Arkadiusz Wiśniewski. Skazany bez sądu

Redakcja
31 października 2013. Arkadiusz Wiśniewski wynosi swoje rzeczy z ratusza.
31 października 2013. Arkadiusz Wiśniewski wynosi swoje rzeczy z ratusza. Paweł Stauffer
Rozmowa z Arkadiuszem Wiśniewskim, byłym wiceprezydentem Opola.

- Już pan wie, za co pana usunięto z opolskiego ratusza i pozbawiono funkcji?
- Przypuszczam, że byłem przeszkodą w układance politycznej, która jest w opolskim ratuszu tworzona. Zostałem usunięty, bo miałem swoje polityczne ambicje, plany i bagaż pewnych dokonań. Mogłem więc temu planowi zagrozić. Już od pewnego czasu czułem, że tak będzie. Zastanawiałem się tylko, co okaże się powodem mojego odejścia. Oficjalnych zarzutów do tej pory mi nie postawiono i nie miałem okazji się z nimi zapoznać.

- Kiedy pan mówi, że przeszkodą była polityczna układanka, to trochę to przypomina peerelowskie zwalanie przyczyn wszelkiego zła na system. A za systemem stoją zawsze konkretni ludzie. Pytam wprost: zagradzał pan drogę do prezydenckiego fotela Tadeuszowi Jarmuziewiczowi?
- Nie chcę na to jednoznacznie odpowiadać, bo czeka mnie jeszcze sąd partyjny. A to oznacza, że jestem w wyjątkowo niezręcznej sytuacji. Ogłoszono w mojej sprawie wyrok, a teraz odbędzie się proces, w wyniku którego ten wyrok zostanie formalnie wydany. Nie chcę dostarczać argumentów, typu: mieliśmy rację, ten chłop bruździł w Platformie, albo: chwali nas, bo boi się sądu. Ale oczywiście to Tadeusz Jarmuziewicz, póki co, jest jedyną osobą, która ogłosiła, że chce kandydować na stanowisko prezydenta Opola z PO. Formalnej nominacji jeszcze nie ma, a kandydat nie może być pewien, że do niej dojdzie. Więc wygląda na to, że na wszelki wypadek zamyka mi się drogę do takiego kandydowania.

- Ci, co pana usunęli, mówią, że namawiał pan radnych z PO do przejścia do politycznej konkurencji. Twierdzą, że mają dowody pańskiej nielojalności na piśmie.
- Bronić się przed tymi zarzutami będę mógł dopiero, jak zostaną mi przedstawione. Na razie wszystko pozostaje w sferze niedopowiedzeń, półsłówek i bardzo niekonkretnych pretensji. A najbardziej zagadkowe jest w tym wszystkim to, że ta rzekoma konkurencja, na rzecz której miałem namawiać, to od trzech lat najlepszy koalicjant PO w radzie miasta. Na dodatek zwolniono mnie przecież z pracy w samorządzie, a nie z partii. Przy czym postawiono zarzuty polityczne, a nie merytoryczne.

- Każdego można w gospodarce rynkowej zwolnić z pracy.
- Można, ale skoro straciłem zaufanie kolegów z partii, to chyba najpierw należało mnie postawić przed sądem partyjnym i dopiero po wyroku ewentualnie usunąć z PO. Wyrzucenie z ratusza byłoby dopiero konsekwencją tej pierwszej decyzji politycznej. W mojej sprawie wszystko odbyło się w odwrotnej kolejności i w zawrotnym tempie. Jakby nie można było poczekać te dwa tygodnie, aż upłyną wszystkie procedury. Dlatego odczuwam niesmak. Nie pokazano mi zarzutów, nie pozwolono się do nich odnieść. Czułem się jak przed sądem inkwizycji.

- O, przepraszam. W sądzie inkwizycyjnym proces nie mógł się odbyć bez obrońcy.
- Dobrze, więc powiedzmy, że nade mną odbył się sąd kapturowy.

- Dołącza pan do chóru tych osób, które najpierw przez lata tkwiły w PO, a dopiero wyrzucone mówią o niej "Polska Zjednoczona Platforma Obywatelska" i nazywają ją partyjnym biurem pracy…
- Te zarzuty rzeczywiście padają z różnych kierunków. Ja nigdy tak nie twierdziłem. Ważę słowa. Jednocześnie nie chwalę partii, nie przymilam się i nie wkupiam w łaski w stylu "łubu-dubu" trenera Jarząbka w filmie Barei, żeby tylko sąd był łaskawszy. Widzę wyraźnie, jak mnie potraktowano, wyrzucając w parę sekund. Ale nie potrafię tak łatwo przekreślić 12 lat pracy i obecności w PO ani tych osób, z którymi współpraca układała się dobrze.

- Ale skoro w Platformie Obywatelskiej był pan przez 12 lat, to nie wiedział pan wszystkich negatywnych zjawisk?
- Pamiętam PO przede wszystkim jako ruch społeczny skoncentrowany na uwalnianiu ludzkiej energii i wciąganiu obywateli do działania na rzecz państwa. To mnie przyciągnęło do PO podobnie jak osoby jej ówczesnych liderów. Na Opolszczyźnie był to Ryszard Zembaczyński. Potwierdzeniem, że jestem we właściwym miejscu, było to, że w 2007 roku PO potrafiła - mimo porażki dwa lata wcześniej - wygrać wybory dzięki swej wiarygodności, dzięki zaangażowanym ludziom skoncentrowanym na budowaniu dobra wspólnego. Dziś nie prowadzę rozliczenia z PO. Tęsknię natomiast za luźniejszą formą działania partii i silniejszym powrotem do tych zasad, które leżały u jej początku.

- Za wolnym rynkiem i bardziej konserwatywnym systemem wartości? Niedawno mówił o tym w Opolu Jarosław Gowin. Jest pan oskarżany o sympatię dla jego środowiska.
- Kieruję się głównie ku wartościom wolnorynkowym, demokratycznym i samorządowym. Opowiadam się za tym wszystkim, co reprezentował sobą m.in. Tadeusz Mazowiecki, a potem spora część PO, czyli zaangażowaniem w budowę społeczeństwa obywatelskiego. Mam poczucie, że jesteśmy jako społeczeństwo pracowici i zaangażowani, a nasze państwo często marnuje te wysiłki. Nie godzę się na to. Gowin rzeczywiście mówi o sprawie bardzo ważnej i dla mnie - polityce prorodzinnej państwa. Ale nie tylko on jeden.

- Środowisko PO ostro atakuje nto za jej krytyczny obraz funkcjonowania partii władzy. Dopiero po odejściu z partii niektórzy przyznają, że robimy słusznie.
- Próbuje się przedstawiać relację pańskiej gazety i PO jako wojnę. Nie chcę się do tego odnosić. Chcę natomiast powiedzieć, że rolę wolnych mediów bardzo poważam i przez lata współpracy z nimi nigdy nie naruszałem tej cienkiej linii, za którą kreuje się obraz świata na zasadzie jakiejś ugody. Niezależne media są w demokracji świętością, a ich obecność jest konieczna, by ta demokracja dobrze funkcjonowała.

- Jeszcze niedawno uchodził pan za człowieka, którego Ryszard Zembaczyński upatrzył na swego następcę. Ma pan żal, że prezydent tak łatwo zaakceptował pańskie usunięcie z ratusza?
- Prezydent uległ w określonej sytuacji. Zbyt pochopnie moim zdaniem. Niestety, od paru miesięcy odczuwalny jest brak jego osoby w ratuszu. Niemniej ma prawo dobierać sobie współpracowników. Miał prawo w swoim czasie mnie zatrudnić, miał też prawo mnie z tej pracy zwolnić. Myślę, że bilans naszej współpracy jest bardzo dobry. Mamy z czego mieć satysfakcję. Za nami 12 lat i myślę, że nadal jest miejsce na naszą współpracę w przyszłości. Forma jest otwarta.

- Znajdujący się na granicy usunięcia z PO Grzegorz Schetyna zapewniał w jednym z wywiadów telewizyjnych, że jest nadal patriotą Platformy Obywatelskiej. Zabrzmiało niebezpiecznie, bo dotąd można było być patriotą wielkiej lub małej ojczyzny. Ale patriotyzm partii? Powiało PRL-em...
- Ja okazałem się patriotą miejskim. Interes miasta stawiałem wyżej niż interes partii. Podejmując decyzje personalne, kierowałem się przede wszystkim kwalifikacjami. I być może to stało się powodem, dla którego niektórzy koledzy uznali, że ja już nie trzymam z Platformą. A ja cały czas trzymam z miastem. Wydawało mi się, że nie muszę się rozpychać w partii i wystarczy to, co robię w Opolu, bo to też jest zysk dla PO. Myliłem się.

- Ma pan pomysł na nową pracę? Coś mi się zdaje, że w Opolu i w regionie może pan roboty nie dostać. Tym bardziej że nie sądzę, żeby pan chciał wykonywać prace proste.
- Władza mnie nie rozpuściła. Potrafię się po pracę schylić. Dopiero się przekonam, jakie jest na mnie zapotrzebowanie. Nie wykluczam podjęcia działalności gospodarczej. To jest zawsze trudne, ale kiedy to robić, jak nie wówczas, gdy ma się - jak ja - 35 lat. Ponadto mam doświadczenie zawodowe także poza ratuszem. Pracowałem w OCRG. Jestem wykładowcą akademickim na Uniwersytecie Opolskiem - aktualnie na urlopie bezpłatnym. Prowadziłem zajęcia związane z wiedzą o samorządzie i teorią myśli politycznej. Praca ze studentami pozwalała mi spełniać się podobnie, jak się spełniałem w polityce. Miałem świadomość, że kształtuję tych młodych ludzi, a jednocześnie sam się od nich wiele dowiadywałem.

- Po co pan się pchał do polityki?
- Chciałem, żeby było lepiej, niż jest. Uważam, że mam na to pomysł. Myślę, że udowodniłem to, będąc przez dwie kadencje opolskim radnym, trzy lata wiceprezydentem. Wygrywając trzy razy z pięknym wynikiem wybory. Te kilkanaście lat w samorządzie miasta to jest okres znakomitych doświadczeń i bardzo dobrych efektów.

- Ale z negatywnym końcem.
- Wcale nie, bo za pół roku i za dziesięć lat będę miał okazję, chodząc po Opolu, widzieć efekty swojej pracy. Duże i małe. Hale produkcyjne postawione przez inwestorów, których udało się sprowadzić, i nowe przystanki MZK. Będę te rezultaty widział na wyspie Bolko po rewitalizacji, siłowni w parku Nadodrzańskim czy stacjach wypożyczalni rowerów. W rozwijającej się współpracy miasta ze środowiskiem akademickim itd.

- Zachował pan dobre mniemanie o sobie...
- Nie mam odczucia, że wszystko jest moją zasługą. Choć jako dobremu liderowi udało mi się zebrać zespół ludzi, który przekonany do pewnych wartości sporo osiągnął. Właśnie jako zespół. Byłem chłopem z inicjatywą. Nie bałem się ryzyka. I właśnie dlatego nie ma we mnie goryczy. Koniec kariery w ratuszu może być początkiem czegoś nowego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska