Karastrofa TU-134. Są tacy, co przeżyli

youtube
Do wypadku doszło w poniedziałek, 20 czwerwca, o 23.40 czasu moskiewskiego
Do wypadku doszło w poniedziałek, 20 czwerwca, o 23.40 czasu moskiewskiego youtube
W północnej Karelii rozbił się samolot Tu-134. Mieszkańcy pobliskiej wioski heroicznie ratowali ofiary katastrofy. Zanim ogień uniemożliwił pomoc, wynieśli w bezpieczne miejsce osiem osób.

- Poczułem uderzenie, usłyszałem huk i zobaczyłem ogień - opowiada Siergiej, jedna z siedmiu osób, które przeżyły poniedziałkową katastrofę rosyjskiego samolotu Tu-134 w północnej Karelii. - Ale słowo honoru, kompletnie nie zdawałem sobie sprawy, co się dzieje. Pomyślałem, że stało się coś złego, jak zobaczyłem drzewa. Przecież nie powinno ich być na pasie lotniska. Jak tylko samolot uderzył w ziemię, rozpiąłem pas i rzuciłem się do wyjścia.

Relację reanimowanego w jednej z moskiewskich klinik mężczyzny przytacza rosyjski portal NEWS-ru.com. Kiedy Siergiej próbował wydostać się z samolotu, maszyna już się paliła.

- Moje ocalenie to był przypadek - mówi. - Chciałem siedzieć sam, więc przeniosłem się na jedno z wolnych miejsc bardziej z tyłu samolotu. Prawdopodobnie to mnie uratowało.

Nie znalazł pasa startowego
Do wypadku doszło w poniedziałek o 23.40 czasu moskiewskiego. Lecący z Moskwy do Pietrozawodska w Karelii tu-134 podchodził do lądowania w skrajnie trudnych warunkach pogodowych - przy padającym deszczu i we mgle.
- Z powodu błędu w pilotażu tu-134 zerwał energetyczną linię zasilania oświetlającą pas startowy - mówił dyrektor lotniska Aleksiej Kuźmicki przedstawicielowi agencji "Interfax". - Po trzech sekundach oświetlenie pasa zostało przywrócone, ale to nie pomogło załodze.

Samolot należący do rosyjskich linii RusAir skręcił gwałtownie w prawo, pilot "nie znalazł" wzrokiem pasa startowego i runął na drogę zaledwie ok. 700 metrów od lotniska. Rozpadł się na kawałki i zapalił.

Siła uderzenia rozrzuciła nie tylko ciała pasażerów na jezdnię i w jej pobliże, ale także części kadłuba, i to w promieniu w promieniu ok. 300 metrów.

Na miejscu zginęły 44 osoby. Kolejną, 45. ofiarą, został niespełna 10-letni Anton Tieriekin, który po przybyciu do szpitala zdążył jeszcze podać lekarzom swoje imię, zanim zemdlał. Już nie odzyskał przytomności (jego matka zginęła w katastrofie, uratowała się starsza siostra).

Wśród ofiar oprócz Rosjan (byli wśród nich członkowie państwowej korporacji zarządzającej energetyką nuklearną i międzynarodowy sędzia piłkarski) znaleźli się dwaj Ukraińcy, Szwed, Holender, mężczyzna z paszportem niemieckim i rosyjskim oraz rodzina z podwójnym obywatelstwem - rosyjskim i amerykańskim.
Oni ratowali rannych

Zdaniem rosyjskiego wicepremiera Siergieja Iwanowa, wypadek pod Pietrozawodskiem jest bardzo podobny do smoleńskiej katastrofy, w której zginęło 96 Polaków z prezydentem RP na czele. Na obu lotniskach była mgła, zła pogoda i oba samoloty uderzyły w ziemię blisko pasa startowego.
Zasadniczą różnicą dzielącą oba wypadki lotnicze jest to, że w Karelii uratowali się ludzie.

Z pomocą poszkodowanym przyszli Jewgienij Kowaliew i Walerij Minin. Dacza tego ostatniego znajduje się w miejscowości Górny Besowiec, tuż obok miejsca tragedii.

- Oglądaliśmy telewizję - cytuje Kowaliewa NEWS-ru.com - nagle zgasło światło i usłyszałem uderzenie o ziemię. Przebiegłem przez posesję sąsiada na drogę i zobaczyłem na ziemi jęczącego mężczyznę. Przeniosłem go dalej od miejsca wypadku i wróciłem po kobietę, także wyrzuconą z samolotu, która miała złamaną nogę.

Potem Kowaliew i Minin odtaszczyli na bok mężczyznę w mundurze lotnika, który jednak po chwili zmarł. Zaraz potem Jewgienij usłyszał trzy wybuchy, a po nich krzyki ludzi. Niestety, z powodu płomieni nie można było się już do nich dostać.
- Wróciłem do domu - opowiada mężczyzna - ale do rana nie udało mi się zasnąć.
Walerij wyliczył, że udało mu się pomóc czterem osobom. Piąta wyciągała do niego ręce, prosząc o ratunek, ale z powodu ognia nie zdołał się do niej dostać.
36-letnia Aleksandra Kandopołowa zasnęła zaraz po starcie samolotu w Moskwie. Kiedy odzyskała świadomość, jakaś ciemnowłosa dziewczyna wyciągała ją z rozbitego samolotu. Tą dziewczyną okazała się potem Ksenia, która wraz z Witalijem jechała właśnie samochodem ledwo 200 metrów od miejsca katastrofy. Zanim młoda para usłyszała huk, przez chwilę widziała spadający samolot we wstecznym lusterku. Kseni zdawało się, że już wtedy przypominał on płonącą kulę. Dziewczynie udało się uratować także stewardesę, Julię Skworcową, jedyną członkinię załogi, która przeżyła.

Pięcioro ocalonych przewieziono już samolotami do moskiewskich klinik. Aleksandra Kandopołowa wolała zostać w Pietrozawodsku.
- Mam już dość latania na całe życie - mówi.

Inny samolot, inne lotnisko
To, że po wypadku udało się jednak ocalić osiem osób, pobudziło internetową dyskusję o przyczynach smoleńskiej katastrofy.

- Jak to możliwe - pyta retorycznie internauta - że w Pietrozawodsku samolot uderzył o twardą drogę, a jednak aż osiem z 52 osób przeżyło uderzenie? W Smoleńsku tu-154 rozbił się na miękkim podłożu, a przecież nikt nie został przy życiu - przypomina autor wpisu, najwyraźniej przekonany o smoleńskim zamachu.
- Proszę mi się nie kazać zajmować jakimiś aberracjami - komentuje tę wypowiedź Wojciech Łuczak, ekspert ds. lotnictwa i wydawca miesięcznika "Raport". - O tym, czy ktoś przeżyje lub nie w katastrofie lotniczej decydują dziesiątki czynników, a nie sama twardość lub miękkość podłoża. To taka sama bzdura, jak sztuczna mgła nad Smoleńskiem.

Jednocześnie Wojciech Łuczak uważa, że bardzo niewiele łączy niedawną rosyjską katastrofę lotniczą z tragedią smoleńską.
- Każdy wypadek lotniczy jest inny. Tu-134 to zupełnie inny samolot niż tu-154. Ten drugi powstał później i był wprost, że tak powiem, dedykowany dla lotnictwa pasażerskiego. O tu-134 ktoś dobrze powiedział po niedawnej katastrofie, że ma w sobie coś z bombowca. Lotnisko w Pietrozawodsku jest nowocześniejsze, lepiej przygotowane i lepiej wyposażone. Takiego wyposażenia nie było w komletnie niedoinwestowanym Sewiernym. Trzeba wciąż przypominać, że już w 2000 roku smoleński gubernator przestrzegał władze polskie, że to lotnisko zaczyna być niebezpieczne, a dla ludzi pielgrzymujących do Katynia trzeba szukać innego, lepszego miejsca do lądowania.

Zdaniem eksperta, oba wypadki łączy tylko jedno: nie wolno było lądować w tak ekstremalnych warunkach. Pilot prowadzący tu-134 był obok ścieżki i z wieży kontrolnej otrzymał polecenie odejścia na drugi krąg, by skorygować błąd i być może wtedy próbować raz jeszcze.

- Więc jeśli jest jakaś analogia między tymi katastrofami, to taka, że pilot w skrajnie trudnych warunkach musi być asertywny i musi umieć powiedzieć: nie, dzisiaj lądować nie wolno - dodaje Wojciech Łuczak.

Prezydent: wycofać TU-134!
Według wstępnych ustaleń, uznano, że przyczyną poniedziałkowego wypadku był właśnie błąd pilota, choć na raport MAK-u przyjdzie pewnie jeszcze Rosjanom poczekać. Nie czekając na raport, prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew polecił ministerstwu transportu wycofanie pasażerskich samolotów Tu-134 z użycia (w Rosji jest ich w użyciu jeszcze około 100).

Tymczasem ministerstwo zapowiedziało - donosi NEWS-ru.com - że nie będzie się bardzo spieszyć z wykonaniem prezydenckiego polecenia. Zanim zostaną one wycofane, może upłynąć jeszcze ponad pół roku. Powód jest jeden, ale istotny - wysłużonej kilkudziesięcioletniej konstrukcji nie ma za bardzo czym zastąpić.
- I to jest prawda - potwierdza Wojciech Łuczak. - Rosja bardzo potrzebuje samolotu pasażerskiego o zasięgu rzędu 2 tysięcy km, ale produkcja tego superjeta mocno się opóźnia. Żeby chronić własną gospodarkę i własny przemysł lotniczy, wprowadzono w Rosji zaporowe kilkusetprocentowe cła na import samolotów zagranicznych.

Duzi przewoźnicy, nie bacząc na te koszty, i tak wymienili samoloty na nowsze, zwykle zresztą tańsze w eksploatacji, nie czekając na prezydencki nakaz. Trudniej zrobić to małym przewoźnikom dysponującym często zaledwie kilkoma samolotami, którzy esploatują nadal sprzęt poradziecki, tnąc koszty. Tu-134, który rozbił się w Karelii, miał 40 lat. Kiedy się o tym czyta, przypominają się mrożące krew w żyłach opowieści o podróżach lotniczych po krajach dawnego ZSRR opisywane m.in. w "Imperium" Ryszarda Kapuścińskiego. Lot odbywany na drewnianej ławce w towarzystwie kur wiezionych na targ i rozbiegających się po pokładzie wysłużonego samolotu nie był niczym nadzwyczajnym.

- Trzeba jednak pamiętać, że to nie wiek, tylko sprawność techniczna samolotu jest decydująca - podkreśla Wojciech Łuczak. Średni wiek samolotu w US Air Force też wynosi 25 lat. Superfortece B-52 obliczone są nawet na 100 lat. Ale jest też prawdą, że starszy sprzęt, nawet wtedy, gdy jest technicznie sprawny, wymaga od pilota i od załogi znacznie większych umiejętności.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska