Jak skradziono chlubę strażaków

Redakcja
Tak wyglądał skradziony i później rozebrany na części wóz strażaków.
Tak wyglądał skradziony i później rozebrany na części wóz strażaków.
Do pożaru pojedziemy na rowerach - uśmiechają się strażacy z Lubieszowa. Ale tak naprawdę nie jest im do śmiechu. Wprawdzie sikawkę na bagażnik rowerowy można zapakować, ale co z resztą wyposażenia wozu strażackiego? A wóz ukradł im mężczyzna, który postanowił nim dojechać do ukochanej.

Mieszkańcy też się martwią o swe bezpieczeństwo. Wiadomo: teraz jak nie upały, to burze z piorunami. O pożar stodoły, pola, domu - łatwo. A z roweru gasić można ognisko po upieczeniu kiełbasek. - Lepiej, żeby ci złodzieje omijali naszą wioskę z daleka. Bo nasi chłopcy by sobie z nimi ostro porozmawiali.
- Druhowie gdzieś na akcję pojechali. Musiało im się nieźle śpieszyć, że nawet znać nie dali - pomyślał Michał Klimek, szef Ochotniczej Straży Pożarnej z Lubieszowa (gmina Bierawa), gdy wybierał się do kościoła na poranną mszę. Był niedzielny poranek 6 lutego. Nie tylko jego uwagę przykuły otwarte drzwi od remizy, która stoi tuż pod domem prezesa.

- To gdzie to się paliło? - wypytywali mieszkańcy idący do świątyni, rozglądając się po sobie. - Ten nie pojechał, bo jest w kościele, tamten też nie, bo idzie na mszę - pokazywali palcem. Wreszcie zorientowali się, że żadnego alarmu nie było. - To gdzie jest wóz?! - padło dramatyczne pytanie.

To było świętokradztwo
Numer operacyjny 427 21. Był chlubą wszystkich mieszkańców Lubieszowa. Nowiutki ford transit zabudowany kontenerem do remizy w Lubieszowie przyjechał w 2007 roku, kosztował 140 tysięcy złotych. Na wyposażeniu miał pompy do usuwania szlamu, agregat prądowy, myjkę ciśnieniową Karchera i sporo drobnego sprzętu - jak szelki, liny, węże. Zbiornik na wodę był w stanie pomieścić 220 litrów. Po wszystkim strażakom pozostały gumowce, hełmy i wiadra. - Będziemy teraz jeździć do pożaru chyba tylko, żeby go oglądać - rozkładał ręce Karol Gediga, jeden z druhów, tuż po tym, gdy wyszło na jaw, że wóz gaśniczy został skradziony.

- Świętokradztwo - tak strażacy i mieszkańcy do dziś mówią o tym, co się stało. Każdemu z druhów z Lubieszowa łatwiej byłoby znieść kradzież swojego prywatnego auta niż pojazdu gaśniczego, na który codziennie chuchali i dmuchali. Dzięki niemu wiele razy przecież ratowali mienie mieszkańców. O tym, jak bardzo był potrzebny, przekonali się szczególnie podczas zeszłorocznej powodzi. - Nasi ludzie (jednostka liczy 23 tzw. czynnych członków - red.) przepracowali wtedy przy walce z żywiołem ponad 4 tysiące godzin. Samochód był cały czas w użyciu. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby wówczas go zabrakło - zaznacza prezes OSP.

- Nie chciałbym być w skórze złodziei, gdyby wpadli w ręce naszych strażaków - kręci głową jeden z mieszkańców wsi. Jedni mieszkańcy zaciskali pięści ze złości, a do innych długo dochodziła smutna prawda.
Sołtys Bernadetta Poplucz najpierw myślała, że to jakiś żart: - Bo któż by wpadł na taki pomysł, żeby ukraść wóz strażacki, który chroni nasze mienie i dzięki któremu czujemy się bezpiecznie.

Złodziej z sąsiedniej gminy

37-letni Rafał B. spod Krakowa i o rok młodszy Jan L. z gminy Cisek (powiat kędzierzyńsko-kozielski) poznali się w zabrzańskim więzieniu.

- Jasiu to stary złodziej. Kiedyś zrobił sobie rajd po wiejskich knajpach. Włamywał się do baru, brał z niego co popadło i leciał do następnego. Na którymś w końcu wpadł, ale w gminie wiedzieliśmy już, że wszystko mu się klei do rąk - opowiada jeden z mieszkańców Ciska.

Jasiu i Rafał przypadli sobie do gustu w więziennej celi. Obaj wyszli na przepustkę za dobre sprawowanie. Razem pojechali w rodzinne strony Jana. Rafał przekonywał potem policjantów, że nie miał pieniędzy na bilet, a potrzebował pilnie samochodu, żeby dostać się do swojej ukochanej w Radziszowie (gmina Skawina).
- Bzdury opowiadał, bo gdyby chciał ukraść jakiś samochód, to wziąłby mojego jeepa, który stał przy ulicy. Ale on wolał włamać się do remizy - opowiada prezes OSP Michał Klimek.

Mężczyźni znali się na swoim złodziejskich fachu. Gdy zobaczyli alarm wiszący na budynku jednostki, wiedzieli, jak się nim zająć. Przewiercili urządzenie, a potem wysmarowali je specjalną pianką. Dla pewności, czy aby na pewno tak uszkodzony alarm nie zadziała, wybili jedno okienko. Nie zadziałał.
- Potem mieszkańcy opowiadali, że około godziny 2 czy 3 w nocy słyszeli ujadanie jakiegoś psa, ale nikomu przez myśl nie przeszło, że ktoś może się włamywać do remizy - zaznacza prezes Klimek.

Kluczyki były w wozie
Włamywacze za pomocą brechy wyłamali futrynę drzwi do remizy. Strażacy podejrzewają do dziś, że złodzieje chcieli po prostu ukraść trochę sprzętu. Szybko zorientowali się jednak, że w samochodzie są zarówno kluczyki, którymi można uruchomić silnik, jak również papiery wozu.
- Możemy śmiało jechać, a jak ktoś nas zatrzyma, to pokażemy dowód rejestracyjny i nikt nie pomyśli, że to kradziony - klepali się po ramieniu.

Strażacy wyjaśniają, że kluczyki i papiery zawsze są w wozie i bynajmniej nie robi się tego, żeby ułatwiać życie złodziejom.

- Chodzi o to, że jak wyjeżdżamy do akcji, to nie ma czasu, żeby szukać kluczyków. Liczą się sekundy, bo od tego często zależy czyjeś życie - tłumaczą.

Włamywacze załadowali na wóz wszystkie urządzenia, które ich zdaniem mogły mieć większą wartość i jakie można potem spieniężyć. Następnie otworzyli drzwi i wyjechali.
Gdy wieś pogrążyła się w szoku po stracie samochodu, Rafał. B. podjechał z fasonem pod dom swojej narzeczonej w Radziszowie. Zaraz po tym zabrał się do demontowania wozu. Odkręcał metodycznie śrubka po śrubce i zdejmował w ten sposób kolejne elementy wyposażenia strażackiego wozu. Co się z nimi stało, wyjaśni dopiero śledztwo, które prowadzi teraz kędzierzyńsko-kozielska policja.

W tym czasie w Lubieszowie mieszkańcy, zamiast załamywać ręce, postanowili nagłośnić sprawę kradzieży w całej Polsce. Do wsi przyjechały telewizje, a informacje o zniknięciu strażackiego forda podawała większość stacji radiowych i portali internetowych. Jego zdjęcia rozsyłano gdzie tylko się dało.
Tymczasem Rafał B. wrócił do zabrzańskiego więzienia. Kradzione auto w tym czasie zaparkował za małym garażem domu swojej dziewczyny.

- Wcześniej zdjął oryginalne tablice rejestracyjne, a zamiast nich przytwierdził jakieś niemieckie. Tłumaczył podobno mieszkańcom, że sprowadził wóz z zagranicy - opowiada prezes Klimek.
Policjanci prowadzili w tym czasie intensywne śledztwo. Kradzieże wozów strażackich w Polsce zdarzają się bardzo rzadko, w ostatnim czasie odnotowano zaledwie cztery takie przypadki. Wreszcie wpadli na trop. Ale nie zdradzają jak.
- Cały czas trwa śledztwo w tej sprawie. O szczegółach sprawy będziemy mogli rozmawiać, jak się zakończy - ucina mł. asp. Hubert Adamek, rzecznik Komendy Powiatowej Policji w Kędzierzynie-Koźlu.
Wiadomo, że Rafał B. był w tym czasie na kolejnej przepustce z zabrzańskiego więzienia. 4 marca policjanci urządzili na niego zasadzkę w Radziszowie. Pod dom podjechało pięć radiowozów. Chwilę później znaleźli fragmenty częściowo rozebranego samochodu pod schodami i w piwnicy. Na rękach złodzieja zatrzasnęły się kajdanki.

Teraz Rafał B. udaje niepoczytalnego
Michał Klimek pamięta doskonale ten telefon z policji 5 marca. - Powiedzieli, żebym przyjechał. Potem pokazali mi zdjęcia forda. Najpierw pomyślałem sobie, że to nie o nasz wóz chodzi - opowiada szef strażaków.

W niczym nie przypominał on wozu strażackiego. Nie miał napisów, kogutów, a także kontenera. Zgadzały się jednak numery nadwozia i inne szczegóły. Straty oszacowano na około 40 tysięcy złotych. Oprócz wężów i łopat, zniknęła m.in. myjka ciśnieniowa i pompa. Nie ma też samego kontenera, który Rafał B. prawdopodobnie sprzedał na złom.

Obaj złodzieje trafili za kraty Aresztu Śledczego w Kędzierzynie-Koźlu. Rafał B. najpierw próbował opowiadać bzdury, że musiał szybko dostać się do ukochanej, a teraz udaje niepoczytalnego.
Sam wóz jeszcze do strażaków nie wrócił. Na razie stoi w salonie forda w Częstochowie. Na szczęście ubezpieczyciel nie robił żadnych problemów z wypłatą odszkodowania, dlatego też w ciągu kilku tygodni pojazd zostanie naprawiony i na nowo wyposażony w niezbędny sprzęt. A gdyby do tego czasu coś się stało we wsi?

- Jak trzeba będzie, to i na rowerach pojedziemy do pożaru. Bo dla nas najważniejsze jest bezpieczeństwo naszych mieszkańców - zapewniają dzielni druhowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska