Nyski bank ludzkich serc

Redakcja
- Wszyscy się przyzwyczaili, że moje życie prywatne jest wypełnione poszukiwaniem dawców - mówi Lucyna Warchoł-Stasiak.
- Wszyscy się przyzwyczaili, że moje życie prywatne jest wypełnione poszukiwaniem dawców - mówi Lucyna Warchoł-Stasiak.
Są takie stworzenia, które na wolontariat zawsze mają czas i ochotę. Plakaty pomogą rozwiesić, zbiórkę krwi przeprowadzić, a jak trzeba, to i własnym szpikiem się podzielą.

- Zapraszamy, zapraszamy… Wystarczy wypełnić dwa kwitki, lekkie ukłucie, 10 minut roboty i po krzyku - młodzi ludzie przyodziani w czerwone t-shirty kręcą się po salce w nyskim ognisku plastycznym i zachęcają do oddania krwi. Cel jest szczytny, bo krew będzie badana pod kątem antygenów, a później wpisana do rejestru potencjalnych dawców szpiku. Być może dzięki dzisiejszej akcji ktoś komuś uratuje życie. Może ja?

Białaczka mój wróg
Na samą myśl o ukłuciu, żyłach i tętniących aortach robi mi się gorąco, więc zamiast ustawić się w kolejce do "odsysania", omijam czerwonych i biorę się do reporterskiej roboty.

Jest 11.00. Chętnych do podzielenia się własnym szpikiem niewielu, no, ale z drugiej strony, co chwila ktoś dochodzi. W pomieszczeniu pachnie świeżo parzoną kawą i ciastkami (wcale nie krwią!). To mały posiłek regeneracyjny dla tych, którzy są po.
- Czy bolało? Przecież to lekkie ukłucie. Nawet nie zdążyłam poczuć - uśmiecha się jakaś studentka.

W kolejce czekają następni.

- O akcji dowiedziałam się w szkole, dosłownie przed chwilą. No i pomyślałam sobie, czemu nie! - mówi Patrycja Kiczmach, studentka I roku ratownictwa medycznego. - Dając z siebie tak niewiele, można przecież uratować komuś życie.
Większość oddających krew to studenci Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej. Oni też rozreklamowali akcję, oplakatowali szkołę i miasto, przygotowali salę i zadbali o wiele innych szczegółów. I tak od kilku lat pomagają kierowniczce całego zamieszania - Lucynie Warchoł-Stasiak, która nyski rejestr dawców szpiku tworzyła 6 lat temu od podstaw, będąc 20-letnią studentką. Na pierwszą akcję przyszły 84 osoby, głównie Lucyny rodzina, przyjaciele i znajomi. Później już było tylko lepiej.
- Początki były trudne, ale daliśmy radę - uśmiecha się Lucyna. Energiczna, niska 26-latka. Nie wygląda na szefową nyskiego, poważnie brzmiącego, rejestru ALF PL3, należącego do Fundacji Przeciwko Leukemii im. Agaty Mróz-Olszewskiej.
- Dzisiaj wszyscy się już przyzwyczaili, że moje życie prywatne wypełnione jest poszukiwaniem dawców. Na początku ludziom było ciężko zrozumieć, po co to robię - wspomina. - Rodzice odbierali mnóstwo telefonów od współczujących znajomych, którzy byli przekonani, że toczy mnie rak. Kilkakrotnie też zostałam już uśmiercona i pochowana. To wina pokutujących wśród społeczeństwa schematów, że w takie akcje włączamy się tylko wtedy, kiedy wali nam się świat.

U Lucyny było tak. Na białaczkę zmarł jej kuzyn, Marcin. Mimo usilnych starań szpiku nie znaleziono dla niego ani w rodzinie, ani wśród niespokrewnionych osób. I wtedy Lucyna postanowiła podjąć walkę z wrogiem, by w przyszłości odegrać się na nim. Wymyśliła, że zostanie dawcą.

- Pojechałam do Opola, żeby oddać krew, ale okazało się, że to nie takie proste. Jakieś dokumenty, jeden przyjazd, drugi. Za dużo zachodu jak dla ludzi, którzy dobrowolnie dzielą się swoim życiem - wspomina. - Pomyślałam, że tak być nie może i wymyśliłam minibank dawców tutaj, na miejscu.

W salce nyskiego ogniska coraz tłoczniej. To znak, że 6 lat temu Lucyna się nie pomyliła, zakładając, że dawców będzie przybywać. Jakaś pani przyprowadziła 18-letnią córkę. Sama jest honorowym krwiodawcą, ale szpikiem podzielić się nie może, bo magiczną granice 45 lat już dawno przekroczyła. A do tego wieku szpik najbardziej nadaje się do przeszczepu.

- A jeśli boreliozę miałem niedawno, to co? Chory kręgosłup w czymś przeszkadza? Nadciśnienie? - Lucyna zasypywana jest z każdej strony pytaniami. Jej telefon komórkowy brzęczy non stop. Ludzie dzwonią, a ona cierpliwie odbiera, rozmawia, tłumaczy i zaprasza. - Mam takiego jednego, który co pół roku dopytuje się, czy może zostać dawcą spermy - opowiada Lucyna. - Nie wiem, czemu niektórzy nie potrafią poważnie podejść do tematu, ale to ich problem. Oby nigdy nie potrzebowali od nas pomocy. Bo choroba nie wybiera…

W ciągu 6 lat istnienia nyskiego banku szpiku zarejestrowało się w nim przeszło 800 potencjalnych dawców. Troje miało już okazję ratować życie, ale o tym Lucyna opowiada niechętnie.
- Uratowaliśmy 4-letnią Polkę, kogoś z Holandii i Litwy - mówi. - W dawstwie szpiku nie istnieją granice i podziały. Nieważny jest kolor skóry, narodowość czy wyznanie. Najważniejsze jest ratowanie życia.

Wszystkie trzy przeszczepy powiodły się. Ale dawcy i biorcy pozostają dla siebie anonimowi. Żeby nie stwarzać nieprzyjemnych sytuacji, nie prowokować do nadużyć. Zdarzają się bowiem i tacy, którzy dowiedziawszy się, komu oddali szpik, żądają zapłaty. - A przecież to nie handel, tylko wolontariat - krzywi się Lucyna.
Pozostali zarejestrowani w banku nysanie wciąż czekają na swoich biorców. Wśród nich Alicja Papis, która na dzisiejszą akcję przyprowadziła koleżankę z pracy. Sama zarejestrowała się na samym początku, czyli 6 lat temu.

- Pochowałam już cztery koleżanki i jednego kolegę. Dla żadnego z nich nie znalazł się odpowiedni dawca - mówi. - A przecież tak niewiele wystarczy, żeby komuś pomóc. Dlatego tu jestem.

- Wszyscy się przyzwyczaili, że moje życie prywatne jest wypełnione poszukiwaniem dawców - mówi Lucyna Warchoł-Stasiak.

A inni? Krzysztof Alberski jest ratownikiem, więc uważa, że niesienie pomocy jest jego obowiązkiem. Podobnie podchodzi do tego większość studentów ratownictwa medycznego. Alicja poświęca się pamięci tych, którzy odeszli, Patrycja chce ratować życie, no a Lucyna odgrywa się na białaczce.
Na stolikach igły, strzykawki, jednorazowe rękawiczki. Kilka probówek już napełnionych krwią. Pozostałe, puste, czekają. Chorzy na białaczkę też czekają...

Więc może jednak ja?
Na kwitkach wypunktowane różne paskudne choroby, zaczynając od żółtaczki poprzez alkoholizm i kończąc na HIV. Trzeba zaznaczyć, którą z nich się przebyło, czy jakieś lekarstwa brało, w szpitalu leżało, w kryminale siedziało…
- Rano strażnik więzienny przyszedł oddać krew i nie był pewny, czy nadaje się na dawcę, skoro od dłuższego czasu ciągle w więzieniu przesiaduje - śmieją się studenci.

Z przyjemnością stwierdzam, że odsiadki nie mam za sobą, z tabelki wynika również, że jestem w miarę zdrowa, a na piwie ostatnio byłam tydzień temu - znaczy, żaden ze mnie alkoholik. Jeszcze tylko PESEL, adres, telefony, ktoś do kontaktu, dwa podpisy i…

Rany! Czemu ta pani ze strzykawką w ręku tak na mnie patrzy?!
- Nie ma się czego bać! - zapewnia mnie Piotr Błaszczyszyn ze Zgorzelca, 20-letni student, który w rejestrze figuruje od roku. - Ani badanie nie jest bolesne, ani sam zabieg poboru szpiku. Po świecie krążą jakieś bzdurne mity, że to z kręgosłupa się pobiera, że coś się może stać. Dwie metody, którymi pobiera się materiał do przeszczepu, są w pełni bezpieczne. Zarówno punkcja z talerza biodrowego jak i przetaczanie krwi z oddzieleniem komórek macierzystych - dodaje fachowo.

Młodzież jest wspaniała
Świadomość społeczeństwa na temat białaczki, przeszczepów i poboru szpiku jest u nas dość niska.
- Czesi, Niemcy, Słowacy - wszyscy mają dużo więcej dawców niż my w Polsce - martwi się Warchoł. - Jednym z powodów jest mała wiedza na temat transplantologii. Zwłaszcza wśród starszego pokolenia, które, niestety, karmi się stereotypami i żyje w przekonaniu, że ofiarowanie szpiku wiąże się z kalectwem albo nawet śmiercią.

Innym powodem, dla którego polskie banki szpiku świecą pustkami, są, rzecz jasna, pieniądze. Podczas gdy w krajach Unii Europejskiej na badania genetyczne krwi wydaje się grube miliony, Polska jest ciągle w tyle. Przebadanie jednej próbki krwi kosztuje około 800 złotych. Prowadzony przez Lucynę rejestr stać na dwie akcje w ciągu roku po 300 osób. No, ale co z tego, skoro i tak tylu się nie zgłasza.
- Na szczęście młodzież mamy wspaniałą i w niej cała nadzieja - nie może się nachwalić pielęgniarka Anna Kulik. Ta sama, która przed chwilą ostrzyła na mnie strzykawkę. - Ich zaangażowanie jest godne podziwu. Są młodzi, uśmiechnięci i świadomi tego, co robią. Nie zastanawiają się, nie liczą zysków ani strat, tylko po prostu gotowi są nieść pomoc. Taka młodzież to skarb!

Ktoś opowiada o młodej nysance, która po ukończeniu 18 lat zdecydowała się zostać dawcą, ale szybko wycofała się z rejestru. Ponoć ojciec zrobił jej straszną awanturę i zabronił dzielić się szpikiem. Zaszantażował, że się jej wyrzeknie. Uległa.
Wycofać się z rejestru można praktycznie w każdej chwili. Zdarza się, że kobieta zajdzie w ciążę i obawia się o swoje dziecko, ktoś zachoruje, podupadnie na zdrowiu. To sporadyczne przypadki, ale bywa i tak.

- Na szczęście nieczęste - dodaje Lucyna. - Bo wycofując się, odbieramy przecież komuś szansę na życie. Zwłaszcza kiedy wyznaczony jest już termin przeszczepu.
Lucyna tłumaczy, że jeśli ktoś rezygnuje tuż przed samym zabiegiem, to trochę tak, jakby uśmiercał człowieka. Bezpośrednio przed transplantacją u biorcy wyniszczany jest bowiem cały układ odpornościowy, żeby stary, chory szpik nie walczył z nowym.
- Ja na pewno nie zrezygnuję - zapowiada Błaszczyszyn. - I będę czekać na ten telefon, chociaż wiem, że może nigdy nie zadzwonić. Bo skojarzyć dawcę z biorcą, to jak wygrać w totolotka.

Możliwości doboru odpowiedniego genotypu są naprawdę niskie. Warchoł szacuje je na 1 do 25 tysięcy. Dlatego tak często powtarza, że im więcej osób w rejestrze, tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś dostanie drugie życie.
- Tak naprawdę niewiele banków może pochwalić się, że w ogóle komuś pomogło - mówi Lucyna. - Te nasze trzy przypadki to naprawdę dużo. Nie wiem, czy mamy tyle szczęścia, czy może fakt, że na terenie Nysy jest sporo ludności napływowej, czyli zróżnicowanej genetycznie, o różnych garniturach chromosomów, sprawia, że szpik przypasował biorcy.

Moja spieniona i ciepła jeszcze krew ląduje w ampułce numer 57 na stojaku, później włożą ją do specjalnego termosu. Jutro Lucyny teść powiezie ją wraz z pozostałą utoczoną tkanką do zakładu diagnostyki molekularnej w Warszawie. Tam wezmą ją w obroty profesorowie i być może za kilka tygodni będzie już wiadomo, czy na coś się komuś przydam.

Oby!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska