Poseł Węgrzyn. Robert z innej bajki

fot. Sławomir Mielnik
Poseł na Sejm.
Poseł na Sejm. fot. Sławomir Mielnik
W 2005 roku Robert Węgrzyn był anonimowym działaczem PO. Dziś to jeden z jej najbardziej medialnych posłów. Sławę parlamentarzysty zdobywa jednak w mało parlamentarny sposób.

Pierwsze dwie głośne wpadki Węgrzyn, poseł z ziemi kędzierzyńsko-kozielskiej, zaliczył jako gwiazda sejmowej komisji śledczej ds. nacisków. Jej członkiem jest też posłanka Marzena Wróbel z PiS. Poirytowany wymianą zdań z parlamentarzystką Węgrzyn wypalił na którymś posiedzeniu przed kamerami: "Proszę dzień wcześniej pójść sobie do klubu potańczyć może na rurce, się pani chwilę pokręci i przyjdzie po godzinie spokojniejsza". Zawrzało w sejmie i poza nim. Oburzyły się feministki, opozycja i partyjni koledzy. Komisja etyki upomniała opolskiego posła za niewyparzony język, a ten ze spuszczoną głową wręczał kwiaty poseł Wróbel.

Krótko potem znów wpadł, też w kontekście Marzeny Wróbel. Tym razem przez komentarz o jej czerwonym żakiecie, który wygłosił przy włączonym mikrofonie. Wymieniał wtedy uwagi z klubowym kolegą i szefem komisji, Andrzejem Czumą. "A jaki kolor dzisiaj ubrała, kuźwa..." - gaworzył beztrosko, znów grabiąc sobie na politycznym podwórku. Zebrał upomnienie, a Grzegorz Schetyna określił zachowanie obu panów jako "nieprzemyślane i niegrzeczne".

Potem było głośno o zdjęciach z wakacji Roberta Węgrzyna. Zamieścił na Facebooku swoje fotki, na których był tylko w błękitnych slipach i ze sznurem kwiatów na szyi...

Czara goryczy przelała się kilka dni temu, gdy wyraźnie wyluzowany w towarzystwie dziennikarza TVN24 Węgrzyn pozwolił sobie na kiepskich lotów żart przed kamerą. - Z gejami to dajmy sobie spokój, ale z lesbijkami to chętnie bym popatrzył - stwierdził, kończąc wypowiedź rubasznym chichotem. No i rozpętała się burza. Nie pomogło nawet to, że - co telewizja ujawniła dopiero dzień później - Węgrzyn, mówiąc to zdanie, cytował podobno jedynie słowa Andrzeja Czumy.
Skutek - zarząd opolskiej PO jednogłośnie przegłosował wniosek o wykluczenie Roberta Węgrzyna z partii, a lider partii na Opolszczyźnie Leszek Korzeniowski otwartym tekstem mówi: nie widzę dla niego miejsca na listach wyborczych dla parlamentu. Nie jest jednak tajemnicą, że wojna między obu panami trwa od dłuższego czasu, a Korzeniowski zapewne tylko czekał na tak dogodny moment, by się Węgrzyna pozbyć.

Węgrzyn twierdzi, że pierwszy zły sygnał ze strony Korzeniowskiego popłynął przy okazji układania listy do wyborów parlamentarnych w 2007 roku. - Usłyszałem wtedy: Robert, ty nie jesteś z mojej bajki

Zaczynał na weselach

- Od weselnego grajka do politycznego celebryty - tak karierę Roberta Węgrzyna podsumowują jego wrogowie. - To świetny, sprawny polityk, tylko mocno jeszcze nieobyty i zbyt łatwowierny wobec mediów - kwitują sprawę ci, co patrzą na niego przychylnym okiem.

Pedagodzy z SP nr 1 w Kędzierzynie-Koźlu, którzy uczyli Węgrzyna, niechętnie o nim mówią. - Cwaniaczek zawsze z niego był... Na język nie chorował - stwierdza jedna z nauczycielek i ucina dyskusję. - Widziałam go ostatnio w sklepie. Dobrze, że on mnie nie widział, bo musiałabym mu parę słów do słuchu powiedzieć za te ostatnie wybryki. Wstydzić się trzeba.

Dlatego do prasy też nic nie chce mówić.

- Był przeciętnym uczniem, nic szczególnie więcej nie utkwiło mi w pamięci - dorzuca druga przedstawicielka ciała pedagogicznego i też kończy rozmowę.
- A ja go wspominam pozytywnie - mówi natomiast Zbigniew Stachura, który uczył posła fizyki, chemii i techniki. - Uczniem był dobrym, wiedzę łapał szybko, był raczej spokojny.
Na wspomnienie o obecnej medialnej burzy wokół Węgrzyna Zbigniew Stachura się denerwuje. - To śmieszna historia. On się zwyczajnie, łatwowiernie dał wypuścić - kwituje.

Uczeń Węgrzyn równolegle za czasów szkoły podstawowej uczęszczał też do szkoły muzycznej. Uczył się gry pianinie i akordeonie. Gra na nich do dziś, w dodatku nieźle.

- To chyba jedyna jego pozytywna cecha - kwituje poseł Leszek Korzeniowski.
Muzyczne umiejętności przez dłuższy czas dały mu w latach młodości możliwość zarobkowania. Na początku kariery politycznej stały się tematem docinek. Robert Węgrzyn przez kilka lat pracował bowiem jako muzyk na weselach.

- Ale występowaliśmy z pięcioosobowym zespołem też na imprezach typu dni miasta czy Lato Kwiatów w Otmuchowie - dodaje. - Podczas jednego z koncertów na Górze Świętej Anny ktoś mi nawet proponował kontrakt w USA w klubie polonijnym. Nie zdecydowałem się, bo moja córka była wtedy maleńka. Za to grywałem w klubach w Szwecji, gdzie pracowałem przy budowie domków jednorodzinnych. W dzień pracowałem fizycznie, a wieczorami występowałem w Boras czy Goeteborgu.
Krytykę ze strony politycznych wrogów dotyczącą grywania na weselach kwituje tak: - Nie wstydzę się niczego, co robiłem. Grywałem tu i tam, bo musiałem jakoś utrzymywać rodzinę. Jeden koncert przynosił naprawdę porządne pieniądze.

Polityczni przeciwnicy na starcie zarzucali mu też brak wyższego wykształcenia. - Dlatego Robert zrobił magisterkę, a teraz doktorat. I to nie na skróty, gdzieś na prywatnej uczelni, tylko na UJ w Krakowie - mówi jeden z jego politycznych zwolenników.

Od mechanika do dyrektora

Pozycjami w CV poseł z Kędzierzyna-Koźla mógłby obdzielić kilka osób. Zaczynał w Instytucie Ciężkiej Syntezy Organicznej w Blachowni, gdzie pracował fizycznie jako mechanik. Potem został mistrzem produkcji w ZZGT Polgaz Gliwice. To tam - jak pisze na swojej stronie internetowej - nabierał politycznych i zawodowych szlifów. Został m.in. wiceprzewodniczącym NSZZ Solidarność. W 1991 r. wyjechał do Szwecji. Wrócił w roku 1994, gdy urodził mu się syn. Założył hurtownię spożywczą w Kędzierzynie-Koźlu, która na tyle ucierpiała w powodzi roku 1997, że Węgrzyn musiał zamknąć działalność i szukać pracy. Został przedstawicielem handlowym niemieckiego koncernu chemii budowlanej Hasit, gdzie szybko awansował na dyrektora handlowego. W roku 2003 zaczął karierę w polsko-łotewskiej spółce z siedzibą w Warszawie. Pracował w niej do 2007 roku, gdy dostał się do Sejmu.

- To właśnie w tej firmie uświadomiłem sobie, że mógłbym moje liberalne poglądy gospodarcze przekuwać w coś dobrego - wspomina dziś. - A że miejsca na takie poglądy najwięcej było właśnie w Platformie Obywatelskiej, to dołączyłem do niej. To moja pierwsza partia i mam nadzieję, że ostatnia.
O tym, czy Robert Węgrzyn w niej pozostanie, zadecyduje jednak partyjny sąd koleżeński. Wniosek o wykluczenie go ze struktur we wtorek wysłał do Warszawy Edward Gondecki, sekretarz PO na Opolszczyźnie. - Jego ostatnia wypowiedź w TVN była żenująca - mówi Gondecki. - To był objaw złego wychowania, głupoty i wody sodowej, która najwyraźniej uderzyła panu Węgrzynowi do głowy.
Zarząd regionalnej PO przyjął wniosek o wykluczenie posła z PO jednogłośnie. Przy okazji Leszek Korzeniowski zapowiedział, że nie widzi dla niego miejsca na listach wyborczych. Gdyby sąd koleżeński do wniosku się przychylił, to Robert Węgrzyn musiałby z polityki zniknąć albo szukać jakiejś przystani. - Gdzie? Trudno powiedzieć - mówi anonimowy działacz partii. - O przejściu do PiS mowy nie ma, PJN oburzało się jego występkami tak jak PiS. Jedyne miejsce to u Palikota - w końcu polityczny temperament mają podobny. Tylko czy Robert Węgrzyn z politycznych wyżyn zechce wpaść do niszy? Wątpliwe.

Jeśli Tusk i Schetyna będą się potrafili wspiąć ponad własne spory przynajmniej do czasu wyborów, Węgrzyn nie dość, że ocaleje, to jeszcze wystartuje z dobrego miejsca opolskich list PO do parlamentu

Nie ma zgodności w PO

Sęk też w tym, że wcale nie wszyscy działacze Platformy - zarówno w regionie, jak i na szczeblu krajowym - są jednoznacznie co do winy Węgrzyna przekonani i twierdzą, że za żart o lesbijkach i gejach trzeba mu uciąć głowę.

- Parafrazując Marka Twaina - pogłoski o politycznej śmierci Roberta Węgrzyna są mocno przesadzone - komentuje z właściwą sobie swadą Tadeusz Jarmuziewicz, jeden z liderów opolskiej PO, a obecnie też wiceminister infrastruktury. - To merytorycznie najlepszy nabytek wśród nowych posłów z Opolszczyzny. Pracowity i aktywny. Dowód? Znalazł się w komisji śledczej. Na jego miejsce było przecież ze dwustu innych. Wykluczenie go z partii byłoby karą niewspółmierną do winy. Bo to, że ta wina jest - nie ma co dyskutować - kwituje wiceminister. - Przeprowadziłem z nim już męską rozmowę w tej sprawie. Krew się nie lała, ale kilka twardych słów nie nadających się do cytowania z mojej strony padło.

Tadeusz Jarmuziewicz próbuje też bronić Węgrzyna, opowiadając o własnej wpadce: - To było pod koniec ubiegłego roku, rzecz dotyczyła likwidacji tak zwanych gospodarstw pomocniczych. Poseł opozycji długo i słusznie pytał mnie, dlaczego ten proces tak się ciągnie. Mówił i mówił, a kiedy skończył ja wypaliłem: jakoś tak wyszło... Ale potem udzieliłem mu wyczerpującej odpowiedzi.

Wiceminister nie kryje też żalu do mediów: - Gdy niedawno sukcesem zakończyły się moje negocjacje z Rosją dotyczące transportu, co jest gigantycznym sukcesem, pies z kulawą nogą się o tym nie zająknął - mówi. - Ale jak facet coś chlapnął niezbyt rozsądnie, to jest to temat wałkowany przez tydzień.
I dodaje: - Żeby była jasność - żartować w polityce wolno, a nawet trzeba. Wiadomo też, że rozmowy kuluarowe różnią się od oficjalnych. Kłopot jednak w tym, że Robertowi Węgrzynowi brakuje doświadczenia, by odróżnić jedne od drugich.

Polityczna winda Węgrzyna

Tadeusz Jarmuziewicz obok Danuty Jazłowieckiej miał być tym, który w 2007 roku "wychodził" dla Węgrzyna 4. miejsce na liście wyborczej do Sejmu. To po ich wstawiennictwie Węgrzyn zepchnął z "czwórki" Małgorzatę Tudaj, dziś wicestarostę z Kędzierzyna-Koźla, a wcześniej założycielkę PO w powiecie kędzierzyńskim i osobę, która go do struktur przyjmowała.

- Konflikt między nimi był wtedy ogromny - opowiada jeden z działaczy PO. - Zabrał jej kędzierzyńskie struktury, a potem miejsce w parlamencie.

Węgrzyn twierdzi, że opowieści o sile tego sporu są przesadzone. - Wiem, ile pani Małgorzacie zawdzięczam, i dlatego to ja rekomendowałem ją na lidera listy w powiecie i wicestarostę po ostatnich wyborach samorządowych - stwierdza.

Danuta Jazłowiecka, opolska europoseł, chwali Węgrzyna za podejście do pracy, ambicje i zapał. - Zaskakuje mnie jednak to, że Robertowi zdarza się szybciej mówić, niż myśleć - krytykuje eurodeputowana. - Jestem mocno zawiedziona wszystkimi jego niegrzecznymi reakcjami wobec kobiet, bo przyzwyczaiłam się, że mężczyźni w Polsce są szarmanccy. Zarówno po jego ostatniej wypowiedzi, jak i wcześniejszych z nim rozmawiałam. Ale daleko bardziej rozczarowująca była dla mnie telewizyjna wypowiedź Leszka Korzeniowskiego. Nie jest oczywiście tajemnicą, że obaj panowie się nie kochają, ale żeby od razu używać wulgaryzmów i obraźliwych wyrazów...

A chodzi o zdanie, które Korzeniowskiemu "wymknęło się" na antenie TVN: - Trzeba być, k..., totalnym kretynem. I jeszcze się z tego głupek śmiał.

Męski bój o władzę

Napięcie na linii Korzeniowski - Węgrzyn trwa od lat. - Ten drugi szybko dał się poznać jako aktywny facet z ambicjami, których w dodatku nie krył - mówi anonimowy działacz PO. - Już w 2005 roku, jeszcze nim wystartował gdziekolwiek, mówił że interesuje go parlament. A taki człowiek z miejsca oznacza zagrożenie. Więc Korzeniowski krzywił się na niego od dawna.

Sam Węgrzyn twierdzi, że pierwszy zły sygnał ze strony Korzeniowskiego popłynął przy okazji układania listy do wyborów parlamentarnych w 2007 roku. - Usłyszałem wtedy: Robert, ty nie jesteś z mojej bajki - wspomina poseł.

Na noże poszło jednak w połowie 2009 roku, gdy nie powiodła się próba montowanego przez Roberta Węgrzyna zamachu stanu. Miał go wspierać sam Grzegorz Schetyna, choć on sam podobno tuż po udaremnieniu tych działań zaprzeczał.

- Wciąż dochodziły do mnie informacje, że jest grupa niezadowolonych z mojej działalności jako przewodniczącego - mówił wtedy Leszek Korzeniowski. - Uznałem, że powinienem zapytać zarząd na spotkaniu, czy to opinia większości. Niemal wszyscy powiedzieli, że nie.
Korzeniowski ruchem wprawnego szachisty stłumił w ten sposób pucz, ogłosił, że nie rezygnuje z przewodniczenia partii, a Węgrzyn zrezygnował z członkostwa w zarządzie opolskiej PO. Dziś szef partii w regionie mówi: - Nie można mieć szacunku do kogoś, kto zamiast z podniesioną głową, jawnie stanąć do rywalizacji o władzę, próbuje ją przejąć zza winkla. Robert Węgrzyn stracił wtedy moje zaufanie.

- Nic dziwnego - kwituje anonimowo jeden z naszych rozmówców. - Gdyby Węgrzyn nie był taki narwany i nie chlapał wkoło, ten pucz mógł się udać. I Korzeniowski to czuł.

Sam się podłożył

Dlatego Węgrzyn nie mógł się Korzeniowskiemu lepiej podłożyć niż mocno medialną, głośną w całym kraju wpadką. Szef PO w regionie tylko czekał na pretekst, by się go pozbyć. Decyzja o być albo nie być w PO dla polityka z Kędzierzyna-Koźla może się rozbić o konflikt na linii Tusk - Schetyna. Konflikt, co do którego im mocniej PO zaprzecza, że jest, tym bardziej staje się widoczny.

Robert Węgrzyn jest z Grzegorzem Schetyną kojarzony od lat. Poznali się i politycznie związali najprawdopodobniej wtedy, gdy młody, ambitny Robert Węgrzyn - na długo przed wejściem do Sejmu - został członkiem krajowego sądu koleżeńskiego. Wsadził go tam zresztą sam Korzeniowski, który szukał sojuszników w walce o przywództwo z Danutą Jazłowiecką.

Węgrzyn natomiast szybko dał się w Warszawie poznać - również Grzegorzowi Schetynie, wtedy sekretarzowi generalnemu - jako ambitny, dyspozycyjny i lojalny działacz.
Dziś, gdy pozycja Schetyny jest znacznie słabsza, wszyscy jego ludzie są nieco przyczajeni. - Ale - jak twierdzi jeden z naszych rozmówców - liczy się każda szabla. Jeśli Tusk i Schetyna będą się potrafili wspiąć ponad własne spory przynajmniej do czasu wyborów, Węgrzyn nie dość, że ocaleje, to jeszcze wystartuje z dobrego miejsca opolskich list PO do parlamentu. I Leszek Korzeniowski niewiele będzie miał tu do powiedzenia.

Sam Robert Węgrzyn za swoją niefortunną wypowiedź o gejach i lesbijkach przepraszał w oświadczeniu już następnego dnia.

- To był żart, który absolutnie nie powinien się zdarzyć - przyznaje i dziś. - Dałem się wypuścić. Ale co do meritum zdania nie zmienię, nawet jeśli miałbym zapłacić za to najwyższą polityczną cenę. Nie jestem homofobem, ale mam konserwatywne podejście do związku dwojga ludzi i jestem przeciwny temu, by dwóch półnagich mężczyzn epatowało publicznie swoją seksualnością.
Twierdzi, że na decyzję sądu koleżeńskiego czeka ze spokojem. - Wprawdzie w polityce łaska pańska na pstrym koniu jeździ i w jeden dzień można z niej wylecieć, ale wierzę, że to jeszcze nie mój koniec - mówi.

Sąd koleżeński w PO ma do rozpatrzenia jeszcze jeden wniosek w sprawie Roberta Węgrzyna - z czasu układania list do ostatnich wyborów samorządowych. Na liście rekomendowanych przez kędzierzyńsko-kozielską PO kandydatów do sejmiku nie znalazł się wtedy marszałek Józef Sebesta. Zbulwersowany zarząd regionalny skierował sprawę do sądu.

- Zupełnie nie wiem dlaczego, skoro sam przekonywałem ludzi, o których wiedziałem, że mogą głosować przeciw marszałkowi, by zmienili zdanie - bije się w piersi poseł Węgrzyn.
Po tygodniu milczenia w poniedziałek zamierza wrócić do Warszawy i stanąć oko w oko z mediami. - Nie zamierzam się na nikogo obrażać - zapewnia. - Ale z pewnością nigdy już nie będę tak mało przezorny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska