Nie ma we mnie strachu

Rozmawiała Ewa Kosowska-Korniak
Rozmowa z księdzem Janem Glinką, proboszczem parafii w Baranowiczach na Białorusi

- Władze rosyjskie odmówiły w ostatnim czasie prawa wjazdu do Rosji pięciu katolickim księżom, pracującym w rosyjskich parafiach. Ksiądz pracuje na Białorusi, wyjeżdża do Polski, wraca. Nie boi się ksiądz, że któregoś dnia też nie wpuszczą?
- Nie boję się. Na Białorusi kościół prawosławny nie toczy takich bojów z katolikami jak kościół prawosławny w Rosji, u nas to wszystko wygląda trochę inaczej. Nawiasem mówiąc katolicy na Białorusi nie wiedzą o tych zdarzeniach, u nas panuje silna blokada informacyjna. Zatrzymany w kwietniu na granicy biskup Jerzy Mazur, ordynariusz diecezji św. Józefa w Irkucku, pracował wcześniej w moich parafiach w Baranowiczach i Darewie, był tu przede mną proboszczem, był budowniczym naszego kościoła. Tymczasem parafianie nic nie wiedzieli o jego wydaleniu z Rosji.
- W końcu się dowiedzieli, od księdza. Jak zareagowali?
- Modlą się ze mną za biskupa, to wszystko. Z jednej strony płaczą, z drugiej zapominają, w sumie to niewiele ich to wszystko obchodzi. Wiem, że podobnie byłoby, gdyby to mnie nie wpuszczono do kraju, mimo iż dziś słyszę na każdym kroku, jak bardzo jestem im potrzebny.
- To chyba przykre?
- Nie. Dla mnie nie ma to znaczenia, staram się nie zapuszczać korzeni, a przede wszystkim nie związywać ludzi ze swoją osobą. Mogę odejść w każdej chwili, bo wiem, że po mnie pozostanie wspólnota, która będzie działać dalej.
- Pochodzi ksiądz ze Śląska. Dlaczego wybrał ksiądz tak odległą parafię? Dlaczego Białoruś?
- Jako misjonarz werbista mogłem wybrać sobie rejon, w którym chcę pracować. Wybrałem Wschód, gdyż ten teren był mi bliski. Byłem wcześniej w Kazachstanie, spotkałem tam ludzi prześladowanych, ale o ogromnym polskim patriotyzmie. Przyjeżdżałem do Kaliningradu, bywałem w szkołach na lekcjach. Spotkałem dzieci, które po raz pierwszy w życiu widziały księdza. Zacząłem mówić po rosyjsku. Szybko doszedłem do wniosku, że to fascynujący teren pracy.
- Przyjechał ksiądz na Białoruś 7 lat temu. Czy od razu można było rozpocząć pracę w parafii?
- Od razu włączyłem się w pracę parafialną jako wikariusz. Dopiero po 9 miesiącach mogłem się zarejestrować, dostać pozwolenie na pracę. Mam dwie parafie: Matki Bożej Fatimskiej w Baranowiczach oraz Wniebowzięcia Matki Boskiej Najświętszej w Darewie, a także 3 mniejsze parafie filialne.
- Czym różni się białoruska parafia od polskiej?
- Generalnie niewiele się różnią. W parafii w Baranowiczach pracuje wiele osób świeckich, każdy ma swoją działkę. W katechezie pomagają siostry. Budową zajmuje się inżynier. Jest jeszcze buchalterka, organistki, kościelny. Pod egidą naszej parafii jest wydawane czasopismo, istnieje trzyletnie studium katechetyczne, Katolicka Szkoła Dziennikarska i Diecezjalne Studio Nagrań. To wszystko oczywiście działania Zgromadzenia Misjonarzy Werbistów, a nie samej parafii.
- Ilu ksiądz ma parafian?
- Łącznie w pięciu parafiach mamy około trzech tysięcy wiernych. Parafie te zajmują mniej więcej taki obszar jak w Polsce jeden powiat. W tym kraju panują bardzo "rosyjskie" warunki, jest wiele pustych terenów, przez to niektóre parafie są bardzo rozległe. Mój sąsiad ma parafię 80 kilometrów. Są księża pracujący samodzielnie, zwłaszcza w diecezji grodzieńskiej, którzy mają parafie liczące 5-10 tysięcy ludzi. Jak tu wszystkich swoich parafian wyspowiadać przed świętami? Dlatego księża na Białorusi pomagają sobie nawzajem.
- Jak wielu jest katolików na Białorusi?
- Szacuje się, że 15 procent mieszkańców tego kraju to katolicy. Ludzi, którzy mogą się pojawić w kościele, jest około jednego miliona. Na Białorusi pracuje 220 księży katolickich, z czego 160 - to księża z Polski. Pierwsza fala polskich księży przybyła do tego kraju 12-13 lat temu. Na Białorusi są też dwa seminaria duchowne, w Grodnie i Pińsku. Rocznie jest wyświęcanych około 10-12 osób. Ukonstytuowały się struktury religijne, mamy 6 biskupów z kardynałem Kazimierzem Świątkiem na czele.
- Ci ludzie, mam na myśli katolików, bardzo długo czekali na księży...
- Fantastyczne w tej pracy jest to, że jesteśmy tak bardzo potrzebni. W Polsce księża weszli w pewne sztywne schematy, mają etaty w szkołach. A nasza praca jest twórcza, to takie budowanie wspólnoty religijnej od zera. Zaczyna się od małej grupy, nie ma bazy, nie ma plebanii, wszystko trzeba stworzyć. Nasz kościół w Darewie był całkowicie wypalony, zostały tylko ściany, trzeba było go odtworzyć prawie od zera.
- Ksiądz musiał się pewnie także nauczyć języka białoruskiego?
- Nie, język rosyjski w zupełności wystarczył. W byłych krajach radzieckich wszyscy mówią i myślą po rosyjsku. 260 milionów ludzi - "homo sovieticus". Od Brześcia do Władywostoku - jeden (w sensie religijnym) typ człowieka. Na Białorusi 99 procent mieszkańców myśli po rosyjsku, to ludzie skrajnie zrusyfikowani. Połowa szkół prowadzi naukę po rosyjsku, znajomość języka białoruskiego jest bierna.
- Jak w takim razie wygląda liturgia?
- Kazanie wygłaszam w języku rosyjskim, a modlimy się po polsku. Liturgia w języku białoruskim jest jednak stopniowo wprowadzana. Problem polega na tym, że nie ma oficjalnie Pisma Świętego przetłumaczonego na język białoruski.
- Nic ksiądz nie wspomina o reżimie Łukaszenki, o inwigilacji, o trudach pracy w socjalistycznym systemie...
- Inwigilacja oczywiście jest. Przychodzą do kościoła smutni panowie, popatrzą, postoją i wychodzą. Dużo podejrzanych osób kręci się wokół kościoła, ja to widzę. Wiem, że jesteśmy pod nadzorem, ale nie doświadczam czegoś takiego jak strach. Może gdybym się bał, inaczej podchodziłbym do tych spraw. Ale ja się nie boję, bo znam Białoruś i znam Białorusinów. Z jednej strony jest inwigilacja, można zostać aresztowanym pod byle pretekstem, a z drugiej strony - to kraj gumowego prawa, podwójnej księgowości, podwójnych norm, na zasadzie: kradnie władza, kradną wszyscy. Jak policjant łapie mnie za przekroczenie prędkości, to ja wiem, że on mnie nie skrzywdzi, bardzo łatwo się dogadamy. Poza wszystkim Białorusini mają specyficzny stosunek do księży.
- Co to znaczy specyficzny?
- Ludzie niewierzący boją się księży, są bardzo zabobonni. Traktują księży trochę jak szamanów, boją się rzucenia uroku. W tym także tkwi nasza siła.
- Jak traktują Polaków?
- Szanują nas. Rosjanie mają ogromny kompleks wobec Polaków, to wszystko jest uwarunkowane historycznie, kulturowo, nie będę się nad tym rozwodzić. Ogólnie - mają poczucie, że wszystko w Polsce jest lepsze niż u nich, ale zawsze podkreślają swoje atuty.
- Po co ksiądz przyjeżdża do polskich parafii?
- Po pomoc finansową. Ekonomika idzie w dół, ludzie na Białorusi żyją bardzo biednie. Chcąc coś osiągnąć w parafii, muszę prosić o ofiarę w Polsce. Udało mi się w ostatnim czasie m.in. zbudować centrum oazowe dla dzieci, przy plebanii. Podczas wakacji miałem siedem 10-dniowych turnusów.
- Stara się ksiądz także mówić Polakom o Białorusi...
- Staram się, gdyż Polacy mają przeświadczenie, że tam jest wszystko w porządku, a tam jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Potrzeba ludzi silnych, którzy wiedzą, czego chcą, i się nie boją. Potrzeba księży, którzy będą umieli się odnaleźć w tej trudnej rzeczywistości. Białoruś to jest przede wszystkim kraj wielkich kontrastów. W mieście jakoś się żyje, natomiast wieś jest zapomniana. Starzy ludzie na wsiach żyją na granicy nędzy.
- Księdza parafia jest bardzo nowoczesna. Ma ksiądz komórkę, komputer z dostępem do internetu, kamerę...
- Tak, zajmuję się nie tylko posługą duszpasterską. Prowadzę także profesjonalne studio nagrań, z naszych usług korzystają m.in. prawosławni, dla których nagraliśmy dwa kompakty. Oprócz tego robimy reportaże dla białoruskiej telewizji. Robimy filmy o kościele na Białorusi, a największy kanał telewizyjny, 1 program, emituje często nasze programy. Telewizja jest biedna, ma niewiele własnych materiałów, zwłaszcza na temat religii. Dlatego nasza pomoc przydaje się i mamy wpływ na takie programy.
- To, co ksiądz opowiada, kłóci się z tym, co słyszałam i czytałam o Białorusi za rządów Aleksandra Łukaszenki, o sytuacji Kościoła. Jak to możliwe, że ksiądz może działać tak swobodnie?
- Ja działam swobodnie na swoim poletku, ale Kościół jest zastraszony, przy czym wynika to często ze strachu, który w swej podświadomości mają miejscowi księża.
- Ostatnio prezydent Łukaszenka powiedział, że możliwa jest pielgrzymka Jana Pawła II na Białoruś, nawet w niedługim czasie. Czym dla księdza byłby przyjazd Ojca Świętego?
- Dla mnie i moich parafian to byłby cud, dar niebios. My - Kościół rzymskokatolicki na Białorusi - wreszcie byśmy zaistnieli, znaleźlibyśmy swoje 5 minut.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska