Giganci od transportu

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Przed wyruszeniem w trasę każda droga jest kilkakrotnie mierzona i sprawdzana. Piloci muszą mieć pewność, że ładunek zmieści się między drzewami i budynkami.
Przed wyruszeniem w trasę każda droga jest kilkakrotnie mierzona i sprawdzana. Piloci muszą mieć pewność, że ładunek zmieści się między drzewami i budynkami. Radosław Dimitrow
Najdłuższe ładunki mają ok. 63 metry długości, czyli mniej więcej tyle, ile w pionie mierzy opolski ratusz. Najszersze osiągają natomiast powyżej 9 metrów. W tej pracy nie ma miejsca na pomyłki, bo o tym, czy uda się przecisnąć z transportem ciasnymi drogami, decydują centymetry.

W trasie blokują drogi i zamykają okoliczne skrzyżowania. Demontują też wszystko, co stanie im na drodze: znaki, barierki, latarnie, a nawet całe ronda. Pracują pod presją czasu i... wyzwisk zniecierpliwionych kierowców.

120 kilometrów w 3 dni

Adama Burgera, zawodowego kierowcę, poznajemy na placu manewrowym firmy Transannaberg w Strzelcach Opolskich. Krząta się wokół swojej ciężarówki, sprawdzając po kolei wszystkie przewody - tak, jakby szykował samolot do startu.

- Bo o tym, czy się uda, decyduje każdy, nawet najmniejszy, szczegół - tłumaczy Adam, który za kółkiem spędził już 26 lat. - Czasami przygotowania do przewozu trwają nawet pół roku. Tak było choćby w przypadku trasy z Kluczborka do Choruli pod Krapkowicami, gdy wieźliśmy elementy suwnicy o łącznej wadze 600 ton. Jedna z metalowych części miała ponad 9 metrów szerokości. Wystawała ona sporo poza pobocze, więc zanim wyruszyliśmy w trasę, trzeba było pomierzyć każdy wiadukt, zakręt, a nawet drzewa, żeby wyliczyć, czy się zmieścimy.

Choć wszystko było zapięte na ostatni guzik, pierwsze utrudnienia pojawiły się jeszcze w samym Kluczborku podczas atakowania przejazdu kolejowego. Okazało się, że gigantyczny ładunek zawadzi o kolejowe słupy. Adam musiał przechylić na bok 37-tonową konstrukcję, żeby się zmieścić.

- Dajesz, dajesz! Masz teraz dwa centymetry luzu! - instruowali go piloci przez CB-radio, gdy okazywało się, że manewry idą w dobrym kierunku.

Aż całe 2 centymetry!

Podobne problemy pojawiły się tuż za Opolem, na rondzie w Prądach. Adam musiał przejechać po wysepkach, które wyłożono specjalnymi płytami, a do zjazdu autostradowego wjechał pod prąd. Pokonanie 120-kilometrowej trasy zajęło ekipie łącznie 3 dni, choć osobówka jest w stanie pokonać ten sam odcinek w zaledwie 2 godziny.
Równie problematyczne jest przewożenie ponad 60-metrowych łopat (śmigieł), które montowane są w elektrowniach wiatrowych. Długość całego zestawu z ciągnikiem przekracza 63 metry - gdyby postawić go w pionie, dorównywałby wysokością ratuszowi w Opolu!

- W takich chwilach piloci to przedłużenie moich oczu - podkreśla Adam. - Muszę im ufać bezgranicznie. Wszyscy wiemy, że jeden zły ruch może się skończyć uszkodzeniem ładunku, co oznacza miliony złotych strat.

Adam przyznaje, że kierowca w kabinie niewiele widzi, a już szczególnie w lusterkach, ładunek zasłania w zasadzie wszystko, co znajduje się za samochodem.

Problem polskich dróg

Ciężarówka, którą jeździ Adam, to w zasadzie jego drugie mieszkanie. Tutaj śpi, je i spędza większość czasu. Jak sam mówi, gdy po tygodniu wychodzi z kabiny - świat z dołu wygląda zupełnie inaczej.

- Łapię się na tym, że jak przesiadam się do mojego passata, to na skrzyżowaniach biorę duuuży łuk, żeby zmieściła się też "naczepa", której osobówka by raczej nie uciągnęła - śmieje się Adam. - W związku z moją pracą mam też nietypowe "hobby". Kolekcjonuję wymiary wiaduktów, które stoją na głównych trasach.

Krzysztof Glinka, który w Transannabergu jest spedytorem i odpowiada za organizację przewozów, przyznaje, że transportom wielkogabarytowym zawsze towarzyszy duże zamieszanie: ekipa techniczna musi demontować znaki, barierki, a nawet demontować całe latarnie. Później przejeżdża kolejna ekipa, która przywraca wszystko do porządku.

- Tych problemów by nie było, gdyby projektanci naszych dróg inaczej podchodzili do takich transportów - uważa Glinka. - Wielu z nich zakłada, że na ulicach nie pojawią się ładunki szersze niż 6 metrów. A życie pokazuje coś zupełnie innego.

Inaczej do sprawy wielkogabarytów podchodzi się np. w Niemczech. Tam niemal każdy znak i barierka są przygotowane do szybkiego demontażu. Wystarczy odkręcić jedną śrubę i znak jest gotowy do demontażu na czas przejazdu transportu. Dodatkowym problemem są natomiast ludzie...

- Na Zachodzie na widok pomarańczowych kogutów kierowcy grzecznie zjeżdżają na boczne drogi, gaszą światła i czekają na przejazd - zauważa Glinka. - W Polsce obecność pilota, który zamknął właśnie skrzyżowanie i kieruje ruchem, działa na kierowców jak płachta na byka!

Teraz ja tu jadę!

Typowy awanturnik, który wszczyna raban po zamknięciu drogi, jeździ zazwyczaj sportowym wozem i zwykle bardzo mu się spieszy. Generalnie im droższe auto podjeżdża na skrzyżowanie, tym większej pyskówki spodziewają się piloci. Są też tacy, którzy mimo próśb pilotów próbują ominąć transport bokiem. Kierowcy ciężarówek do dziś wspominają cwaniaczka z "beemki", który chciał udowodnić, że zmieści się chodnikiem. Skończyło się na urwanej misce olejowej i lamentowaniu, że naprawa będzie go kosztować majątek.

Zdarza się też, że kierowcy próbują wyprzedzać ładunek na autostradzie, co jest śmiertelnie niebezpieczne. Pilot celowo blokuje w takich przypadkach lewy pas, żeby nikomu nie przyszło do głowy wciskanie się między kolumnę pojazdów a barierki. Ale kierowcy potrafią mrugać światłami i trąbić na pilota, żeby się odsunął.

Trafiają się także "specjaliści", którzy celowo wchodzą na kanał CB używany przez pilotów, by w niewybredny sposób komentować przebieg transportu. Wtedy kierowca, poza wskazówkami od swoich kolegów, słyszy też wyzwiska pod swoim adresem.
Michał Rotkegel z Warmątowic, który w jednej z opolskich firm przepracował blisko pół roku jako pilot, także potwierdza, że za granicą panuje większe zrozumienie dla transportów wielkogabarytowych.

- Pamiętam jak w Bawarii utknęliśmy ze śmigłem do elektrowni wiatrowej. Atakowaliśmy rondo z lewej i z prawej, ale ogon w żaden sposób nie chciał się zmieścić. W końcu zdecydowaliśmy: "skoro się nie da, to przetniemy rondo na wprost, po nasypie".

Decyzja okazała się trafna, ale ciężarówka kompletnie "przeorała" zieloną wysepkę. W międzyczasie przy rondzie pojawiły się tłumy gapiów z aparatami w rękach.

- Nikt nie miał jednak pretensji - dodaje Michał. - A po udanej akcji ludzie zaczęli nam bić brawo!

Nie zawsze wszystko da się także przewidzieć. Opolscy kierowcy do dziś opowiadają sobie w formie dowcipu historię, jak Holendrzy zaliczyli wpadkę na bramie wjazdowej do jednego z niemieckich zakładów. W trakcie przewożenia potężnych rur w tylnym kole wystrzeliła poduszka hydrauliczna wypełniona specjalnym płynem. Rozrzut płynu był tak potężny, że zabryzgał wszystko, co stało w promieniu kilkunastu metrów. Pracownicy fabryki po fajrancie mieli problem z rozpoznaniem własnych rowerów i skuterów zaparkowanych pod bramą.

Inna firma, która jechała z transportem z Polski, utknęła natomiast na niemieckiej autostradzie, bo zarządca drogi zapomniał powiadomić, że z powodu remontu będzie na niej zwężenie dróg. Powstał z tego powodu kilkukilometrowy korek, a policja musiała eskortować wszystkie samochody pod prąd do najbliższego zjazdu.

Mamy dobrych ekspertów

Opolscy spece od transportów wielkogabarytowych mają renomę najlepszych specjalistów w kraju. Choć niewielu o tym wie, to im powierzano transport m.in. elementów konstrukcyjnych stadionu PGE Arena w Gdańsku, fragmentów platform wiertniczych oraz korpusu do elektrowni atomowej na Słowenii. Nasi eksperci mają też ogromne doświadczenie, bo część transportowych firm startowała na rynku jeszcze na przełomie lat 80. i 90.

Właściciele zaczynali od jednej ciężarówki, a przewozu wielkogabarytowego uczyli się od Niemców. Dziś na Opolszczyźnie działa kilka firm transportowych, które mają dziesiątki specjalistycznych pojazdów. W samym powiecie strzeleckim w tej branży działają cztery firmy.

Na razie opolscy eksperci od wielkogabarytów znani są w kraju, ale wkrótce usłyszy o nich cały świat. Ostatnim transportem, który organizowała firma Bedmet z Opola, zainteresowały się bowiem ekipy telewizyjne z Discovery Channel i National Geographic. Firma wiozła z Opola do Malczyc (woj. dolnośląskie) moduł chłodniczy do jednej ze szwedzkich fabryk i sześć specjalistycznych maszyn, tzw. osadzarek.

Filmowców interesowało m.in. to, w jaki sposób specjaliści z Bedmetu zamierzają przejechać między autostradowymi bramkami z transportem o szerokości 7,5 metrów, skoro teoretycznie są tam w stanie przejechać pojazdy o maksymalnej szerokości 6,5 metrów. Bedmetowi się to udało, bo wcześniej zdemontował częściowo bramki na A4.

- To największy transport w Polsce, jaki odbywał się kiedykolwiek w kolumnie po autostradzie! - zaznacza Wiesław Bednarz, prezes Bedmetu.

Eksperci od wielkogabarytów zgodnie przyznają, że część transportów wcale nie musiałaby blokować dróg. Teoretycznie mogły być transportowane Odrą, ale ponieważ rzeka w dużej części jest nieżeglowna, innego wyjścia nie ma.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska