizacjami pozarządowymi - opowiada. Nie tylko polonijnymi. W Użgorodzie rozmawialiśmy o wspólnych projektach także z ukraińskimi i rosyjskimi organizacjami III sektora.

Bo Jan Całka nie znał słowa uprzedzenie. Potrafił przyciągać na staże i do wolontariatu ukraińskich studentów. Pomagał sprowadzać do Opola rodziny ze Wschodu, nawet z dalekiego Czelabińska.

- Miał jeszcze jedną bardzo ważną cechę, którą zaczerpnął wprost z czasów pierwszej „Solidarności” - mówi Roman Kirstein, jeden z założycieli i liderów „S” na Opolszczyźnie. - On się umiał różnić pięknie. Z szacunkiem dla cudzych poglądów, z klasą, jakiej dziś, zwłaszcza w polityce, trudno nawet szukać, zawsze podając rękę, próbując rozumieć tych, co myślą inaczej niż on. No i Janek nigdy nie zabiegał o zaszczyty. Otrzymał i przyjął jedynie Krzyż Wolności i Solidarności. Jako pierwsza osoba na Opolszczyźnie. Miałem zaszczyt odbierać go razem z nim.

Człowiek Solidarności

Jan Całka urodził się 11 lipca 1941 w Mościskach. Do Polski został repatriowany w 1957. Od września 1980 członek „S”, w 1981 wszedł do Zarządu Regionu. Po 13 grudnia zaangażowany w pomoc internowanym. W 1982 usunięty z pracy, w marcu 1982 współzałożyciel i członek Regionalnej Rady Koordynacyjnej „S” Śląska Opolskiego. Od 1982 do 1989 drukarz i kolporter wydawnictw podziemnych. Internowany 29 IV 1982, 3 maja aresztowany, przetrzymywany w Areszcie Śledczym w Opolu. W styczniu 1983 skazany na 1 rok więzienia, zwolniony warunkowo. Od 1988 współorganizator jawnych struktur „S” w Opolu. W latach 1990-1992 przewodniczący Zarządu Regionu „S”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska