Blechhammer. Ostatni przystanek przed Auschwitz

Tomasz Kapica
Obóz Blechhammer (obecna Blachownia) stał się miejscem kaźni dla tysięcy Żydów z całej Europy. Umierali z wycieńczenia, chorób i z rąk niemieckich oprawców.

Robert Max Widerman urodził się w Paryżu w 1926 roku. Jego żydowska rodzina trzy lata wcześniej wyemigrowała z Polski. Już jako dziecko wykazywał duże zdolności muzyczne, a w wieku 12 lat rozpoczął karierę profesjonalnego wokalisty, śpiewając w paryskich klubach. Rodzice mieli wielką nadzieję, że chłopak zrobi karierę w show-biznesie, nie wiedzieli jednak, jak tragiczną drogę przejdzie młody artysta.

Widermanowie zostali aresztowani w 1942 roku i początkowo umieszczeni w obozie przejściowym w Drancy pod Paryżem. 27 września wyruszył stamtąd transport do Auschwitz, największej fabryki śmierci na świecie. Ale zanim tam dotarł, pociąg zatrzymał się jeszcze na stacji w Koźlu (wówczas Cosel).

- Ty, wysiadaj - jeden z esesmanów wskazał na dobrze zbudowanego Roberta. Wraz z nim z pociągu wyprowadzono jeszcze 174 innych więźniów. Widerman na stacji w Koźlu po raz ostatni widział swoich rodziców. Dopiero po wojnie dowiedział się, że z liczącego 1000 osób transportu nieco ponad setka trafiła do pracy w Auschwitz, a 698 osób, w tym jego mamę i tatę, skierowano bezpośrednio do komór gazowych…

Francuz razem z innymi więźniami trafił najpierw do obozu Ottmuth (Otmęt), gdzie pracował w fabryce butów. Stamtąd przewieziono go do Arbeitslager Blechhammer, obozu dla Żydów znajdującego się pomiędzy Sławięcicami a Blachownią (osiedla Kędzierzyna-Koźla).

Na początku wojny w okolicy Sławięcic i Blachowni powstał szereg miejsc koncentracji i zagłady więźniów. Początkowo trafiali tam okoliczni Żydzi. Jednym z obozów był Judenlager, którego budowę rozpoczęto w 1942 roku niedaleko sławięcickiego dworca kolejowego.

1 kwietnia 1944 r., w momencie przejęcia zwierzchnictwa przez komendanturę w Oświęcimiu, w Sławięcicach więziono 3056 mężczyzn i około 200 kobiet. Obóz od południa sąsiadował z bocznicą kolejową Zakładów Chemicznych w Blachowni. Stąd wzięła się jego niemiecka nazwa Blechhammer. Po przeciwnej, północnej stronie, wybudowano baraki dla strażników z SS. Cały teren otoczony był wysokim murem. Wewnątrz znajdowało się około 25 drewnianych baraków mieszkalnych i szpitalnych, budynki sanitarne, warsztaty oraz magazyny.

Obozowy dzień trwał 16 godzin. Po porannym apelu więźniowie wyruszali do pracy. Dojście do zakładu zajmowało przeciętnie 1,5 godziny, a sama praca 10-12 godzin. Niedziele także były wypełnione obowiązkami na budowie lub przy pracach porządkowych w obozie. Wielu nie wytrzymywało ciężkich warunków. Niektórzy próbowali uciekać. Przez cały czas istnienia obozu udało się to zaledwie sześciu osobom.

Zamiast wody dostał baty

Tak o swoich początkach w tym obozie opowiadał po wojnie Alter Wiener, Żyd z Chrzanowa: "Po męczącej podróży dotarliśmy do Blachowni, około 47 mil od Auschwitz. Byłem głodny, spragniony, brudny i wycieńczony. Na powitanie jeden ze strażników "przywitał" mnie ciosem w twarz, bo uznał, że nie poruszam się dostatecznie szybko. Byłem potwornie przerażony! Błagałem strażnika o wodę, by zaspokoić swoje pragnienie, lecz on odwzajemnił się kolejnymi ciosami, by zaspokoić swe sadystyczne żądze".

Wiener zapamiętał, że obóz otoczony był wysokim płotem z drutu kolczastego. Karabiny maszynowe na wieżach strażniczych wycelowane były w 1500 słaniających się na nogach wychudzonych więźniów. Wszędzie panowało powszechne przygnębienie.

"Nie było tam żadnych ścieżek, żadnych drzew ani krzewów, nawet jednego źdźbła trawy, tylko żwir i kamienie pomiędzy rzędami drewnianych baraków." - wspominał Alter Wiener.

Wśród esesmanów wyjątkowym okrucieństwem wykazywał się Peter Quirin. Nawet konających zwykł uznawać za symulantów, każąc im wracać do pracy. Taka decyzja równała się wyrokowi śmierci.

- Quirin codziennie około ósmej przeprowadzał lustrację szpitala - wspominał były więzień i lekarz Abram Szeftel. - Pamiętam, jak kiedyś w pierwszych dniach mojej pracy w HKB wszedł do mojej sali. Nie wiedziałem o tym, że lekarz powinien się wtedy zameldować, więc stanąłem tylko na baczność. Quirin odczekał chwilę, następnie kiwnięciem palca przywołał mnie do siebie i z całym rozmachem uderzył mnie kilkakrotnie w twarz. Potem dodał, że teraz już będę wiedział, iż wtedy, kiedy on wchodzi, należy się meldować.

Niepotrzebni jechali do Oświęcimia

Co jakiś czas w blokach przeprowadzano selekcję. Wybierano najsłabszych więźniów, rannych i okaleczonych na skutek pobicia lub wypadku. Wywożono ich do Oświęcimia, gdzie najczęściej byli mordowani w komorach gazowych. Zwłoki zmarłych w Blechhammer palono w krematorium obozowym. Śmiertelność była bardzo wysoka. Wynosiła 86,4 procent rocznie. Oznacza to, że mogło tam zginąć nawet około 4 tysięcy przedstawicieli 16 narodowości - między innymi Polaków, Żydów, Węgrów, Francuzów, Jugosłowian, Belgów, Rosjan i Niemców.

Luzer Markowicz, jeden z więźniów, tak opowiadał o obozie Blechhammer (zeznania zostały spisane w Muzeum w Oświęcimiu w 1965 roku): "Przez cały okres istnienia obozu, co kilka dni, odbywały się egzekucje. Niedaleko placu apelowego stały trzy szubienice, na których podczas wieczornego apelu wieszano więźniów za różne przewinienia. Tak zginął mój kolega Katz, pochodzący z Będzina". Markowicz wspominał, że jeden z więźniów został powieszony za to, że kawałkiem drutu z obozowego ogrodzenia chciał "zasznurować" but.

Zdarzało się jednak, że wśród załogi kompleksu obozów pomiędzy Sławięcicami a Blachownią byli też poczciwi ludzie. Więźniowie i autochtoni pamiętający czasy wojny tak właśnie mówią o księciu Waldemarze Hohenlohe, komendancie jednego z obozów jenieckich w kompleksie Blechhammer. Krótką historię o nim napisał Michael Borrie w książce "Pomimo niewoli". Ojciec Michaela, Nowozelandczyk John Borrie, był jednym z więźniów. 22 maja 1943 komendant przeprowadzał inspekcję, której świadkiem był Borrie. Hohenlohe zauważył, że strażnicy zapomnieli przeszukać jednego jeńca wracającego do obozu po pracy. Więźniowi akurat coś wystawało spod kurtki.

- Co tam schowałeś? - krzyknął książę Hohenlohe.
Przerażony jeniec wyjął zza pazuchy książkę. Przyznał się, że kupił ją od niemieckiego cywila. Taki handel był zakazany i surowo karany.

- Muszę ci to skonfiskować - zapowiedział Hohenlohe. - Ale domyślam się, że skoro kupiłeś książkę, ryzykując tak wiele, to przypuszczam, że uwielbiasz książki. I pewnie gdy wyjdziesz w poniedziałek do pracy, to znów kupisz coś do czytania - książę uśmiechnął się do jeńca. Więzień kiwnął głową. - W takim razie zachowaj ją sobie - odrzekł komendant.

W czerwcu 1943 księcia Waldemara wysłano na front włoski. Zostawił list jeńcom. "Mam nadzieję, że kiedyś nadejdzie ten dzień i będziecie mogli wrócić do swoich domów. Spojrzycie wtedy wstecz na czas, który musieliście tu spędzić, z odczuciem, że byliście uczciwie traktowani" - napisał.

Marsz śmierci

Zimowa ofensywa Armii Czerwonej w styczniu 1945 r. spowodowała decyzję władz hitlerowskich o likwidacji obozów koncentracyjnych na terenach Polski. Wtedy też do Sławięcic przybyło 2300 więźniów z Gliwic, którzy dołączyli do ponad 1500 osób przetrzymywanych w obozie. 21 stycznia 1945 roku Niemcy rozpoczęli ewakuację podobozu Blechhammer, zmuszając jeńców do trzynastodniowego marszu w głąb Rzeszy. Każdy więzień przed wyjściem z obozu otrzymał tylko 800 gramów chleba, porcję margaryny i sztucznego miodu. Trasa wiodła w mrozie i śniegu przez Koźle, Prudnik, Głuchołazy, Nysę, Otmuchów, Ząbkowice Śląskie, Świdnicę i Strzegom do obozu koncentracyjnego Gross-Rosen (Rogoźnica na Dolnym Śląsku).

Na miejsce przybyli 2 lutego. W drodze esesmani zamordowali około 800 więźniów: wycieńczonych, schorowanych, opóźniających marsz. Po pięciu dniach pobytu w Gross-Rosen rozpoczął się ostatni etap wędrówki. Więźniowie z Blechhammer pociągiem przez Legnicę, Zgorzelec, Drezno, Chemnitz, Gerę i Weimar dotarli do Buchenwaldu.
R
obert Max Widerman dotarł do samego końca marszu. 12 kwietnia 1945 uwolnili go żołnierze amerykańscy. Po wojnie zaangażował się z show-biznes we Francji, a następnie wyjechał do USA i został aktorem, przyjmując pseudonim Robert Clary. Grał m.in. w serialu "Moda na sukces". W Ameryce mieszka do dziś, podobnie jak Alter Wiener, którego cała rodzina również zginęła podczas Holokaustu. Ten ostatni jeździ po Stanach Zjednoczonych ze swoimi wykładami, na których opowiada o cierpieniach z czasów drugiej wojny światowej.

Korzystałem z materiałów pochodzących z wystawy "Obóz Judenlager w Sławięcicach" (Miejska Biblioteka Publiczna w Kędzierzynie-Koźlu), materiałów stowarzyszenia Blechhammer 1944, projektu "Obozy Blechhammer" (Urząd Miasta w Kędzierzynie-Koźlu), książki Johna Borrie pt. "Pomimo niewoli" (przekład Sybilla Hołodniak), oraz źródeł Żydowskiego Instytutu Historycznego w Polsce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska