Komu są potrzebne parytety na listach wyborczych?

sxc.hu
sxc.hu
Do Senatu, choć tu komitet wyborczy mógł założyć każdy, kobiety wcale się nie pchają. Jest ich zaledwie 13 proc. Więc po co nam ta cała walka o parytety, skoro panie same nie chcą do polityki?

Ustawa o parytetach wymusiła umieszczenie minimum 35 procent kobiet na listach kandydatów do Sejmu. Czołowe orędowniczki tego rozwiązania przekonywały, że to konieczne, bo kobiety pragną uczestniczyć we władzy, tylko mężczyźni im nie pozwalają. Tymczasem prawdę o pędzie płci pięknej do parlamentu obnażyły wybory do Senatu. Tu nie decydowali partyjni liderzy, każdy, niezależnie od płci, mógł się rano obudzić z myślą: A może by tak zostać senatorem. Potem wystarczyło już tylko założyć własny komitet i ruszać do kampanii. I co?

A no to, że na Opolszczyźnie wśród 19 zarejestrowanych kandydatów do Senatu jest tylko jedna kobieta - Irena Płonka, kandydująca w okręgu zachodnim z ramienia Polskiej Partii Pracy. W skali Polski do wyścigu po sto senackich mandatów zgłosiło się nieco ponad 500 osób, w tym zaledwie 13 procent kobiet, czyli prawie trzy razy mniej, niż musi być na listach kandydatów do Sejmu.

- Bo parytet to bzdura - przyznaje Irena Płonka. - Kto to w ogóle wymyślił?

Feministki i partyjni liderzy, dla których parytet to kolejny instrument, by usuwać z wysokich miejsc na listach wyborczych niewygodnych im działaczy, tym razem pod pretekstem niewłaściwej płci - podpowiadam ochoczo pani Irenie.

Ona na to: - Feministki? Mnie się wydaje, że parytet to pomysł męskich szowinistów. Przecież parytet oznacza, że kobiety są niedorozwinięte, nieporadne i trzeba dla nich stworzyć rozwiązania niedemokratyczne, bo inaczej nie dadzą sobie rady - zauważa Irena Płonka.

I dla przeciwwagi zdanie z zupełnie innej strony politycznej areny. Była posłanka AWS, Elżbieta Adamska-Wedler, kandydująca obecnie do Sejmu z list PJN, tak oto mówi:
- Kobiety nie kandydują do Senatu, bo mają świadomość, że Senat jest niepotrzebny. Prawo faktycznie stanowione jest w Sejmie i dostęp do tej izby jest dla kobiet kluczowy, a parytet może nam w tym pomóc.

Podobnego zdania jest liderka PJN, ale przeciwniczka parytetów, posłanka Elżbieta Jakubiak.

- Panie są bardzo aktywne w życiu społecznym, ale od polityki, która często jest twardą walką, wolą konkretną robotę w fundacjach, stowarzyszeniach albo samorządach - argumentuje Jakubiak. I dodaje: - Wejście do dużej polityki wymaga częstych wyjazdów, rozluźnienia więzów rodzinnych, a to odstręcza wiele kobiet od takiej decyzji.

Senat, żużel i Watykan

Spytałem też ikonę i guru polskich feministek, dlaczego do Senatu kobiet kandyduje tak mało, a do Sejmu przymusowo aż tyle?

- Bo Senat jest najbardziej szowinistyczną instytucją w tym państwie! Przypomina Watykan i powinien zostać zniesiony - odpowiada prof. Magdalena Środa, wielka zwolenniczka parytetów. - Te 13 procent nie mówi nic o aktywności politycznej kobiet, a jedynie o tym, że mężczyźni przyblokowali kompletnie Senat.

Na uwagę, że tu nikt nikogo nie blokował, bo każdy mógł założyć własny komitet i kandydować, pani profesor ma taką oto odpowiedź:

- Kobiety nie mają szans, bo do Senatu startują różni dziwni panowie, np. w okręgu zielonogórskim dwóch prezesów klubów żużlowych. Jednym słowem po koleżeństwie sobie chłopcy załatwiają miejsca w Senacie - przekonuje prof. Środa.

Nawet nie udaję, że coś z tej argumentacji rozumiem, bo o ile w Sejmie miejsca są załatwiane "po koleżeństwie" i to, kto zostanie posłem, zależy głównie od pozycji, jakie szef partii da na liście, to wybory do Senatu były otwarte dla wszystkich, niezależnie od płci, wykształcenia i majątku. Żeby wziąć w nich udział, wystarczyło chcieć i mieć ukończone 35 lat. A wygrają po prostu najlepsi kandydaci, bo w okręgach jednomandatowych nikt nie może liczyć na uprzywilejowane miejsce, parytet czy inną niedemokratyczną promocję.

Kobiety rządzą wszędzie

Wracając do argumentu o prezesach klubów żużlowych, warto zaznaczyć, że dyrektorką żużlowego GTŻ Grudziądz jest kobieta, w dodatku bardzo urodziwa. Nazywa się Joanna Michalska-Chrzanowska. Żeby obraz był pełniejszy, warto zwrócić uwagę, że kobiet rządzących w sporcie jest znacznie więcej.

Słynna kędzierzyńska ZAKSA nie byłaby tak wspaniałym klubem, gdyby nie jej energiczna i elegancka dyrektorka Wanda Pietrzyk. Prezesem grającego z ZAKSĄ w siatkarskiej ekstraklasie AZS-u Politechniki Warszawskiej jest ceniona bizneswomen Jolanta Dolecka, a na czele piłkarskiego klubu Warta Poznań stoi była modelka Izabella Łukomska-Pyżalska.

- Kobiety odnoszą sukcesy we wszystkich dziedzinach, na których się znają i nie potrzeba im do tego żadnych parytetów - mówi dr Barbara Fedyszak-Radziejowska z Uniwersytetu Warszawskiego, znana z niechęci do bojowniczek spod czerwonych, różowych i tęczowych sztandarów.

Antydemokracja

Mimo że parytet bywa w lewicowych środowiskach nazywany rozwiązaniem liberalnym, to czcigodni ojcowie liberalizmu pewnie na takie słowa w grobach się przewracają, gdyż jest to zaprzeczenie wolności oraz ograniczenie demokracji. Istnieją wprawdzie zwolennicy parytetu płci we władzach uczelni wyższych i poszczególnych wydziałów, ale jest ich na tyle niewielu, że ustawa o szkolnictwie wyższym żadnych parytetów nie narzuca.

- A po co, skoro kobiety są rektorami, czego dowodem nasza uczelnia, kierują wydziałami i piastują wszelkie możliwe funkcje akademickie - mówi dr Grzegorz Balawejder, politolog z Uniwersytetu Opolskiego. - A że jest ich mniej, to wynika nie z dyskryminacji, ale z faktu, że wiele pań, mimo znakomitego wykształcenia i przygotowania merytorycznego, woli troszczyć się o rodzinę niż o własną karierę, gdyż znacznie wyżej cenią inne wartości, niż sięganie po najbardziej eksponowane stanowiska.

Dodajmy, że Szwecja, gdzie parytet obowiązywał nawet w liczbie studentów przyjmowanych na uczelnie wyższe właśnie się z tego rozwiązania wycofuje, bo kompletnie zawiodło. Natomiast w Norwegii parytet płci wprowadzony w zarządach publicznych spółek w ciągu kilku lat doprowadził do spadku ich wartości o ok. 10 procent. Badania, które tego dowiodły, prowadziła kobieta, prof. Amy Dittmar z amerykańskiego uniwersytetu w Michigan. Powody spadku wartości są proste: stanowiska w zarządach zajmowały panie bez odpowiedniego doświadczenia, bo decydowała płeć, a nie kompetencje.

- Nie znam tych badań, ale bez trudu mogę przytoczyć takie, które prowadzą do zupełnie przeciwnych wniosków - zapewnia prof. Magdalena Środa. I faktycznie - na ostatnim Europejskim Kongresie Kobiet w Warszawie Viviane Reding, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej, powołała się na badania firm Goldman Sachs, Deutsche Bank, McKinsey&Company, z których wynikało, że zwiększanie liczby kobiet na decyzyjnych stanowiskach w biznesie przekłada się bezpośrednio na poprawę wyników finansowych i to o kilkanaście procent.

Kobiety na pewno podnoszą jakość funkcjonowania wielu instytucji. Pytanie tylko, co o tym decyduje: płeć czy kwalifikacje?

Czy przeczytali państwo właśnie obrzydliwy tekst przepełniony męskim szowinizmem? Mogą tak uważać tylko ci, którzy nie widzieli środowej debaty na temat spraw kobiet w TVP. Okazało się tam, że najważniejsze problemy polskich pań, to - uwaga: legalizacja małżeństw homoseksualnych, marihuany, prawa do zabijania nienarodzonych dzieci na życzenie (celowo nie używam słowa aborcja, bo to pełen niedomówień eufemizm), a na deser ograniczenie roli Kościoła w życiu publicznym.

- Po zakończeniu tej dyskusji powiedziałam dyrektorowi programowemu TVP, że to było najbardziej seksistowskie wydarzenie, w jakim brałam udział - mówi Elżbieta Jakubiak, posłanka PJN. - Czy jako kobieta muszę tkwić w tym narzucanym przez feministki grajdole i nie mogę nic powiedzieć o budżecie, polityce zagranicznej, pomocy dla Grecji?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska