Jak Rosjanie wkroczą na Krym, a ja stanę na nogi, to też tam pójdziemy, za wolność i żeby było co jeść - mówi 41-letni Wołodja Fiołyk z Jaremczy w obwodzie iwanofrankowskim.
Wołodja, który leży w szpitalu przy ul. Katowickiej, bezrobotny od wielu lat, pokazuje swój identyfikator ochroniarza z Majdanu "Ochrana. Pałac Swobody". Na Majdan wracał kilkakrotnie. Pierwszy raz stracił tam świadomość, kiedy z drugiej strony barykady berkutowcy puścili gaz na demonstrantów. Wtedy wrócił do Jaremczy.
- Od gazu człowiek kaszlał, wymiotował, ale w domu usiedzieć się nie dało - mówi Fiołyk. - Wiesz, że na Majdanie giną za wolną Ukrainę, to jak najszybciej chcesz być z nimi.
Kolejnym razem na Majdanie ochraniał hotel Ukraina. Snajper, ten, którego potem szukali demonstranci, zabił jego komendanta. - Na moich oczach "sotnika" zabili - mówi. - Stałem od strony ulicy Gruszeckiej, kiedy "samoróbka" (prymitywny ładunek wybuchowy z pociętymi kawałkami metalu - aut.) trafiła we mnie. Ci po drugiej stronie mają straszną nienawiść, uderzają w każdego, a my z Majdanu bez uzbrojenia, niektórzy tylko mieli kaski pracowników budowlanych.
Po wybuchu "samoróbki" prawie stracił palce u nóg. - Ocknąłem się, gdy lekarz opatrywał mi rany, popsikał czyś znieczulającym - mówi Fiołyk. - To szczęście, że mogłem przyjechać do was. Tylko muszę zadzwonić dzisiaj do matki, bo to, że żyję, już wie. Nie wie, w jakim stanie...
Z Wołodią leży w pokoju 36-letni Wasyl Kopolowiec, jego krajan i towarzysz z Majdanu. Snajper przestrzelił mu bark, kiedy szli szturmem. To było 20 lutego, w "krwawy czwartek". Najwyraźniej mierzono w jego serce. Kula przebiła metalową tarczę, za którą się chronił, przeszywając mu bark.
- Do lecznicy, która była na poczcie, doszedłem świadomie sam - opowiada Wasyl. - To nieprawdopodobne, ale padłem z wyczerpania dopiero tam...
Wasyl jest bezrobotny, ma żonę i troje dzieci. - Nie żyjemy godnie, bo Janukowycz za nasze stawia sobie złote sedesy - dodaje. - Jak będzie trzeba, to znowu pójdziemy, żeby ci u władzy wiedzieli, że naród nie durny.
- Tam warunki są fatalne, lepiej opiekowano się nimi bezpośrednio po strzelaninie na Majdanie niż w ich miejscowościach - mówi Adam Karcher, prezes opolskiego Stowarzyszenia Współpracy Polska-Ukrainy "Nadwórna", które zorganizowało przyjazd czwórki rannych Ukraińców do Opola. - Kiedy premier powiedział, że będziemy rannych przyjmować, to ruszyliśmy z załatwianiem formalności.
Ranni granicę przekraczali bez paszportów, tylko z dowodami osobistymi. - Mieli jedynie zezwolenia z konsulatu polskiego we Lwowie, straż graniczna dodatkowo zażądała od nich zgody szpitali, że będą leczeni u nas - mówi prezes Karcher.
Przyjechali busem, od soboty rano są w Opolu.
- W poniedziałek ostatecznie podejmiemy decyzję, co do ich leczenia i czasu pobytu w szpitalu - mówi dr Krzysztof Lipski z oddziału ortopedycznego Szpitala Wojewódzkiego w Opolu.
Kolejni dwaj ranni Ukraińcy trafili do opolskiego WCM i jak powiedział nam wczoraj jego dyrektor, Marek Piskozub, są bardzo wyczerpani podróżą i nie nadają się do rozmowy. Do Opola miał przyjechać jeszcze jeden ranny, ale jego stan zdrowia - ciężkie urazy czaszki - na razie nie pozwala na transport.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?