uPUPieni. Zadyma w namysłowskim pośredniaku

sxc.hu
Szefowie nie znoszą się wzajemnie i jak tylko mogą, starają się znaleźć na siebie haki.
Szefowie nie znoszą się wzajemnie i jak tylko mogą, starają się znaleźć na siebie haki. sxc.hu
Zamiast się zająć walką z bezrobociem, urzędnicy namysłowskiego Powiatowego Urzędu Pracy prowadzą batalię sami ze sobą. O stanowiska, wpływy i utrzymanie się na stołkach. Pośredniak stał się areną, gdzie ścierają się interesy byłej oraz obecnej koalicji rządzącej powiatem.

- Takiej zadymy jak obecnie w "pośredniaku" jeszcze nie było - mówi jeden z byłych już pracowników PUP. - Zamiast zająć się porządną pracą, urzędnicy poszli ze sobą na wojnę. Kto kogo szybciej wygryzie albo komu uda się przeciwnika wpuścić na minę, czyli podpisze jakieś dokumenty, wyda decyzję sprzeczną z prawem. Wojna idzie pomiędzy kilkoma osobami z dwóch obozów politycznych.

Opozycji i koalicji rządzącej powiatem. Z jednej strony jest obóz popierający dyrektora Zbigniewa Juzaka, rekrutującego się od byłego starosty Michała Ilnickiego. Po przeciwnej stronie jest wicedyrektorka Leokadia Czarny, która od kilku tygodni pełni tę funkcję. To z kolei ekipa obecnego układu władzy w powiecie, czyli koalicji SLD i PO. Szefowie nie znoszą się wzajemnie i jak tylko mogą, starają się znaleźć na siebie haki.

Atmosfera pracy jest fatalna. Wiadomo, że obecny starosta Julian Kruszyński chciałby się pozbyć Juzaka, jako spadek po Ilnickim. Problem jest duży, bo dyrektor to jednocześnie radny miejski. Trzeba czasu, aby go wykopać ze stołka. Dlatego zlecono kontrolę w pośredniaku. Wiadomo: kontrola, jak się postara, to coś tam zawsze znajdzie...

Awans piorunujący

W mieście, które można przejść wzdłuż i wszerz w ciągu kilkunastu minut, każda sprawa jest publiczna. Na przykład awans Leokadii Czarny z SLD, która w kadencji 2002-2006 była sekretarzem powiatu. Na to stanowisko awansował ją ówczesny starosta Andrzej Spór. Kiedy władzę przejął Ilnicki (PSL), była sekretarz publicznie przyznawała, że czuje się zaszczuta przez włodarza powiatu. Nie mogła znaleźć pracy, a kiedy została nauczycielką w szkole podległej powiatowi, natychmiast kazano ją usunąć.

- Był zakaz zatrudniania mnie w instytucjach publicznych i wszyscy dobrze o tym wiedzą - przyznaje dzisiaj Leokadia Czarny.

Wicedyrektorka tylko czasowo znalazła się na bocznym torze. Kiedy SLD zawiązało koalicję z PO, oficjalnie została skierowana na nowy, ważny odcinek, czyli do Powiatowego Urzędu Pracy. Dla niej praca znalazła się z dnia na dzień i to na eksponowanym stanowisku. W piątek wygrała konkurs na pośrednika pracy-stażystę, w poniedziałek mianowano ją wicedyrektorem.

Od razu zaczęła działać, każąc zasłonić wszystkie przezroczyste drzwi, które po aferze korupcyjnej z dwójką urzędników w 2008 roku kazał zamontować Ilnicki. Po to, by ludzie widzieli, co robią pracownicy. W urzędzie aż huczało, że wściekły Juzak musiał podporządkować się decyzji starosty Kruszyńskiego w sprawie awansu dla Czarny, bo inaczej sam pożegnałby się ze stanowiskiem. Towarzysze partyjni Leokadii Czarny, którzy nie załapali się na żadne stanowiska w nowym rozdaniu powiatowym, podkreślali, że "czarna dama" ma znaleźć haki na Juzaka. A już na pewno kontrolować wszystko to, co robi dyrektor.

Julian Kruszyński ucina te spekulacje. Uważa je za bzdury. Jego zdaniem za szybkim awansem nowej pracownicy na wicedyrektorkę stały wyłącznie kompetencje, a nie polityczne układy. Podkreśla, że nikt nikomu nie załatwiał pracy w PUP. Pani Leokadia Czarny miała wystarczające kwalifikacje, aby objąć stanowisko wicedyrektora. Jako sekretarz powiatu nadzorowała bowiem pracę tej instytucji.

Kiedy rozmawia się z samą panią wicedyrektor o roli, jaką pełni obecnie w Powiatowym Urzędzie Pracy, ma się wrażenie, jakby się czytało biuletyn Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Leokadia Czarny recytuje zadania, jakie ciążą na pośredniaku, i pokazuje tony segregatorów leżących na jej biurku. Wszystkie to ważne sprawy bezrobotnych. W tym jej najnowsze oczko w głowie, czyli tworzenie spółdzielni socjalnych dla bezrobotnych. Podkreśla, że Namysłów jest jedynym powiatem opolskim, który nie ma takiej spółdzielni, co wicedyrektorka uważa za duży błąd. Błąd Juzaka oczywiście.

Bagatelizuje głośną ostatnio sprawę z jej udziałem, a dotyczącą wysyłania partyjnej SLD-owskiej korespondencji do działaczy na koszt i w kopertach PUP. Mimo że dostała za nią naganę od Juzaka. Zapewnia, że sprawa jest już przebrzmiała. Wzięła się z bowiem pomyłki stażystów, którzy dołączyli listy zostawione przez nią na biurku, biorąc ją za korespondencję urzędową przeznaczoną do wysłania.
- Zapłaciłam ponad 3 zł za dwa listy omyłkowo wysłane na koszt PUP i sprawę raz na zawsze uważam za załatwioną - dodaje pani wicedyrektor.

Sprawą zainteresował się nawet urząd wojewódzki, z którego wysłano kontrolę do namysłowskiego pośredniaka. Jeszcze nie ma jej wyników. Jednak jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, poza 2 listami było jeszcze 6 innych kopert, które rozniósł stażysta. Jak twierdzi Leokadia Czarny - po pracy i w ramach koleżeńskiej przysługi. Na temat relacji z jej szefem, Zbigniewem Juzakiem, nie chce w ogóle rozmawiać. Zapewnia jedynie, że jej rolą jej pomoc dyrektorowi w działaniu na rzecz bezrobocia, a nie - aby to szef sam stał się bezrobotnym.

- O żadnych sprawach personalnych nie zamierzam rozmawiać - ucina z kolei Juzak, w gabinecie którego wisi specjalny obraz z podobiznami pracowników PUP, w tym na centralnym miejscu ze zdjęciem Leokadii Czarny. - Nie będę niczego komentować, bo nie ma żadnych spraw do komentowania.

Urząd pracuje normalnie

Kolejne spięcie, czy też nowa odsłona wojny między Juzakiem a Leokadią Czarny to sprawa nagrody jubileuszowej, jaką pani wicedyrektor mogła otrzymać za 30 lat pracy.

Mogła, ale nie dostała, Juzak wyprzedził bowiem jej ruch, wysyłając do Państwowej Inspekcji Pracy pismo z prośbą o interpretację przepisów. Okazało się, że wicedyrektorce stuknęło 30 lat pracy w minionym roku, kiedy była jeszcze szefową biura poselskiego SLD w Namysłowie. Zatem instytucją, która może ewentualnie wypłacić premię za straż pracy, jest... Kancelaria Sejmu.

- Wicedyrektorka jest poirytowana na Juzaka. Moim zdaniem dni dyrektora są policzone. Nawet jeśli pokaja się przed obecną władzą - ocenia jeden z dawnych towarzyszy partyjnych Leokadii Czarny, teraz współpracujący z opozycją.

Sprowadzony do parteru

Dyrektor Juzak ma na głowie nie tylko kontrolę ze starostwa sprawdzającą działalność urzędu pod jego kierownictwem, ale również szkalujące go listy. Po Namysłowie krąży anonim sygnowany rzekomo przez pracowników urzędu pracy, w którym przedstawia się dyrektora jako nieroba, jeżdżącego w godzinach pracy na polowania z emerytowanymi policjantami oraz wykorzystującego pracowników urzędu (informatyków) do załatwiania napraw prywatnego komputera.

- To pomówienia, jak zwykle w przypadku anonimów. O tym, czy można mnie zastać w pracy czy nie, warto się samemu przekonać, odwiedzając urząd - ucina ten wątek.

Tymczasem zarząd powiatu szykuje kolejną małą rewolucję w pośredniaku. Właśnie ma to związek z dostępnością dyrektora Juzaka dla interesantów. Otóż blisko rok temu gabinet szefa przeniesiono na drugie piętro budynku. Reszta pośredniaka mieści się na parterze. Teraz powstał pomysł, by Juzak wrócił do rzeczywistości pośredniaka, czyli na dół. Tuż obok gabinetu Leokadii Czarny.

- Chodzi o to, aby Lodzia patrzyła mu na ręce i kto go odwiedza. Jacy ludzie, politycy itp. - mówi jeden z pracowników pośredniaka.

Na razie nie policzono jeszcze kosztów przeprowadzki, ale już wiadomo, że to będzie minimum kilka tysięcy złotych. Poza przestawieniem ścianek działowych trzeba jeszcze przemontować kable sieci teleinformatycznej. To kolejne pieniądze. Starosta Julian Kruszyński dodaje, że trudno akceptować sytuację, w której szef urzędu izoluje się od reszty biur. Szef powiatu jest przekonany również, iż interesanci chcący dojść na drugie piętro szybciej stracą ochotę na wizytę u dyrektora, niż załatwią sprawę, z jaką się do niego wybrali.

- Mam poważne wątpliwości, czy urząd pracy działa dobrze. Stąd czekam na wyniki kontroli - podsumowuje starosta.

Z szeregowymi pracownikami pośredniaka trudno jest złapać kontakt. Nawet po pracy, nawet nieoficjalnie. Ludzie są tak zmęczeni wojną kierownictwa, że boją się pisnąć o swoich przemyśleniach. Nawet najmniejsze słowo wypowiedziane anonimowo może zostać odebrane jako poparcie którejś ze stron, co dla pracownika będzie oznaczać, iż z urzędnika stanie się petentem po drugiej strony biurka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska